Artykuły

Tancerz czwartej księgi

220. Krakowski Salon Poezji w Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Czwartą księgę "Pana Tadeusza" - "Dyplomatykę i łowy" czytał Krzysztof Kolberger. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Iskra "kniaziów"? Iskra "cieni"? Iskra "Mindowy"? A może iskra brunatnego, futrzanego miejsca, o którym Adam Mickiewicz rzekł: "na niedźwiedziej skórze"? Nie wiem. Nie sprawdziłem, nie zdołałem zanotować na czas, nie zapamiętałem, umknęło. Może to i dobrze. Co by tu zmienił zegarmistrzowski mozół? Mało. Nic. Tu bowiem idzie o zasadę, nie o jej detale. Czy da się "Pana Tadeusza" na głos przeczytać przy użyciu samego tylko oka, gardła i warg? O taką zagwozdkę tu idzie.

Nim rozpoczął - Kolberger przeprosił, że usiądzie. Po czym dodał, że i tak coś będzie widać, a nawet jeśli nie, to i tak to w sumie bez znaczenia, gdyż dziś ważne będzie słyszenie, nie widzenie... Ironizował? Żartował? Szczerze wierzył w niemożliwe? Tego też nie wiem. Jedno wszakże pewne: przy trzecim, może przy piątym wersie "Dyplomatyki i łowów" palce prawej ręki Kolbergera gwałtownie przeczesały pustkę.

Mechanika głośnego czytania zawsze jest jednaka. Drukowane słowo włazi okiem i wyłazi ustami. Rzecz tylko w tym, po których ścieżkach i jak długo sunie przez ciało czytającego między powieką a wargą. Są "mistrzowie", co sylabizują tak, jakby nie istniały żadne istotne przejścia - słowo z oka wpada wprost w gardło. Ale są też inni. Po ścieżce jakiego włókna i które mickiewiczowskie słowo przeszło tak, że obudziło palce? Zostawmy to. A później - co było?

Później zdawało się, że każda kolejna fraza sunie po włóknach coraz dalszych. Mikrofon wciąż przefruwał między dłońmi Kolbergera. Palce lepiły z powietrza kształty niewidzialne - domowe drzewa, mchy siwobrode, powalone dęby, co są niczym ruiny miast, wreszcie tę zjawę w papilotach, która zbudziła Tadeusza. Iskry wersów od środka trykały czytające ciało coraz częściej, coraz ostrzej, coraz celniej. Chwile uspokojenia były coraz krótsze, coraz płytsze, coraz rzadsze. Aż wreszcie - przepadły. W którym miejscu księgi się to stało? Też nie pamiętam. Może przy opisie tabakierki? A może przy wspomnieniu podróży Jankiela, który zewsząd zwoził i na cymbałach wygrywał najbardziej cierpkie pieśni polskie?

Tak, chyba przy portrecie tabakierki chwile uspokojenia ciała, chwile rezygnacji - przepadły gdzieś zupełnie. Odtąd czytający czwartą księgę "Pana Tadeusza" Kolberger do końca był już tylko jak... Jack Sparrow, jak Johnny Depp grający legendarnego pirata Morza Karaibskiego. Tak. Rzecz jasna, tu nie idzie o pozór jakiegoś wiecznego odurzenia, wiecznego bycia na prochach bądź po wielkiej gorzale, nie. Idzie o tę nieustającą, znakomitą chwiejność mięśni, o nieusuwalne kolebanie się skóry, o wieczny taniec na zawsze przebudzonych rąk, nóg, brzucha i szyi. Od chwili portretu tabakierki Kolberger-Sparrow miał w sobie tę wciąż gotową na przyjęcie dowolnego kształtu miękkość czytania, która echo znajdowała w miękkości nieustannie falującego ciała.

Iskry słów Mickiewicza, iskry jego wersów, fraz, przepastnych obrazów wchodziły przez oko i - nim dotarły do gardła i warg - sunęły ścieżkami wszystkich pod skórą skrytych włókien Kolbergera-Sparrowa, z góry na dół, z prawa na lewo, z przodu w tył i dookoła Wojtek. Kolberger-Sparrow wyszeptywał, wykrzykiwał, wypiskiwał, wypowiadał "Dyplomatykę i łowy" - i ściśle w tym samym momencie ten sam Kolberger-Sparrow "Dyplomatykę i łowy" odtańcowywał w wytwornym fotelu, od czasu do czasu herbatę popijając z papuziego kubka.

Jaki stąd morał? Stareńki. Są oto na świecie księgi stanowczo za potężne jak na same tylko oczy nasze i nasze gardła. "Don Kichot", "Król Lear", "Czekając na Godota", "Sto lat samotności", kilka innych. Ich nie da się przeczytać, nie ruszając się z miejsca. Gdy smakował "Sklepy cynamonowe" Schulza - Hrabal wciąż ganiał na wódkę. Czytając "Pana Tadeusza" - Kolberger nad szklanym blatem zapraszał powietrze do walca. Inaczej po prostu się nie da.

Teatr im. Juliusza Słowackiego. 220. Krakowski Salon Poezji. Czwartą księgę "Pana Tadeusza" - "Dyplomatykę i łowy" czytał Krzysztof Kolberger. Na fortepianie grała Mariola Cieniawa. Gospodarze Salonu: Anna Dymna, Anna Burzyńska i Józef Opalski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji