Artykuły

Praga jest moim miejscem

- Kolejne swoje przedstawienie chciałbym oprzeć na komizmie, zaczerpnąć trochę z Wiecha, trochę z innych źródeł i połączyć z literaturą światową pasującą do klimatu praskiego. To będzie taki praski "Gargantua i Pantagruel" - mówi DARIUSZ KUNOWSKI, szef teatru "Scena Lubelska 30/32" w Warszawie.

JOANNA ROLIŃSKA: Na scenie teatru offowego Scena Lubelska 30/32 od pewnego czasu można oglądać przedstawienie w pańskiej reżyserii "Czarna Mańka. Królowa przedmieścia". To spektakl o przedwojennej Warszawie, o jej nizinach społecznych, o towarzystwie nożowników, doliniarzy i prostytutek. Dlaczego zainteresował pana ten temat?

DARIUSZ KUNOWSKI*: Od 4 lat mieszkam na Pradze. Przyglądam się środowisku, miejscu, ludziom. Interesuje mnie ich historia i historia tej dzielnicy.

Ale przecież historia Czarnej Mańki jest legendą rozprzestrzenioną na różne dzielnice Warszawy?

- Rzeczywiście. Czarna Mańka - jak podaje "Słownik gwary warszawskiej" - to była dziewczyna lekkich obyczajów wyróżniająca się urodą w swoim środowisku W sposób znaczący. Każda dzielnica miała podobno taką swoją Czarną Mańkę - są zresztą różne legendy i podania dotyczące tej postaci. Najbardziej znana Czarna Mańka pochodziła bodajże z Czerniakowa i jest nawet podobno pochowana na Cmentarzu Powązkowskim. Są też legendy jakoby Czarna Mańka była Żydówką. Z rozmów ze starszymi ludźmi wiem, że dawniej tak łatwo nie wypuszczano się z poszczególnych dzielnic, każdy rejon Warszawy był swoistą minienklawą, podróżowanie choćby tramwajem było dosyć drogie dla tzw. ludku warszawskiego. Dlatego jak ktoś mieszkał na Woli, to mieszkał na Woli i nie ruszał się nigdzie indziej. Podobnie Praga - miała swoje środowisko, swój własny klimat, swojego przestępcę, herszta, Czarnego Antka lub Czarnego Franka, i tak samo było z kobietami z półświatka, te wyjątkowe nazywano imieniem Czarna Mańka.

Z jakich źródeł korzystał pan, pracując nad spektaklem?

- Na Pradze można spotkać wielu starszych rdzennych warszawiaków, dlatego najważniejsze dla mnie były spotkania z tymi ludźmi.

Tworzenie spektaklu zbiegło się z projektem, który realizowałem z Piotrem Zgorzelskim i Katarzyną Szurman, dotyczącym "zbliżenia pokoleń" - szukaliśmy śladów przedwojennego folkloru warszawskiego, interesowało nas, jak się kiedyś bawiono.

Ważne były oczywiście też spotkania z kapelami warszawskimi, ze

Staśkiem Wielankiem, poznawanie tradycyjnych tańców warszawskich: fokstrotów, sztajerków, tanga, które jest zupełnie inne niż to argentyńskie...

Które źródła wydały się panu najbardziej wiarygodne? Wykorzystał pan m.in. teksty Wiecha, ale o nim się mówi, że przetwarzał gwarę warszawską, że język, którym pisał, jest w zasadzie jego językiem.

- Oczywiście. Wiech nie był historykiem, był anegdociarzem, satyrykiem, felietonistą. Jeśli chodzi o prace ściśle naukowe, dla mnie bardzo ciekawe były np. prace Bronisława Wieczorkiewicza zawierające dokumenty dotyczące dawnej obyczajowości i subkultur więziennych.

Spektakl o Czarnej Mańce świetnie wpisuje się w charakter Sceny Lubelskiej, która zajmuje się poszukiwaniem etnicznych korzeni, tropieniem śladów polskiej kultury tradycyjnej.

- Od momentu, kiedy skończyłem studia na Akademii Sztuk Pięknych, zacząłem pracować nad spektaklami autorskimi, które zajmują się przeszłością, tym, co zanika, przestaje istnieć. Nawet nazwę teatru wybraliśmy sobie nie przez przypadek. Lubelska to oczywiście ulica, przy której się mieścimy, ale nie tylko -chodziło nam o coś niecentralnego, będącego na obrzeżach, o margines dla kultury masowej mało interesujący.

Jak pan jako szef Sceny Lubelskiej ocenia panujący od pewnego czasu na

Pradze ożywczy ferment kulturalny?

- Dobrze, że jest. Przyciąga ludzi z drugiej strony Wisły. Praga była przez lata spychana na margines Warszawy, izolowana. Były właściwie dwa odrębne miasta, jedno - Praga, drugie - Warszawa, granicą była rzeka. Teraz te dwie odwrócone do siebie plecami przestrzenie powoli zlewają się w jedno - m.in. dzięki artystom.

A jaka jest pana warszawska i praska historia?

- Pochodzę z południa Polski, z Bielska-Białej. W Warszawie mieszkam od połowy lat 80. Gdy miałem możliwość kupienia własnego mieszkania, pojawiła się tęsknota, żeby to własne, wymarzone miejsce bliskie było klimatom, w których się wychowałem. A Praga ma to do siebie, że wygląda jak małe, zaniedbane miasteczko pokroju Bielska-Białej, gdzie rytm miasta toczy się trochę inaczej niż w centralnych miejscach Warszawy. I teraz mieszkam na Pradze w okolicach ulicy Konopackiej będącej kiedyś granicą majątku hrabiego Konopackiego.

Jest pan wtopiony w życie praskie, w relacje sąsiedzkie? Czy są jakieś knajpy, które pan odwiedza?

- Jest taka knajpa na Stalowej - Pod Karpiem.

O niej chyba śpiewał Jarema Stępowski?!

- Tak, tak, bo to jest knajpa, która ma swoją długą historię, jeszcze przedwojenną.

Kiedyś tam niedaleko było żeńskie więzienie i właśnie w tej knajpie spotykały się panie, gdy wychodziły z kicia, tam miały pierwsze miejsce, gdzie mogły sobie zasiąść i wypić wódeczkę na wolności. Tam też czasem organizujemy zabawy, zapraszamy kapele. Kierujemy te imprezy głównie do mieszkańców Pragi. Na początku nam nie ufano, przyszedł nawet jakiś miejscowy boss i sprawdzał nas - potem to zaakceptował, tym bardziej że jego matka i ojciec dobrze się bawili, więc musiał zaakceptować.

Mam wrażenie, że rdzenni prażanie mało przesiadują w domach, a ich życie w równym stopniu toczy się na podwórkach i ulicach.

- To jest trochę tak jak w amerykańskich filmach, gdzie np. w dzielnicy murzyńskiej życie nie koncentruje się wyłącznie w obszarze czterech ścian, ale wylewa na zewnątrz, na podwórze, ulice, kwitnie w sposób wyraźny, głośny, bez skrępowań i zahamowań. Tu ludzie znają się od pokoleń.

Chciałabym poruszyć jeszcze inny warszawski temat, który łączy pana z tym miastem bardzo mocno, a jest nim Muzeum Powstania Warszawskiego. Jest pan współautorem zwycięskiego projektu na scenariusz i ekspozycję muzeum, a tym samym, można powiedzieć, współtwórcą jego sukcesu.

- W 2005 r., razem z Jarkiem Kłaputem i Mirkiem Niziem wygraliśmy konkurs na projekt muzeum. Poszliśmy nabardzo nowoczesne rozwiązania. Ja, przyznam, wątpiłem, czy jury będzie zainteresowane tak śmiałym projektem.

Projektem, który przełamuje dystans pokoleniowy?

- Tak. Chodziło nam o to, żeby pokazywać rzeczywistość powstańczą nie w sposób naukowy czy bałwochwalczy, ale na poziomie współpowinowactwa. Chcieliśmy, żeby każdy oglądający ekspozycję muzealną miał wrażenie uczestnictwa na poziomie wspomnień, emocji wspólnoty genów. Człowiek się nie zmienia, gdyby teraz wybuchło powstanie, najprawdopodobniej zachowalibyśmy się tak samo.

Jest pan również autorem ekspozycji warszawskiego Muzeum Sportu i Turystyki.

- To zupełnie inny temat, równie ciekawy, choć muszę przyznać, że nigdy wcześniej sportem się nie interesowałem.

Powstaniem Warszawskim też nie?

- O nie! Powstanie to był temat, który mnie nurtował jeszcze chyba od szkoły średniej. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie lektura "Kolumbów" Bratnego, potem zaś "Kanał" Wajdy. Święto Zmarłych zawsze spędzam w Warszawie i mam taki rytuał, że chodzę na groby powstańców. Jak zwyciężył nasz projekt, to tak sobie nawet żartowałem, że to powstańcy mnie wybrali.

A powstające Muzeum Pragi nie nęci pana?

- Nikt mnie nie zaprosił do współpracy. Koncepcja, żeby Muzeum Pragi mieściło się na Targowej przy Różycu nie wydaje mi się dobrym pomysłem. Ja bym się skłaniał ku temu, żeby to muzeum nie było jednym budynkiem kolosem, tylko żeby to było kilka punktów na terenie Pragi. Praga jest na tyle ciekawa, że warto po niej wędrować.

A jakie ma pan plany związane ze Sceną Lubelską?

- W "Czarnej Mańce" w jednej ze scen ogrywany jest w sposób komiczny motyw cyrku podwórzowego. Kolejne swoje przedstawienie chciałbym oprzeć właśnie na komizmie, zaczerpnąć trochę z Wiecha, trochę z innych źródeł i połączyć z literaturą światową pasującą do klimatu praskiego. To będzie taki praski "Gargantua i Pantagruel" - kontynuacja cyklu przedstawień, które nazywam praskimi i które niekoniecznie muszą być związane z literaturą praską czy warszawską, choć muszą pasować do ducha starej Pragi.

*Dariusz Kunowski, reżyser, twórca Sceny Lubelskiej 30/32. Jeden z autorów projektu ekspozycji Muzeum Powstania Warszawskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji