"Stara kobieta wysiaduje"
POEZJĘ Tadeusza Różewicza odkryłem, na swój prywatny użytek, dość wcześnie. Wówczas, gdy zaliczano go jeszcze do twórców młodych. Nie należał zresztą do tej grupy "młodych", którą krytyka hołubiła i gładziła po głowie. Te młodzieńcze lektury pozwoliły mi potem lepiej i pełniej rozumieć Różewicza - dramaturga.
Nie mogę jakoś polubić "Starej kobiety". "Kartotekę", "Śmiesznego staruszka", "Moją córeczkę" - polubiłem od pierwszej tektury w "Dialogu". Ze "Starą kobietą" inaczej. Doceniam jej formalne i my-ślowe walory, widzę jej miejsce w rozwoju pisarskim Tadeusza Różewicza, a przecież ani kolejne lektury ani interesujące przedstawienie reżyserowane przez Jerzego Jarockiego, nie przekonały mnie emocjonalnie do sztuki, której premiera odbyła się właśnie w Teatrze Współczesnym. Nie wykluczone, że po prostu "nie nadążam".
Absolutnym komunałem jest nazywanie Różewicza człowiekiem, który ma obsesję wojny. Trzeba to powtórzyć z okazji "Starej kobiety". Utwór ten zwłaszcza w części drugiej - w apokaliptycznej, choć groteskowej, wizji świata po zagładzie, po trzeciej wojnie - nawiązuje w metaforze zarówno do doświadczeń minionych, jak i - nie wymagających zbyt wielkiej fantazji - przewidywań perspektyw i kształtu świata po wojnie nuklearnej.
Na "Starą kobietę" można też spojrzeć inaczej. Jako na określoną propozycję formalną. Utwór Różewi-cza jest dramatem bez zawiązania akcji, katastrofy, bez pointy, fragmentem wyrwanym z czegoś większego, co zresztą także nie jest ostatecznie określone. W tym wypadku mówić trzeba jednak tylko o założeniach teoretycznych, "Stara kobieta" kończy się przecież bardzo wyraźną pointą zarówno u Różewicza, jak i - chociaż inaczej - u Jarockiego. Teatr Różewicza ma wreszcie - w myśl intencji autorskich - być wolny od wszelkiej wewnętrznej logiki i konsekwencji.
Jedną jeszcze sprawę wypadnie tu podjąć; choćby dlatego, że mocno eksponuje ją przedstawienie Jarockiego. Jest "Stara kobieta" pastiszem twórczości jednego z najwybitniejszych dramaturgów awangardowych. Nie chodzi tu zresztą o wspomnianego w tekście Rumuna, który "zajmuje się teatrem", ale także o pisującego po francusku Irlandczyka.
Na dobrą sprawę można zestawić owe pomysły i wątki. Już w pierwowzorze absurdalne, tu jeszcze sparodiowane. Tam więc postacie prowadzą dialog w kubłach asenizacyjnych, tu rzecz ma miejsce na wielkim, gigantycznym śmietniku. Tam bohaterka ginie zasypana piaskiem, tu wszystkie bez mała postacie toną w owvm śmietniku. Zjawia się Pozzo. Przychodzi Godot, który przybrał tu postać młodzieńca i kwiatem przepędza srogiego Stróża Porządku.
PRZEDSTAWIENIE Teatru Współczesnego trafia w klimat sztuki Różewicza, choć Jerzy Jarocki nie ogranicza się do wypełniania uwag autorskich, ale w sposób twórczy je rozwija i punktuje. Już samo wprowadzenie trzech aktorek grających rolę tytułową nadaje całej historii inny, szerszy wymiar. Przedstawienie jest ponad wszelką wątpliwość konsekwentne i ciekawe, wyraziste i w pełnym tego słowa znaczeniu udane.
Bardzo funkcjonalnie - zwłaszcza w części drugiej - współdziała z inscenizatorskimi założeniami scenografia Wojciecha Krakowskiego. Znam rozmiar sceny, i co za tym idzie możliwości Teatru Współczesnego. A przecież istotne udało się Krakowskiemu stworzyć złudzenie, że jest to "Śmietnisko jak morze od brzegu do brzegu". Interesującym komponentem przedstawienia jest także muzyka Włodzimierza Szczepanka i Krzysztofa Meyera.
Spośród trzech wykonawczyń roli tytułowej najbardziej - nie tylko chyba ze względu na rozmiary tekstu - utrwala się w pamięci propozycja Marii Zbyszewskiej. Ale przecież zarówno Maja Komorowska jak Ina Nowicz prezentują bardzo plastycznie i to, co jest najbardziej tragiczne i to, co najbardziej obrzydliwe i starobabskie w tej wypreparowanej syntezie "starokabiecości" - przydając przy tym postaci cech ludzkich. Zasługą wszystkich trzech aktorek i reżysera jest też to, że choć w każdym z trzech wcieleń Stara kobieta była nieco inna, istniał wyraźny wspólny mianownik.
Ciekawą propozycję zgłosił także Edward Lubaszenko (Kelner). Bardzo zabawne i precyzyjnie rozegrane były sceny Cyryla (Eliasz Kuziemski) i Pana dystyngowanego (Tadeusz Kamberski), naprawdę piękna była w milczącej niemal roli Dziewczyny Teresa Wicińska.
Wymieńmy też czysto i precyzyjnie podającego nie najłatwiejszy, bo finałowy tekst Eugeniusza Kujawskiego (Młodzieniec). W sumie więc dużo radości z dobrej premiery.