Artykuły

Adaptacja wielkiego dramatu, z której nic nie wynika

"Wesele" w reż. Bodolaya w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.

Najnowsza krakowska inscenizacja "Wesela" miała nowoczesnością i radykalną modernizacją wzbudzić dyskusję, włożyć kij w mrowisko. Można jednak mniemać, że tak się nie stanie.

Jeśli coś ona na pamięć przywodzi - to postać słynnego Franca Fiszera i jedną z kapitalnych anegdot z jego udziałem. Ów Fiszer, siedząc na przedstawieniu "Wesela", półgłosem (a półgłosem Fiszera to było ponoć współczesne solidne nagłośnienie) komentował, co widzi. Na uwagę jednego z widzów, że nie można przez to słuchać tekstu ze sceny, odparł: "tego się nie słucha, to się zna". I rzeczywiście. "Wesele" w reżyserii Węgra Gezy Bodolaya jest przedstawieniem, którego w zasadzie nie trzeba słuchać. I tak znamy te kawałki na pamięć - wraz z tymi opuszczonymi. Można więc spokojnie patrzeć na kolejną inscenizację dramatu Wyspiańskiego, co to miała wpisać się w rzeczywistość czy też ją skomentować. Że się wpisała w rzeczywistość polskiego teatru, a komentarz to żaden - tak już widać musi być.

Bardzo łatwo jest wziąć to przedstawienie pod but, napisać kilka felietonowych żartów. Choćby taki, że leitmotivem Bodolaya jest to, że my tu niby na weselu, a tu, panie - Chińczyki trzymają się mocno, o czym ma zaświadczać obraz nadawany z plazmowego - a jakże! - telewizora: chińskie pary tańczące dostojnego bostona przypominane kilka razy w czasie spektaklu. Można deliberować nad scenografią, skrzyżowaniem muzeum z nowoczesnością. Po prawej stalle niczym w wawelskiej katedrze, a po lewej coś na kształt Galerii Kraków, którą opaskudzono stary dworzec kolejowy. W tej hybrydzie nowego ze starym z wdziękiem upozowano sześć szkieletów, dodano teatralną maszynę do imitowania wiatru, strzelono raz z ustawionej tam armaty, pokazano nam portret Wernyhory w zastępstwie żywego aktora. Czemu - nie wiadomo. Dowcipniś napisze, że unieważniono słynne powiedzenie "przemówił dziad do obrazu, a obraz doń ani razu". Tu bowiem obraz przemówił - kwestie Wernyhory odczytano z głośnika Felietonista dowcipniś ponatrząsa się z Rycerza Czarnego i Szeli recytujących role w estetyce którą chyba zarzucano już w czasach prapremiery "Wesela", pokazanych w pełnym świetle, co odbiera tym Osobom Dramatu jakąkolwiek powagę. Kto ma pomysł na Osoby Dramatu w "Weselu" - ten wygrywa. Bodolay miał na nie pomysł: kompletnie je unieważnić i zrobić z nich coś, co w potocznym języku określa się jako - excuse le mot - "rzewne jaja". Tylko że tym pomysłem, a także całą estetyką aktorską tego przedstawienia, wpisał się w pewien obraz recepcji Wyspiańskiego kilku ostatnich sezonów. A obraz ten nosi tytuł "Niemożność".

Paradoksalnie - nie mam pretensji do Gezy Bodolaya, którego ciekawą "Śmierć Dantona" obejrzeliśmy rok temu na toruńskim Kontakcie. Tym przedstawieniem udowodnił, że potrafi harmonijnie łączyć teatralna tradycję z nowoczesnością. Wobec "Wesela" okazał się bezradny. A bezradny jest wobec tego tekstu również polski teatr. Ta inscenizacja, w której radykalnie zerwano z toposem bronowickiej chaty, w której krakowski strój mają na sobie tylko obnoszone laleczki z Cepelii, miała być czymś nowym. A nie jest. Bo takie nowoczesne "Wesela" nosi się u nas od kilku dobrych sezonów. Gdzieśmy tego ostatnio nie widzieli! I u Zioły w dwóch jego inscenizacjach: z Gdańska i Katowic, i u Babickiego w Lublinie, i u Zadary w STU, i u Augustynowicz w Szczecinie. To radykalne odejście od realiów Bronowie A.D. 1900 jest zrozumiałe - tamto już było. Tylko że i to nowe też było.

Głosy celebrities życia artystycznego i umysłowego pomieszczone w programie przedstawienia - mieszanka banałów o wielkich rolach do zagrania, o problematyce niemożności dogadania się między ludźmi. Brak ważnych inscenizacji "Wesela" - bo ostatnia (i wielka, bo pozbawiona nachalnej "aktualności", za to głęboko metafizyczna) to było "Wesele" Grzegorzewskiego sprzed ośmiu lat... To świadczy o tym, że polski teatr nie ma tym tekstem nic ciekawego do powiedzenia. Ten paraliż wobec własnej tradycji objawił się ze ćwierć wieku temu, gdy wielkie romantyczne dramaty w scenicznej realizacji okazywały się upiornymi gniotami, aż wreszcie dano sobie spokój z ich wystawianiem. Jest cisza, ale przynajmniej jakoś uczciwa. Czy mało płodny artystycznie rok 2007, którego spóźnionym finałem jest inscenizacja "Wesela" Gezy Bodolaya, nie powinien być zachętą do odłożenia tego arcydramatu na półkę - i czytania? Może doczekamy jeszcze czasów, gdy ktoś ze sceny wreszcie powie tym tekstem coś naprawdę istotnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji