Artykuły

Rozśmieszanie jednowymiarowe

"Porucznik z Inishmore" w reż. Andrzeja Sadowskiego w Teatrze Nowym w Zabrzu. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Sztuki Martina Mcdonagha, choć zbudowane z błyskotliwych dialogów i purnonsensowych sytuacji, nie są samograjem. Niestety, chciałoby się powiedzieć po premierze "Porucznika z Inishmore" w Teatrze Nowym w Zabrzu.

Niestety, bo jest w tym przedstawieniu piętnaście końcowych minut, w których maestrię autora i jego mądrość widać jak na dłoni, a reżyser i aktorzy pointują zgrozę toczących się wypadków przejmująco beznamiętnym komentarzem... Nim jednak do tego dojdzie, zabrzańska inscenizacja co rusz potyka się o banał i wymuszony komizm, zabijający całą finezję przewrotnej intrygi McDonagha.

"Porucznik z Inishmore" to jeden z najlepszych, ale bodaj najtrudniejszy w realizacji dramat tego pisarza. Martin McDonagh pokazuje, do jakich spustoszeń doprowadzają fanatyzm i wychowanie w nienawiści do drugiego człowieka, jeśli jad sączy się w duszę od dzieciństwa.

Bohaterowie "Porucznika... " są w różnym wieku, ale wszyscy reagują na wroga (prawdziwego lub urojonego) w ten sam sposób. Choćby był starym sąsiadem, kolegą z podwórka, albo nawet ojcem, zamordują go z zimną krwią tylko dlatego, że padł na niego cień podejrzenia. Nim widz pozna jednak prawdziwe, psychopatyczne oblicze mieszkańców wysepki Inishomore, jest świadkiem kuriozalnych zachowań wszystkich bohaterów. Poznajemy ich powoli, a portret chorej psychiki wypełnia się barwami w kolejnych scenach, pełnych idiotycznych intryg, pomysłów i rozmów. Wypełnia się w sztuce, ale nie na scenie Teatru Nowego w Zabrzu.

Andrzej Sadowski - reżyser, scenograf i autor opracowania muzycznego w jednej osobie - kreśli postacie karykaturalne, nieustannie wrzeszczące na jednym tonie i płaskie jak teatralny afisz. Najpoważniejsze zastrzeżenie do aktorów brzmi: postacie McDonagha mają ośmieszać się działaniem, podczas gdy w Zabrzu są tylko "śmiesznie" grane. Śmiesznie, znaczy nienaturalnie, nieprzekonująco i na siłę.

Ta wyraźna, choć pewnie niezamierzona teatralność poszczególnych scen burzy precyzyjną konstrukcję sztuki. Gubi się jej wiarygodność, pacyfistyczna wymowa i przenikliwa penetracja psychiki "urodzonych morderców". Nie jest to zarzut bez uzasadnienia - na premierze przez całe kwadranse żywy oddźwięk widowni (i to głównie nastoletniej) budziły tylko padające ze sceny brzydkie wyrazy.

Akcja sztuki dzieje się w Irlandii, ale historia czarnego kota, którego domniemana śmierć wystarcza, by rozszalał się żywioł odwetu, ma oczywisty wymiar uniwersalny. Ten wydźwięk w zabrzańskiej inscenizacji ocalał, właśnie dzięki wspomnianej na początku scenie finałowej. Makabreska McDonagha ma też dwie role, które po doszlifowaniu na pewno przysłużą się spektaklowi. To Davey w wykonaniu Roberta Lubawego i Padraic, grany przez Andrzeja Kroczyńskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji