Tango twych marzeń i snów
Rzadko, bardzo rzadko odczuwam jako obciążenie obowiązek natychmiastowego zdania sprawy z oglądanego przedstawienia. W dziennikarskim przymusie pracy szybkiej i w jej konieczności sprawozdawczego, jasnego formułowania sądów i ocen, widzę narzędzie, sprawnie pomagające w rozkładaniu złożonego materiału na czynniki pierwsze. W przypadku premiery "Tanga" odczułem ten obowiązek terminowego napisania recenzji jako zadanie tyleż trudne co kłopotliwe. Wielowarstwowa, wieloznaczna sztuka Mrożka - sztuka bardzo wybitna i w sumie najwybitniejsza w twórczości Mrożka - wymaga analizy drobiazgowej i na wiele odczynników. Nie ma na takie studium po prostu czasu w warunkach pośpiechu, i po prostu miejsca w granicach, określonych wymiarami felietonu. Trzeba zatem zastosować drastyczne skróty i zniechęcające uproszczenia, jąć się sposobów zastępczych, sformułowań doraźnych, z ich wszystkimi cechami za i przeciw.
Starałem się dramatopisarstwu Mrożka towarzyszyć przez wszystkie jego sukcesy i porażki, zabłąkania i minoróbstwo, wypowiadałem nieraz pogląd, iż mamy do czynienia z majstrem, ale małych form - z autorem awangardowym, ale idącym w oddziale dość podobnie umundurowanym. "Policja", "Męczeństwo Piotra Oheya" umacniały mój pogląd o satyryczno-kabaretowym charakterze sztuki Mrożka. "Indyk" zachwiał tym przekonaniem, ale go nie obalił. "Taugo" jest również sztuką, w której dawny, skeczowy Mrozek kołata się jeszcze po scenie, ale "Tango" jest jakby sztuką podwójną, w której kabaretowość śmierci porucznika urasta do wymiarów śmierci tyranii epoki, a mrożkizmy i nawet relikty przedrzeźniactwa stają się składnikami wielkiego tanga, które nie jest już tańcem chocholim, chociaż z niego się wywodzi. Ostatecznie, i w "Weselu" są dwie sztuki: teatr żywych i szopka umarłych, a sztuka jest jedna. Najbardziej sprzeczne, rozsypane warstwy "Tanga" nie przeczą nadrzędnej jednolitości dzieła.
"Tango" jest sztuką bardzo samoistną, wnoszącą do awangardy ton nowy, któremu trudno byłoby przypisać cechy naśladowcze. I jest tak, pomimo że tanga Mrożkowego także nie tańczy Minerwa, wyskakująca z głowy Jowisza. Krzyżują się w tej sztuce wpływy dawniejszego Mrożka z wpływami jeszcze dawniejszego Witkacego, i - powiedzmy - pewne wpływy paryskiego teatru absurdu, z Ionesco na czele. Sztuka zaczyna się w klimacie, w którym oddziaływania te wykryć łatwo, wykazać nietrudno. Ale od początku są te przechwycenia nasycone swoistą specyfiką polską. Rodzina człowieka zasad, Artura, ma parantele sięgające aż do rodziny Dulskich. Naturalistyczna groteska, absurdalny realizm "Tanga" mają też swoisty układ odniesienia. Przy okazji awangardysta Mrożek rozprawia się bezlitośnie z pseudoawangardyzmem rozmaitych "teatrów osobnych" - do wiadomości najgorliwszych eksperymentowiczów i trzynastorzędowców.
Zabawy i spory w one lata, różne postawy życia osobistego determinują ewolucje ideowe syna domu, Artura, wektora zmian. Głęboko sięgają korzenie. Mrożek zaczyna tam, gdzie kończyli pozytywiści, gdzie kwitł modernizm, skąd wywodziły się tradycje wielkiej literatury społecznikowskiej. Artur jest pojętnym dzieckiem świata. Wstrząsy, które powoduje, wstrząsy, którym chce nadawać bieg zmierzają w oznaczonym kierunku. Zachodzą sytuacje, które nasuwają myśli o niemieckim roku 1933 i o źródłach, które go zasilały. Ocieramy się nawet o "Podpalaczy" Frischa. Sprawa wydaje się być wyraźna: po amorficznym Stomilu, i przy usłużnym Eugeniuszu, przychodzi brunatny Artur z oprawcą Edkiem. Lecz i tu nie koniec. Artur nie okazał się dostatecznie toporny, Edek dostatecznie debilowaty. W najświetniejszym w sztuce finale zwycięzcą okazuje się właśnie Edek, naga siła nie pójdzie w wędzidle tyrana, który szuka uprawnień swej władzy w filozoficznych błędach przeszłości. Artur też ginie a w pląs taneczny bierze Edek Eugeniusza, człowieka niedzisiejszego, który w posłudze możnym przetrzymał wszystkie przemiany. To będzie dopiero prawdziwy koniec wieku ideologii. Babcia wcześniej umiera, a Stomil, Eleonora, Ala, skazani na zniewolniczenie, jakoś się przystosują. A pan Edzio określi się przez taniec z błaznem, którego zabraknąć nie może.
Tak anegdota, ucieszne igraszki z pokolenia, które spłodziło Arturów, jeszcze jedno szyderstwo ze "strasznych mieszczan" i rozkładu, który dobija ich erę przerasta w wielki moralitet polityczny. Tu chcę - i nie mogę inaczej - zapytać: z jakich pozycji przemawia Mrożek? Odpowiedź nie może być wulgarna. "Mówienie o dramatach zaangażowanych Mrożka byłoby na pewno przesadą niemniej można tu z całą odpowiedzialnością mówić o elementach zaangażowania" oświadczył Edward Csato na sesji we Wrocławiu, poświęconej dramaturgii Dwudziestolecia. Z pewną poprawką jestem gotów zgodzić się z tym twierdzeniem. Mrożek nie ukazuje dróg wyjścia ze sprzeczności naszej epoki. Ale byłoby błędem spychanie go na pozycję zimnego, obojętnego obserwatora. Może i takim był Mrożek w "Na pełnym morzu", nie był takim w "Indyku" i nie jest w "Tangu". Katastrofizm Mrożka w "Tangu" jest głosem pisarza ostrzegającego. Afirmacja wprost rzadko bywa cechą sztuki, jeszcze rzadziej - cechą wybitnego dzieła sztuki. Naprawdę ważny w sztuce jest brzeg, z którego autor podejmuje swą podróż, i z którym jest związany, choćby to była podróż do kresu nocy. Nie wiem, jakie będą dalsze losy twórczości Mrożka, jakimi dróżkami potoczą się jego pesymizm, sarkazm, ostro - i bywa, krzy-wowidztwo, a przede wszystkim niemożność spojrzenia poza pas ciemności. Nie wiem, i nie silę się odgadywać. Może da znak dodatni, a może ujemny. Ale to, co jest już rzeczywistością dzieła Mrożka, pozostanie nią: ewolucja od jadu i drwiny do pozycji pisarza, który "gryzie sercem" jak ongiś mawiano, którego satyra chce służyć obywatelskiemu zaangażowaniu.
W Teatrze Współczesnym wyreżyserował "Tango" Erwin Axer. Jest to reżyseria mistrzowska, której wagi nie chcę osłabiać dalszymi przymiotnikami, zwłaszcza nie mając możności omówienia pracy Axera szczegółowo. Axer opanował zarówno żywioł groteskowo-na-turalistyczno-absurdalny pierwszej części dramatu, jak i grozę części drugiej. Opanował i zorganizował w każdym szczególe. To niewątpliwie jedna z najświetniejszych prac reżyserskich Axera. A teatr, w którym zrealizowano, jedno po drugim, takie przedstawienia jak "Kto się boi Wirginii Woolf?" i "Tango" iluż ma równorzędnych rywali?
Dekoracje EWY STAROWIEYSKIEJ spełniły w sposób nieledwie doskonały funkcję uplastycznienia wizji scenicznej; podobnie kostiumy. Z aktorów wzięli w tym przedstawieniu udział: MIECZYSŁAW CZECHOWICZ, TADEUSZ FIJEWSKI, HALINA KOSSOBUDZKA, BARBARA LUDWIŻANKA, WIESŁAW MICHNIKOWSKI, MIECZYSŁAW PAWLIKOWSKI, BARBARA SOŁTYSIK - dali pokaz gry, który stanowczo należałoby utrwalić w filmowym przekazie dokumentalnym. Ludwiżanka przeżywa drugą młodość aktorską, Michnikowski w Teatrze Współczesnym jest innym aktorem niż poza jego murami, Czechowicz był niezrównany zarówno w swym dobrodusznym przyczajeniu jak w demonstracji nagiej siły, Kossobudzka z powodzeniem udawała pospolitość uczuć i myślątek Eleonory, Pawlikowski podawał wczorajsze racje filozoficzne Stomila klarownie i prosto, Fijewski zagrał wiecznego kapitulania Eugeniusza, nie bez nuty tragizmu, której żałość tej postaci wymaga. Nawet z początkującej, niemal debiutującej aktorki potrafiła reżyseria wydobyć tyle umiejętności i niuansów gry, iż Barbara Sottysik zdawała się być, i rzeczywiście była, równouprawnioną, równorzędną partnerką doskonałych starszych koleżanek i kolegów.
A więc tak: reżyser miał sztukę pełnowartościową, aktorzy teksty wiele mówiące, ale cóż najlepszy materiał literacki na scenie bez reżyserskiego i aktorskiego kunsztu? Ten wszechstronny kunszt charakteryzował widowisko Teatru Współczesnego w dniu 7 lipca 1965 roku. Teatr polski zapamięta tę datę.