Istotne mówienie Kazimierza Dejmka
OKREŚLENIE "teatr Dejmka" kojarzy się już od lat z dwiema cechami, towarzyszącymi wszystkim jego inscenizacjom. Są to: zdolności inscenizacyjne, pozwalające ożywić teatralnie nawet dzieła tradycyjnie uznane za martwe, oraz ścisły związek realizacji z aktualną sytuacją poza teatrem. Dlatego najwybitniejsze przedstawienia Dejmka zawsze współtworzyła w jakiś sposób widownia.
Szeroko pojęta polskość teatru, polityczność, ranga wystawianych dzieł, poziom i rozmach spektakli - to recepta artysty na teatr, akademicki. Jak doszło do tego, że przepisuje ją właśnie Kazimierz Dejmek?
"Olbrzymi afisz powiadamiał wszem i wobec, że artyści dramatyczni, śpiewacy, tancerze, recytatorzy, kandydaci do zawodu aktorskiego, a właściwie wszyscy chętni proszeni są o zgłaszanie się tam i tam, że powstaje w Rzeszowie Teatr Narodowy, że kandydaci mają składać taki a taki egzamin itd. itd. (...) Afisz ten w sposób całkowicie przypadkowy zadecydował o moich losach".
Dwudziestoletni zapaleniec, niedawny uczestnik walk partyzanckich, został więc w 1944 roku aktorem tego teatru, grając m.in. w wystawionych na otwarcie sceny fragmentach "Wesela" Wyspiańskiego (Jasiek), w "Zemście" Fredry (Papkin) i ucząc się w Studio Przygotowawczym do Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej. Następnie, po krótkim okresie występów w teatrze w Jeleniej Górze, od 1946 roku studiował w Krakowie pod kierunkiem Iwo Galla. Od jesieni tegoż roku zaangażował go Leon Schiller do Teatru Wojska Polskiego w Łodzi, gdzie jednocześnie uczęszczał jako wolny słuchacz na zajęcia Szkoły Teatralnej. Po złożeniu egzaminów aktorskich występował nadal na scenie, w "Szczęściu Frania" Perzyńskiego, w "Omyłce" Prusa, w "Psie ogrodnika" Lope de Vegi i w "Na dnie" Gorkiego.
Jesienią 1949 roku wraz z grupą absolwentów łódzkiej PWST założył Teatr Nowy w Łodzi. Zaczęło się od "Brygady szlifierza Karhana", tzw. sztuki produkcyjnej czeskiego samouka Waszka Kani, a także kilku podobnych sztuk z życia robotników i chłopów, które "urzekały" krytykę, działaczy i publiczność "fotograficznym autentyzmem", z jakim zespół podpatrzył i wystudiował sposób bycia bohaterów. Po niedługim czasie nastąpiła zmiana poglądów młodych artystów na formułę ich teatru.
Z początkiem lat pięćdziesiątych, po odejściu do Warszawy Janusza Warmińskiego, dyrekcję i kierownictwo artystyczne objął Kazimierz Dejmek, w pracy scenicznej zajmując się odtąd już wyłącznie reżyserią. Teatr Nowy upodobnił się do innych pod względem struktury, profil teatru znacznie jednak odbiegał od średniej krajowej. Większość scen błądziła wtedy w tzw. repertuarze realistycznym, dając każde przedstawienie po kilkadziesiąt, a nawet kilkaset razy dla dobrze zorganizowanej (zaplanowanej) widowni. Teatr Dejmka pozwalał sobie na luksus repertuarowej, rozmaitości, zdrowego eklektyzmu o rozpiętości pomiędzy "Horsztyńskim" Słowackiego a "Łaźnią" Majakowskiego.
Można powiedzieć, że Teatr Nowy w Łodzi w pierwszym okresie kierownictwa Dejmka (1951 - 1962) stanowił w jakimś sensie zwierciadło wielu przeobrażeń i procesów zarówno artystycznych, jak i społeczno-politycznych, jakie dokonały się w naszym kraju. Z tym, że Dejmek nie tylko ulegał impulsom zmieniającej się rzeczywistości; starał się on tę rzeczywistość kształtować: znajdywał w literaturze treści, które ją najżywiej wyrażały, odnajdywał w teatrze formy najbardziej owym treściom przydatne.
W reżyserii Kazimierza Dejmka, zespół teatru Nowego wystawił tn.in. "Niezapomniany rok 1919" Wiszniewskiego (1952), "Domek z z kart" Zegadłowicza. (1954), "Łaźnię" Majakowskiego (1954), "Maturzystów" Skowrońskiego (1955), "Świętego Winkelrida" Andrzejewskiego i Zagórskiego (Nagroda Krytyki Teatralnej im. Boya, 1956), "Wizytę starszej pani" Durrenmatta (1958), "Kuglarzy" Skowrońskiego (1960). Aktualne i żywe rezultaty osiągał Dejmek nie tylko poprzez literaturę współczesną.
Nową młodość zyskały: "Henryk VI na łowach" Bogusławskiego (Nagroda Państwowa w dziedzinie teatru, 1952), "Noc listopadowa" Wyspiańskiego (1956), "Barbara Radziwiłłówna" - klasycystyczna tragedia Alojzego Felińskiego, mająca fatalną reputację i unikana przez teatry od pół wieku, czy też "Żywot Józefa" Mikołaja Reja, którego nikt ze znawców jego twórczości nie kojarzył ze sceną.
A pomiędzy tymi dziełami bywały jeszcze zgoła inne, wzajemnie do siebie niepodobne, jak sztuki Szekspira "Miarka za miarkę" (1956), "Juliusz Cezar" (1960), wyraziście, za pomocą oszczędnych środków oddające główne problemy i konflikty, jak dynamicznie teatralna i karykaturalnie satyryczna "Łaźnia" (1954), jak patetyczna i groźna w swym wyrazie sztuka "Ciemności kryją ziemię" według Andrzejewskiego (1957), inscenizacja rewolucyjnego poematu Jasieńskiego "Słowo o Jakubie Szeli" (1962), jak groteskowo-kabaretowe "Żaby" Arystofanesa (1961). Dejmek, zwolennik sztuki realistycznej, dowodził w tych utworach uparcie, że posługuje się wszystkim co teatralne i co przysłużyć się może sztuce. Nie były więc ważne ani styl utworów, ani okres ich powstania, ani autorzy. We własnych inscenizacjach nie rozsadzał tradycyjnej sceny, co właśnie wchodziło w modę. Wystarczało mu, że myśl autora w jego interpretacji rozsadzała konwencjonalne pojęcia, z jakimi publiczność przychodziła do teatru.
Zadaniem przedstawień było pokazywanie, że uczciwe i nieskrępowane myślenie o jakiejkolwiek epoce jest zawsze ważnym głosem także w świecie współczesnym.
Znamienne są pierwsze kroki Kazimierza Dejmka w Warszawie. Ówczesny dyrektor Teatru Polskiego, Stanisław Witold Balicki, postanowił przekształcić scenę miotaną sprzecznościami w instytucję o charakterze akademickim, przestrzegającą prawideł i reguł, które - wobec ich braku - należało dopiero stworzyć. Jednym ze środków miała być współpraca Kazimierza Dejmka, który wystawił tam "Noc listopadową" Wyspiańskiego (1960) i "Śmierć gubernatora" Kruczkowskiego (1961).
Szczególnie pierwsze przedstawienie było charakterystyczne, albowiem miało to być przeniesienie wcześniejszej inscenizacji z Łodzi. Takie powtórki bywają trudne - inni wszak mają grać aktorzy, w innej scenografii, w innych warunkach scenicznych. Właściwie wszystko trzeba robić od nowa. Dejmek okazał się wierny założeniom poprzedniej realizacji. Nie zawiodła go precyzja aktorstwa i mechaniki przedstawienia. Znów zmalał do minimum teatr grecki. Rachunek wystawiali wielcy Polacy tamtego o-kresu oraz zaborcy, płacili podchorążowie.
Dejmek, jak zwykle, dążył do jasności i konkretu. Z upodobaniem tkwił w realności. Słowo, slowo i jeszcze raz słowo - "istotnie mówić jest zadaniem teatru, istotnie słuchać - rolą widza", twierdził konsekwentnie.
Z początkiem 1962 roku objął dyrekcję i kierownictwo artystyczne Teatru Narodowego w Warszawie. Wystawił tu w reżyserii własnej m. in. "Histofyję o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" Mikołaja z Wilkowiecka (1962, Nagroda Artystyczna Ministra Kultury i Sztuki I stopnia za reżyserię oraz w 1964 roku nagroda na Festiwalu Teatru Naradów w Paryżu), "Słowo o Jakubie Szeli" Jasieńskiego (1962), "Przygodę z Vaterlandem" Kruczkowskiego (1963), "Agamemnona" Ajschylosa, "Elektrę" Eurypidesa i "Żaby" Arystofanesa (1963), "Żywot Józefa" Reja (1965), "Kordiana" Słowackiego (1965), "Namiestnika" Hochhutha (1966) i "Dziady" Mickiewicza (1967). "Żywot Józefa" w nowej, całkowicie odmiennej od łódzkiej wersji oraz "Słowo o Jakubie Szeli" były zapowiedziami, że miał to być teatr bardziej hieratyczny i dostojny, więcej filozoficznego dystansu okazujący sprawom politycznym i społecznym. "Kordian" oraz "Namiestnik" świadczą o zmaganiach artysty, który w niełatwych warunkach szukał drogi do wielkiej, problematyki i ważnych, narodowych i politycznych treści. Przedstawienie "Namiestnika", klarowne i ostre, mówiące bez kamuflażu o drażliwych problemach epoki, opracowane z dyscypliną i precyzją, mocno i na wysokim poziomie zagrane - to znów teatr polityczny, do jakiego Dejmek od lat swą publiczność przyzwyczajał i jaki niejednokrotnie, jako dyrektor sceny narodowej, zapowiadał. Jako reżyser Kazimierz Dejmek dynamizował wewnętrznie aktorów, konstruował i przeciwstawiał ich racje, w przestrzeni sceniczmeg szukał wyrazu teatralnego przede wszystkim poprzez aktora.
Epokę "Dziadów" mistycznych i monumentalnych Leona Schillera w tych lub innych wersjach kontynuował teatr polski przez 35 lat, aż do premiery Dejmka w Narodowym. "W tekście Mickiewicza - pisał Zygmunt Greń o spektaklu z 1967 roku - znajdujemy trzy tytuły, jakie w rozmaitym czasie nadawał poeta rozmaitym partiom "Dziadów": Poema,Widowisko, Część trzecia. Dejmek połączył całość tytułem czwartym: "Dziady" - opera. Jeśli o przedstawieniu dramatycznym mówimy: opera, sens tego jest ironiczny. Dejmek odsłonił się tutaj na ostry sztych. A jednak... jest w tym całe przedstawienie. Każda scena, każdy chwyt artystyczny może wywołać zastrzeżenia - a jednak: zwycięstwo odniesie nie kto inny, tylko reżyser". Dejmkowski spektakl pozostawał w kręgu monumentalno-misteryjnej koncepcji Leona Schillera, przesuwając jej akcenty, wprowadzając myśl i rozwiązania własne. Zaczarowana siła tego spektaklu tkwiła w aktorstwie. Operowość, popisy solowe, od widma Złego Pana poczynając, na Senatorze i Konradzie kończąc, to po prostu nic innego, jak ogromna siła aktorska, którą Dejmek bardzo równomiernie obdzielił całe przedstawienie. Ostrość point, eksponowanie pewnych spraw przez aktora czyniły z niego właśnie coś w rodzaju solisty w popisowej arii. Każdy, kto wówczas pisał o tym spektaklu, akcentował wymienione cechy, podkreślał także, że są to najbardziej zborne w sensie konstrukcji i układu scen "Dziady", jakie pojawiły się w Polsce. Zaznaczano także widowiskową obrzędowość, przejawiającą się w poszerzeniu obrzędu cmentarnego o elementy liturgii. Jednym słowem - był to spektakl wybitny. Następny okres jego twórczości był nieustannym pasmem sukcesów za granicą. W Jugosławii wystawiał "Wizytę starszej pani" Durrenmat- ta i "Mieszczanina szlachcicem" Moliera (1972). W Essen (RFN) triumfy święciła "Historyja o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" (1972), w Mediolanie "La Passione" (1972) - dialogi pasyjne z tekstów starołacińskich (adaptacja "Dialogus de Passione albo Żałobnej Tragedyi o Męce Jezusa", która w realizacji scenicznej asystentki Dejmka - Jitki Stokalskiej wystawiona była w 1971 roku w Szczecinie. Wielkim sukcesem była austriacka prapremiera sztuki Ionesco "Gra w zabijanego" (1971) oraz mało znana barokowa sztuka Bidermanna "Philemon" (1973) w wiedeńskim Burgtheater.
Po 13 latach od opuszczenia Teatru Nowego w Łodzi Kazimierz Dejmek ponownie objął tam dyrekcję. Powrócił także na scenę stołeczną i dał przedstawienie wybitne - co się zowie aktorskie, z ogromną pieczołowitością dbające o warstwę słowną ("Elektra" J. Giraudoux - Teatr Dramatyczny, 1973). Wymowny i piękny to spektakl. Niepokoi pytaniami na temat prawdy, budowania czystymi rękami życia osobistego i społecznego, wymierzania sprawiedliwości nawet za cenę nowych win i zagłady niewinnych.
Dejmek, artysta apodyktyczny w poglądach, a w twórczości niezależny od przemijających mód, ciągle toczy walkę w obronie rangi słowa. Jest on zwolennikiem poglądu, że teatr, mimo że nie powinien schlebiać widowni, nie może lekceważyć obojętności tejże wobec niektórych swych poczynań. Stawia po prostu na poruszenie, na ożywienie widowni, choćby tylko niektórymi fragmentami, lecz wtedy nadającymi całemu spektaklowi określony kontekst. Z niezwykłą przy tym intuicją wydobywa te elementy, które właśnie najżywiej mogą widownię poruszyć. "Henryk VI na łowach" Bogusławskiego do muzyki Kurpińskiego (Teatr Wielki w Łodzi, 1972), "Diabły z Loudun" Pendereckiego (Teatr Wielki w Warszawie, 1975), "Elektra", nowa wersja "Dialogus de Passione" (1975), światowa prapremiera "Zwłoki" Durrenmatta (Zurych, 1977) czy też "Zwłoka" w Teatrze Nowym (1978) - tak odmienne w swym charakterze dzieła zadziwiają konsekwencją realizacji, jednolitością idei reżyserskiej. Wierne są idei "Szekspira mówionego" (Dejmek pisał: "Cały Szekspir jest w słowach... nie ma tam absolutnie żadnego tyjatru. U Szekspira wchodzi na scenę aktor, jeden, drugi, stają, mówią, rozchodzą się, wchodzi następny, mówi monolog...").
W przypadku "Zwłoki" nie udało się zrobienie teatru politycznego. Toteż niewątpliwie lepszy musiał być rezultat inscenizacji "Fryderyka Wielkiego" Nowaczyńskiego (1977), gdyż materiał wyjściowy (w doskonałej, drapieżnej adaptacji Dejmka, był ciekawszy, a zasada kompozycyjna tekstu jednolita. Wyraźna także była myśl polityczna, choć wymagała ona dużego skupienia i współdziałania w jej odczytywaniu.
Prezentowana na łódzkiej Małej Scenie "Obecność" Słonimskiego (1978), nazwana lapidarnie "wieczorem literacko-teatralnym" (na afiszu nie ma nawet określenia "reżyseria", a jedynie "wybór i opracowanie dramaturgiczne"), w ogóle odeszła od formy spektaklu teatralnego. Wybór tekstów w różnych formach (poezja, proza, felietony), podobnie jak "Fryderyk Wielki", jest po prostu odważna próbą mówienia w sposób nieułatwiony o ważnych sprawach.
Obecnie prezentowana jest w Nowym druga (po premierze w 1975 roku) wersja "Dialogus de Passione". W porównaniu z niegdysiejszymi staropolskimi przedstawieniami Dejmka jest to spektakl ascetyczny. Dominuje wyraźna stylizacja, obejmująca także i grę aktorską i rozwiązania reżyserskie, nie ma tam jednak odtwarzania starych konwencji teatralnych przy jednoczesnej - niezwykle dyskretnej - zabawie nimi. Za to muzyka i śpiew zajmują w tej wersji więcej miejsca niż we wcześniejszej o 8 lat (doprowadzonej do próby generalnej) realizacji w warszawskim "Ateneum"'. W programie Dejmek pisze: "Nie zamierzałem (...) rekonstruować dawnego misterium. Usiłowałem z widowiska misteryjnego uczynić rzecz ogólnie pożyteczną przez uwypuklenie jego treści uniwersalnych". "Dialogus" nie ucieka się do aluzji. Może dlatego mówi wiele rzeczy przejmujących, zarówno na tematy społeczne, jak i człowiecze.
Nadeszło 35-lecie pracy scenicznej artysty i 30-lecie istnienia Teatru Nowego. Od początku swej działalności w teatrze, przez większość tego okresu właśnie w Teatrze Nowym, w ciągu lat bardzo dla teatru niespokojnych Dejmek zachowuje wytrwale swój styl i tonację wypowiedzi A na przykładzie choćby "Zwłoki" czy także niezbyt udanej "Patny" według "Lorda Jima" Conrada możemy wyciągnąć wniosek, że wielkim artysta jest ten, kto ryzykuje złe opinie, wystawiając mierną sztukę po to jedynie, by zaangażować widownię w jakąś istotną myśl.