Artykuły

Gdy sen się prześnił

Gościna "teatru Skuszanki" w Warszawie dobiegła końca. Widz - dość szeroki krąg za­interesowanych teatrem wi­dzów warszawskich - miał możność skonfrontowania są­dów, którymi występy tego te­atru poprzedzono, z rzeczywis­tością, jaką mu pokazano. Nie teatr, jaki mógłby być - i ja­ki wyczarowywali przed jego wyobraźnią przekorni wtajem­niczeni - lecz teatr, jaki jest naprawdę. "Sen srebrny Salo­mei" potwierdził pod tym względem, umocnił spostrzeże­nia, wysnuwane z obu po­przednich widowisk nowohuc­kiego teatru.

"Sen srebrny Salomei" na­leżał - na każdym etapie na­szego życia teatralnego - do najrzadziej grywanych drama­tów Słowackiego. Ogłoszony drukiem już w 1844 roku, do­czekał się prapremiery dopie­ro w roku 1900 (w Krakowie), a później nielicznych premier dla honoru domu (we Lwowie, w Warszawie...). Jakiś powód tej wstrzemięźliwości być mu­siał. Rozwichrzenie romantycz­ne? Wolne żarty: teatr polski nigdy nie stronił od romanty­cznego stylu, romantycznego gestu i przesady, przeciwnie - lubował się w konwencji antyracjonalizmu. Pokręcona fabuła, splot niezwykłości, sny, trupy i żywe pochodnie, me­lodramat krwią ociekający i niagarą rymów, makabra na scenie i poza sceną? Takie składniki mogłyby tylko przy­czynić popularności dramatowi i zachęcać do jego częstego grywania na scenach stałych i wędrownych. Mistycyzm, kolu­mny duchów, przemieszanie snu i jawy, Towiański pod ramię z antysarmatyzmem, nie­okiełzana fantazja i znamienny rozkład dyscypliny artystycznej? I takie elementa mogły tylko zachęcać modernistów i sza­manów. A nie zachęcały, prze­ciwnie - zrażały. Czemu?

Nie należy szukać odpowie­dzi skomplikowanych, bliższe prawdy będzie wyjaśnienie proste. Teatry stawały oszoło­mione wobec pomieszania kon­wencji, nawału skłóconych ży­wiołów treści i nastrojów. Mo­że się z tym uporać czytelnik, nie poradzi sobie teatr. W lek­turze groteska sąsiadująca z grozą, ckliwy romans zeszyto­wy pomieszany z rebelią ukraińskich chłopów i wyrzynaniem ich przez mściwą, sadystyczną szlachtę - w lek­turze te i inne kontrasty mogą uważnym czytelnikom podsuwać wiele myśli, spostrzeżeń, i rozważań, a pomysłowym krytykom dać pole do błyskotli­wych popisów, jeśli nie erudy­cji to bodaj igraszek porów­nawczych. W teatrze nie czas na pauzy refleksji, tam napra­wdę odrąbane ręce palonego żywcem Semenki kojarzą się bezpośrednio ze splecionymi w czułym uścisku dłońmi Księżniczki i Sawy, Leona i letargicznej Salusi. Najmniej wrażliwa wyobraźnia wzdryga się na to zestawienie. Rozu­miem, czemu stateczni histo­rycy literatury i porywczy re­cenzenci dość zgodnie pomsto­wali na ów "Sen". Bo krew niełatwo posrebrzyć sentymentalizmem. "Sen srebrny Salomei" to utwór z całej twórczości dramatycznej Słowackiego do zapercepowania przez widza jeden z najoporniejszych, najtrudniejszych. Jak "Samuel Zborowski".

Czy dlatego wybrała go KRYSTYNA SKUSZANKA do pokazania masowemu widzowi w Nowej Hucie? Nie chcę być złośliwy, ale chyba nie mylę się, że zawiłe sko­jarzenia tego "Snu" były rzeczy­wiście jednym z bodźców wyboru i decyzji Skuszanki. Dość, że akurat "Sen srebrny Salomei" po­jawił się w Teatrze Ludowym dla uczczenia Roku Słowackiego. Jak się sprawdził?

Okadzone wszelkimi możliwymi pochwałami, przedstawienie jest w istocie dotkliwą porażka. Nie u-łatwione komentarzem reżyserskim i scenoplastycznym, pokazane jest w ten sposób, że widz, nie obez­nany dokładnie ze sztuką, gubi się niebawem i przy najlepszej woli niewiele jest w stanie zrozumieć. Bardzo to przykre i zniechęcające do teatru uczucie.

W dodatku sprawa aktorstwa! Jeżeli stary Leszczyński powiadał, że "Mazepę" należy grać z talen­tem (albo nie grać wcale) cóż do­piero ów "Sen srebrny", przy którym prosty, realistyczny "Ma­zepa" jest jak cztery działania arytmetyczne wobec równania o wielu niewiadomych. Tymczasem aktorzy nie podołali zadaniu. Nie wydobył sprzeczności charakteru Regimentarza FRANCISZEK PIECZKA, bezbarwnie recytowali swe kwestie Leon i Salomea, Pafnucy i Wernyhora, a FERDY­NAND MATYSIK jako Sawa i RYSZARD KOTAS jako Semenko mieli tylko chwile, w których teksty podbarwiali grą. Nawet ANNA LUTOSŁAWSKA - piękna Księżniczka - tym razem gubiła po trosze tekst i chociaż wiodła przedstawienie, wiodła je ręki drżącą i głosem niepewnym.

Zdaję sobie sprawę, że przywykłemu do pochwał i pokło­nów zespołowi Teatru Ludowego słowa powyższe mogą się wydać gorzkie i niesprawiedli­we. Ale uważam, że należało je powiedzieć. Właśnie dlate­go, że Teatrowi Ludowemu przypisuje się jedno z przodujących miejsc wśród teatrów kraju i że spór o jego rolę toczył się tak długo. I sądzę, że ów spór wejdzie obecnie w nową fazę. Sądzę że z tego spotkania obecnego Teatru Ludowego z War­szawą wyniknąć mogą po­żyteczne skutki. Wytrwale - nie zniechęcany napaściami na siebie - wyrażałem pogląd, że taki teatr, jaki w Nowej Hucie prowadzą Skuszanka i Krasowski, nie nadaje się dla tego miasta, że miejsce dla eksperymentów i poszukiwań Skuszanki jest w innego typu środowisku. Wydawało mi się, że argumenty moje są nieod­parte... a uderzałem o twardy mur oporów. Jeśli więc obec­nie tak wielu ludzi doszło do analogicznych z moimi poglą­dów - nie mam osobistej sa­tysfakcji. Bo nie ja przekona­łem wahających się - lecz ! dopiero sama Skuszanka.

W dodatku jestem zdania że w ferworze nagłej krytyki niektóre głosy zabrzmiały zbyt zgryźliwie. Ani aktorsko nie jest bowiem teatr Skuszanki tak słaby, jak osądzono na podstawie "Orestei", ani re­pertuar jego nie zawsze tra­fiał w płot. Przedstawień ta­kich jak "Myszy i ludzie" czy "Jakobowsky i pułkownik" nie powstydziłby się żaden teatr. Była w nich i słuszna myśl społeczna czy polityczna, i dobre na ogół aktorstwo. Również "Radość z odzyskanego śmietnika" to spektakl niej bez poważnych zalet, choć o-czywiście adresowany do wi­dza zorientowanego nie tylko w kłębowisku intryg presanacyjnych ale i w zakamarkach eksperymentującego teatru. Wreszcie i Szajna nie zawsze królował w Nowej Hucie nigdzie nie jest powiedziani że ma mieć monopol na swój plastyczny antyteatr.

Skuszance i Krasowskiemu systematycznie wyrządzali krzywdę ci, którzy doszukiwali się w ich teatrze rzeczy nieistniejących, i którzy podtrzymywali ich w błędnym mniemaniu że właśnie taki teatr, jaki prowadzą, najlepiej, i jedynie, nadaje się dla Nowej Huty. To sprawa ludzka, że Skuszanka bardziej ufała i wierzyła pochlebeom niż obserwatoron bezstronnym. Ale nie popadajmy w drugą skrajność. Trzeba obecnie żarliwym, pełnym szczerego umiłowania sztuk kierownikom Teatru Ludowego podać dłoń życzliwą. Trzeba im dodać otuchy, aktorów, dać warsztat pracy, odpowiadający ich upodobaniom. Ta inwestycja może się wielokrotnie opłacić. Trzeba oczywiście skutecznie nakierowywać zainteresowania zespołu ku teatrowi nie tylko aluzji i polemiki i trzeba cierpliwie tłumaczyć mu, że manierą pseudoawangardowości daleko już nie zajadą. Twierdzę jednak z całym przekonaniem, że Skuszanka i Krasowski mogą niejedno dać teatrowi polskiemu.

A Nowej Hucie trzeba jak najprędzej teatru, który by rozumnie krzewił kulturę, uczył ludzi teatru jak najlepszego a bez dziwactw i elitaryzmu który by rzeczywiście był teatrem ludowym, teatrem pow szechnym, teatrem po prostu komunikatywnym i po prostu artystycznym. Tego życzę No­wej Hucie - a także obecnemu kierownictwu Teatru Lu­dowego, jako krytyk im przy­jazny nie w dętych słowach lecz w szczerym przekonaniu że obu stronom rozwód może wyjść tylko na dobre. Obu stronom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji