Artykuły

Widowisko Musi Trwać

- Czasem marzę o roli w teatrze dramatycznym, ale wiem, że im dłużej w nim nie gram, tym trudniej wrócić - mówi warszawska aktorka JOANNA LISZOWSKA.

Marzyła o Starym Teatrze i wielkich dramatycznych rolach. Po sześciu latach ma za sobą rozbieraną sesję do "Playboya" i udział w dwóch wielkich telewizyjnych show. Dziewczyna z dobrego domu stała się symbolem seksu. Jej wygląd, zachowanie są ulubionym tematem internautów oraz kolorowej prasy. Bo Joanna Liszowska jest wyrazista i to zwraca uwagę. Czy czują że życie wymknęto się jej spod kontroli?

Twój STYL: Jak znosisz tę wrzawę, która wybuchła wokół Twojej osoby?

Joanna Liszowska: Nie sądziłam, że będę wzbudzała aż takie emocje. I nie wiem, czy kiedyś się przyzwyczaję, że jestem ciągle oceniana. Staram się zachować dystans. Sama wybrałam taki zawód, więc ponoszę konsekwencje. Wszystkich nie zadowolę. Wiem, że nawet kiedy zeszczupleję, zawsze znajdzie się coś, co będzie można mi wytknąć.

TS: A jak na to wszystko reaguje Tadeusz, Twój narzeczony?

JL: Kiedyś wszedł na forum internetowe, gdzie akurat toczyła się dyskusja na temat Liszowskiej. Cóż, zakochał się w aktorce, a nie na przykład w księgowej, więc częściowo był na to przygotowany. Gorzej, że jemu też się obrywa, kiedy piszą, że mnie zdradza. Ja staram się nie przejmować i próbuję zachować rozsądek. Pod tym względem mam poczucie bezpieczeństwa, ale dla Tadeusza publiczne oskarżanie o niewierność jest okropne. Stać go jednak na dystans, ciągle powtarza: "Przestań czytać te bzdury, szkoda twoich nerwów". Jego wsparcie jest bezcenne, nie wiem, jak bym sobie bez niego poradziła.

TS: A nie mówi: "Chciałbym trochę pożyć jak normalny mężczyzna z normalną kobietą"?

JL: Jeszcze nie zażądał: "Wybieraj: kariera alboasz związek". Czasem mówi tylko, że powinnam zwolnić. Choć od dłuższego czasu widzimy się wyłącznie wieczorami, rozumie mnie. Może dlatego, że sam jest w biegu, dużo pracuje, prowadzi firmę.

TS: A może zainteresowanie Twoją osobą sprowokowałaś sama? Przekroczyłaś granicę intymności, dlaczego inni mają ją szanować?

JL: Uważałam, że jeśli już o czymś mówić, to prawdę albo wcale. Teraz jednak wiem, że lepiej się nie odzywać, bo wokół każdego zdania można zbudować nieprawdopodobną historię. Otwartości i zwierzeń na temat prywatnego życia żałuję. To są sprawy, którymi powinnam dzielić się z bliskimi, nie z prasą. Jeśli sprowokowałam zainteresowanie, zrobiłam to nieświadomie. Cóż, człowiek uczy się na błędach.

TS: Tak? A sesja do "Playboya"? Pomyślałaś, co na ten temat mówili Twoi profesorowie z krakowskiej PWST?

JL: Szczerze? Nie zastanawiałam się nad tym. Za swoje decyzje odpowiadam przede wszystkim sama przed sobą. Do tej sesji dojrzewałam pół roku. Byłam już wtedy z Tadeuszem, więc wspólnie dyskutowaliśmy "za" i "przeciw". Gdyby powiedział, że sobie nie poradzi, na przykład z reakcją kolegów, nigdy bym się nie zdecydowała.

TS: Jakie argumenty przeważyły? Pieniądze?

JL: Nie rozebrałam się dla kasy! Był taki moment w moim życiu, kiedy bardzo potrzebowałam pogodzić się z własnym wyglądem, zaakceptować siebie. "Playboy" podziałał terapeutycznie. Nawet nie efekt końcowy. Ważniejsze było oswajanie się z aparatem i przezwyciężanie wstydu, nie tyle związanego z nagością, ale w ogóle z własnym ciałem.

TS: Jak na gazetowe sensacje na Twój temat reaguje mama?

JL: Bardzo różnie, ale z upływem czasu spokojniej, nabiera dystansu. Kiedyś zadzwoniła i zapytała, czy to prawda, że jestem w ciąży. Była wstrząśnięta, że dowiaduje się o tym nie ode mnie, tylko z gazety. Przy kolejnej domniemanej ciąży już nie dzwoniła.

TS: Jesteś bardzo związana z mamą?

JL: Kochamy się, ale też drzemy koty. Jesteśmy do siebie bardzo podobne, więc denerwują nas cechy, których same w sobie nie akceptujemy. Odkąd wyprowadziłam się z domu, zaczęłyśmy rozmawiać jak kobiety, a nie mama z dzieckiem. Widujemy się rzadko, ale w ostatnie wakacje pojechałyśmy razem na Majorkę. Myślę, że taki wypad we dwie jeszcze powtórzymy.

TS: Jak byłaś wychowywana? Warunki cieplarniane czy duże wymagania i wysoko ustawiona poprzeczka?

JL: Chyba pół na pół. To był krakowski, tradycyjny dom. Rodzice nauczyli mnie rozsądku. Nawet nie pamiętam, jakich argumentów używali. Sama wiedziałam, że lepiej być wobec nich w porządku i dobrze się uczyć. Co nie znaczy, że przechodziłam z klasy do klasy na piątkach i byłam idealnym dzieckiem.

TS: Jakie zasady obowiązywały w Twoim domu?

JL: Szacunek do drugiego człowieka. Rodzice tłumaczyli, żeby nikogo nie oceniać pochopnie i że kłamstwo ma krótkie nogi. Mama powtarzała: "Lepiej mniej, ale uczciwiej". Dziś cenię nawet to, że się u nas nie przelewało. Dzięki temu potrafię szanować pracę i pieniądze. Nigdy na przykład nie miałam kieszonkowego. Gdy chciałam je mieć, musiałam zarobić.

TS: Kiedy pierwszy raz poszłaś do pracy?

JL: Po podstawówce, oczywiście w wakacje. Pracowałam w osiedlowej kafejce i rozdawałam ulotki. Rok później trafiłam do salonu Mercedesa, gdzie myłam samochody. Uwielbiałam to! Do dziś, gdy mam czas, sama myję samochód, choć to nie mercedes (śmiech).

TS: A pamiętasz, co sobie kupiłaś?

JL: No pewnie. Pierwsze pieniądze poszły na martensy. Szkoda mi było zapłacić za oryginalne, bo chciałam jeszcze coś odłożyć, więc znalazłam podróbki, które popękały po miesiącu. Finał: kupno drugich butów i zero kieszonkowego. A za pracę w Mercedesie pojechałam na tydzień do Grecji.

TS: Teraz powodzi Ci się świetnie, pomagasz finansowo rodzinie?

JL: Gdyby była taka potrzeba, na pewno bym pomagała. Przy każdej okazji staram się jednak kupić mamie coś specjalnego, ekskluzywnego: fajne buty, torebkę. Kiedy się widzimy, chętnie zabieram ją do dobrej restauracji.

TS: Czy wartości wyniesione z krakowskiego domu nie przeszkadzają w show-biznesie?

JL: Przeciwnie. Nieraz się przekonywałam, że cel osiągnięty uczciwą drogą, smakuje lepiej. Rodzice wpoili mi też wiarę w ludzi, a ja kilka razy za szybko obdarzyłam ich zaufaniem. To nauczyło mnie wstrzemięźliwości, ale bez przesady. Nigdy nie będę zdystansowana i zamknięta, bo to po prostu nie ja. Jedyny sposób, żeby się jakoś ochronić, to mieć wąskie grono ludzi, którym się ufa. Nie zamierzam się zmieniać.

TS: Czy rodzice Cię pilnowali? Pewno kręciło się wokół Ciebie mnóstwo chłopaków...

JL: Nie musieli aż tak bardzo pilnować, bo świat męski długo dla mnie nie istniał. Nosiłam glany i marzyłam, żeby starszy brat wyrósł z flanelowej koszuli, bo wtedy dostawałam ją w spadku. Grałam z chłopakami w kosza, chodziłam na basen. To byli moi kumple od sportu, żadne miłości.

TS: A pamiętasz moment, kiedy poczułaś się atrakcyjną kobietą?

JL: Dokładnie. W dzień zakończenie drugiej klasy liceum była osiemnastka kolegi. Wtedy pierwszy raz w życiu włożyłam czarną mini pożyczoną od koleżanki i buty na obcasach. Umalowałam się. Szłam ulicą i w pewnej chwili dotarło do mnie, że wszyscy faceci się za mną oglądają. Poczułam się fatalnie, byłam pewna, że głupio wyglądam. Chciałam nawet wrócić do domu i się przebrać, ale jakoś dotarłam na imprezę. Tego wieczoru poznałam swoją pierwszą miłość.

TS: Pamiętam Twój debiut. Teatr Wielki, "Siedem grzechów głównych" Kurta Weilla i Bertolta Brechta. Reżyseruje Janusz Wiśniewski, grasz razem z Krystyną Jandą. Daleko odeszłaś od "poważnej" sztuki.

JL: Po studiach miałam obiecany etat w krakowskim Starym Teatrze, ale w końcu się okazało, że nie ma tam dla mnie miejsca. Wtedy przyszła propozycja z warszawskiej Komedii, rola Roxie Hard w musicalu Chicago. Moje zawodowe życie określiło się więc wbrew temu, co planowałam, właściwie samoistnie... Widocznie tak miało być. Dziś jestem zadowolona, że wszystko w ten sposób się ułożyło. Czasem marzę o roli w teatrze dramatycznym, ale wiem, że im dłużej w nim nie gram, tym trudniej wrócić.

TS: Kraków Cię odrzucił, Warszawa dała szansę. Jak wspominasz swoje początki?

JL: Źle. Kiedy przyjeżdżałam, zawsze było wietrznie, zimno i pochmurno. Po Krakowie, który ma kompletnie inną atmosferę, a przede wszystkim - inny rytm, Warszawa mnie przytłaczała. Nie znałam miasta, więc wsiadałam do autobusu, który wywoził mnie w przeciwnym kierunku, niż chciałam. Mieszkałam w pokojach gościnnych Teatru Wielkiego albo Komedii. Już samo słowo "gościnny" brzmi tymczasowo. W końcu zaczęło mnie męczyć życie na walizkach. Wracałam do Krakowa na dwa dni, żeby się przepakować, zrobić pranie i znów jechałam do Warszawy. Bardzo potrzebowałam się gdzieś zakotwiczyć. Tuż przed premierą

Chicago zdecydowałam, że coś wynajmę. Po dwóch dniach mieszkałam na Mokotowie.

TS: Co było najtrudniejsze?

JL: Przyjeżdżając do Warszawy, zderzyłam się z samotnością. Nikogo tu nie znałam, nie miałam do kogo otworzyć ust. To mnie przygnębiało.

TS: Jak sobie poradziłaś?

JL: Przełom nastąpił podczas prób do "Chicago". Właśnie wtedy nawiązałam pierwsze warszawskie przyjaźnie, niektóre trwają do dziś. Był zwyczaj, że kiedy przestawaliśmy grać spektakl, szliśmy potańczyć. Nie schodziłam z parkietu do szóstej rano. Od tego momentu wiem, że miejsce, w którym dobrze się czuję, tworzą ludzie.

TS: W krótkim czasie stałaś się bardzo popularną osobą. Wzięłaś udział w dwóch wielkich telewizyjnych show. Czy to nie moment, kiedy należałoby zwolnić?

JL: Coś w tym jest. Odkąd żyję tak intensywnie, najbardziej uspokaja mnie dom. Wskakuję w dres i z wielkim kubkiem herbaty z cytryną chowam się pod kocem. Ostatnio w ogóle nie miałam czasu na gotowanie, więc kiedy w końcu zdarzył się wolny dzień, zrobiłam obiad z trzech dań. Po tak długim intensywnym czasie zjedzenie gorącego krupniku było czymś wyjątkowym.

TS: 15 grudnia wielki finał Jak oni śpiewają. Zastanawiasz się, co potem, kiedy zgasną światła? Życie bez ciągłego napięcia nie wyda Ci się nudne?

JL: Chętnie do niego wrócę. Przynajmniej na jakiś czas. Tuż po programie miło będzie się wyciszyć. Może pojadę na wakacje? Rok 2007 zaczęliśmy z Tadeuszem od podróży do Meksyku. Teraz też przydałby się nam urlop.

TS: Jak oceniasz rok, który mija? Więcej jest plusów czy minusów?

JL: Plusów, mimo wszystko. Zawodowo ten rok był wyjątkowo dynamiczny. Prasa przejechała mi się po grzbiecie, to prawda. Dla mnie jest jednak ważne, że rok zaczęłam wspólnie z narzeczonym i że wspólnie go kończymy. Plotki jeszcze bardziej scementowały nasz związek. Uświadomiły, jak jesteśmy dla siebie ważni. Niech piszą, co chcą. Tylko my wiemy, jak jest naprawdę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji