Artykuły

Nagły atak spawacza

Po przedstawieniu chciałoby się wygrać kumulację w Lotto, a wiadomo, że mało kto trafił. Jak to w życiu, tak i teatrze, większość gra na "chybił" - o "Weselu" w reż. Bodolaya w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie pisze Iga Dzieciuchowicz z Nowej Siły Krytycznej.

Zanim widz trafi do teatru Słowackiego, gdzieś pomiędzy ulicą Starowiślną a Karmelicką natknie się na paskudny plakat teatralny - otyły pan w czapce Stańczyka nasuniętej na oczy, pod czapą wielodniowy zarost, pod zarostem pognieciony t-shirt i szara marynarka w prążki. Uwagę zwraca zaciśnięty w ręce sznur i stary model telefonu komórkowego marki Siemens, zawieszony na szyi zamiast krawata - wszystko to wygląda groźnie. Co to będzie? Co to będzie? Do głowy przychodzą aż trzy możliwości:

a) kolejny skecz kabaretu Mumio z cyklu "Wymień stare telefony";

b) policyjny rysopis jednego z członków mafii małopolskiej, pseudonim Stańczyk;

c) "Wesele".

Odpowiedź prawidłowa to oczywiście odpowiedź C - jesteśmy więc świadkami kolejnego starcia z wyświęconym dramatem wszystkich Polaków, tym razem Wyspiański vs. węgierski reżyser Bodolay. I Bodolay, trochę jak bratanek Gołota w walce z Lewisem, szybko pada znokautowany.

Bodolay miał sobie zakpić z narodowych bolączek, uwspółcześnić "Wesele" tak, by coś nam Polakom o nas samych powiedzieć, coś, czego jeszcze nie wiemy lub do czego się przyznać nie chcemy. No i zakpił z nas, zanim cokolwiek ujrzeliśmy na scenie - mianowicie przed premierą, na stronie internetowej teatru, można było przeczytać taką oto obietnicę: "Wizja "Wesela", którą proponuje reżyser węgierski, poparta głęboką znajomością polskich realiów i tradycji, a jednocześnie z oczywistych względów zdystansowana i świeża udziela nowych, zaskakujących odpowiedzi na nasze najważniejsze pytania." Hmm... Najważniejsze, palące pytanie brzmi: dlaczego? I niestety odpowiada głucha, niczym nie zmącona cisza.

Po premierze naprawdę trudno wyjaśnić, dlaczego reżyser w ogóle sięga po ten tekst, skoro ma nam do powiedzenia tylko tyle, że "Wesele" odeszło do lamusa i jest w rzeczywistości stypą, a my Polacy dogadać się ze sobą nie umiemy. Bo i żal w widzu ogromny, i płakać się chce, ale bynajmniej nie dlatego, że obraz naszego narodu tak dotkliwie przeżarł nam serca. Po przedstawieniu chciałoby się wygrać kumulację w Lotto, a wiadomo, że mało kto trafił. Jak to w życiu, tak i teatrze, większość gra na "chybił". A pieniądz przydałby się po to, by kupić ustawę, która nakazuje jedynie czytać "Wesele", wszelkie realizacje sceniczne surowo zabronione. Można też, za te wygrane miliony, stworzyć oddział policji teatralnej, która karałaby grzywną poszczególnych artystów, a w skrajnych przypadkach (takich jak ten) aresztem domowym. Należy się poważnie nad tym zastanowić.

W "Weselu" według Bodolaya można zobaczyć :

- ciżbę zdezorientowanych aktorów w strojach współczesnych, którzy bawią

się w berka, podszczypują i bełkoczą tekst niemiłosiernie

- sceny dłużące się w nieskończoność

- wystrzał z armaty

- maszynę teatralną, która "robi" wiatr

- zastawę stołową z plastikowych kubeczków

- kilka czerwonych drabin

- szkielety wyjęte prosto z sali od biologii, które siedzą, leżą i stoją

- nowoczesną plazmę, a na niej film opowiadający o tym, że "Chińczyki trzymają się mocno"

- reprodukcję obrazu Jana Matejki "Wernyhora"

- widma: Stańczyka w stroju Stańczyka, Hetmana w płaszczu hetmana, zakrwawioną twarz strasznego upiora

- nagły atak spawacza (czyli zjawę Rycerza Czarnego) - koniecznie trzeba zobaczyć! Brr...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji