Artykuły

Ciemności kryją ziemię i lud we śnie leży

Najgorzej, jak to ostatnio w Polsce, było z przybliżeniem sensu samego tekstu "Dziadów" i tamtego spektaklu. Istotę zdarzeń sprowadzono do antypeerelowskiego kombatanctwa, w duchu obecnej polityki historycznej. Ograniczono się do odtworzenia atmosfery męczeństwa narodowego i sentymentalnego patriotyzmu - pisze Krzysztof Lubczyński w Trybunie.

40 lat temu odbył się ostatni spektakl Mickiewiczowskich "Dziadów" w głośnej inscenizacji Kazimierza Dejmka.

Na początku atmosferę przygotowań do uroczystości zakłócił nieco pan prezydent Rzeczypospolitej ze swoją świtą i ochroniarzami. Fotoreporterom oznajmiono, że tylko nadworni dostąpią zaszczytu fotografowania jego majestatu w Teatrze Narodowym. To obcesowe zachowanie się gwardii oraz świty pana prezydenta, bądź co bądź gościa, nie budziło najlepszych skojarzeń. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę administracyjne - by tak rzec - perypetie "Dziadów" z ówczesnymi władzami. Swoją drogą, trudno rzec co pan prezydent robił na środowych uroczystościach rocznicy zdarzeń, których duchem sprawczym byli jego dzisiejsi przeciwnicy polityczni, wybitnie przez niego nielubiani, czyli krąg byłych "komandosów" i późniejszego KOR. Osoba pana prezydenta pasowała więc do tego wieczoru trochę jak - za przeproszeniem - piernik do wiatraka. Pojawił się jednak - z matką i małżonką - być może po to, żeby robić politykę historyczną. Ale spuśćmy zasłonę miłosierdzia na obyczaje Pałacu Prezydenckiego i przystąpmy ad rem. Teatr Narodowy zorganizował uroczystość, upamiętniającą ostatnie, przed adminstracyjnym zdjęciem z afisza, przedstawienie "Dziadów" Adama Mickiewicza w sławnej reżyserii Kazimierza Dejmka. Odbyło się ono 30 stycznia 1968 roku i przebiegało - jak zaświadczają jego liczni świadkowie - w niezwykłej atmosferze. Wśród widzów był także Jan Tomasz Gross, wtedy 21-letni student fizyki, dziś profesor socjologii w Princeton University, autor głośnych książek o polskim antysemityzmie, "Sąsiadów" i "Strachu": - To było niesamowite wrażenie. Nigdy wcześniej i nigdy później nie widziałem czegoś takiego w teatrze. Widzom i aktorom udzieliła się jakaś podniosła euforia. Po spektaklu wyszliśmy gremialnie w ciemną, zimną, deszczową noc i poszliśmy pod pomnik Mickiewicza - wspomina prof. Gross.

Do 11. razy sztuka

Osobliwy pomysł uczczenia 50 rocznicy Wielkiej Rewolucji Październikowej wystawieniem "Dziadów" w Narodowym skończył się wielkim politycznym zamieszaniem. Antycarska i antyrosyjska wymowa tego dramatu, polityczno-mistycznego, stała się, w tamtej politycznej atmosferze, zarzewiem demonstracyjnych zachowań publiczności. Liczne, aluzyjnie brzmiące sformułowania, skierowane przeciw władzy rosyjskiej, inspirowały frenetyczne brawa i okrzyki antyrządowe na widowni. Po dziesięciu burzliwych, odbywających się w niezwykłej atmosferze, spektaklach, władze zdecydowały się zdjąć "Dziady" z afisza. Pozwoliły jednak na wystawienie ostatniego, 11 spektaklu, 30 stycznia. Z tego też powodu ostatnie przedstawienie stało się kulminacją tamtej atmosfery. Napięcie sięgnęło zenitu, sala wypełniła się grubo ponad swoją pojemność, w stopniu uniemożliwiającym części stojących widzów ujrzenie sceny w czasie spektaklu. Asysta milicji i stugębna plotka dodatkowo podgrzewały atmosferę, a wybicie jednej z szyb i wdarcie się do wnętrza publiczności bez biletów dopełniły obrazu tamtego wieczoru. Nie ostudziło emocji nawet zdjęcie kajdan z rąk Holoubka, rekwizytu, który budził na poprzednich spektaklach wielkie emocje. Tło polityczne i kulisy zdarzeń, które doprowadziły do zaburzeń na Uniwersytecie Warszawskim i kampanii antysemickiej, do dziś pozostały nie do końca jasne, mimo snucia wielu hipotez i zbadania wielu dokumentów.

Fenomenalny Holoubek

Jedną z legend tego przedstawienia była fenomenalna kreacja Gustawa Holoubka w roli Konrada, a zwłaszcza w genialny sposób wygłoszona Wielka Improwizacja. Uczestnicy rocznicowej uroczystości mieli okazję przekonać się, że podziw dla dokonania Holoubka nie był ani na jotę przesadzony. Zaprezentowano archiwalne nagranie dźwiękowe owej Holoubkowej Improwizacji z premiery spektaklu. I trzeba przyznać, że nawet to bardzo chropowate i niedoskonałe nagranie daje świadectwo, na jakie wyżyny, nie tylko kunsztu, ale i autentycznej emocji, wzniósł się Holoubek. W podzięce za to, co zrobił 40 lat temu, zgromadzeni na sali goście uroczystości uczcili wielkiego artystę dwukrotną owacją na stojąco.

- Kiedy opadła kurtyna, na widowni wybuchł jakby pożar - wspomina tamten wieczór Gustaw Holoubek.

Jego zdanie podzielają koledzy aktorzy.

- To co Gucio pokazał na scenie zachwycało nie tylko widzów, ale także nas, aktorów, zawodowców, o co przecież trudniej - mówi Mieczysław Kalenik, który grał w tamtych "Dziadach" jednego z Archaniołów. - On przekroczył granice tego, co jest tylko wykonywaniem zawodu i wszedł w jakąś mistykę, która wszystkich odurzyła. Takie rzeczy zdarzają się w teatrze raz na sto lat - mówi z przejęciem aktor.

Zdaniem Damiana Damięckiego, który grał Jakuba, Dejmek nie reżyserował Holoubka: - On tę kreację wydobył ze swojego wnętrza, jakby wiedziony jakimś instynktem dziejowej chwili.

Spośród współtwórców tamtego zdarzenia nie żyją już m.in.: reżyser Kazimierz Dejmek, Kazimierz Opaliński (Guślarz), Zdzisław Mrożewski (Senator), Kazimierz Wichniarz (Widmo), Ignacy Machowski (Doktor), Stanisław Zaczyk (Adolf), Bohdan Baer (Diabeł), Barbara Rachwalska (Rollisonowa), Aleksander Dzwonkowski (Kamerjunkier), Lech Madaliński (Szambelan), Jan Ciecierski (Hrabia).

Z żyjących zabrakło na uroczystości zwłaszcza Józefa Duryasza, który kreował hieratyczną postać księdza Piotra. Pragnąca zachować anonimowość

aktorka Teatru Narodowego powiedziała, że nie przyjął zaproszenia, bo nie zaakceptowano jego warunków, co do trybu jego obecności na uroczystości.

Pyszną kreację Pelikana stworzył w tamtym spektaklu Jan Kobuszewski: - Dejmek swoją pasją działał na cały zespół niesłychanie inspirująco. To nas unosiło. Taka niezwykła pozytywna energia zdarza się rzadko - powiedział aktor.

Andrzej Żarnecki, który, podobnie jak Kalenik, grał Archanioła, był wtedy sekretarzem POP PZPR w Teatrze Narodowym: - To śmieszne, ale w w komitecie stawiano mi zarzut, że ja, członek partii, gram Archanioła. Żarnecki, wzywany do komitetu dzielnicowego partii, walczył o utrzymanie spektaklu, będąc całkowicie lojalnym wobec z Dejmka oraz koleżanek i kolegów.

Na uroczystości byt też obecny Andrzej Seweryn, który nie grał w spektaklu, ale organizował protest przeciw zdjęciu "Dziadów" z afisza.

Poza prezentacją fragmentów filmowych i dźwiękowych tamtego spektaklu, kilkoro aktorów odczytało fragmenty ówczesnych zapisków oraz pism partyjnych i urzędowych związanych ze "sprawą "Dziadów". Jerzy Radziwiłowicz czytał fragmenty dziennika wybitnego teatrologa Zbigniewa Raszewskiego, który nąjciekawiej opisał atmosferę tamtych spektakli. W szczególności zwrócił uwagę na spektakl w dniu, w którym przyszło wielu ówczesnych oficjeli - m.in. na demonstracyjne wyjście Zenona Kliszki, drugiego w państwie człowieka po Władysławie Gomułce oraz żarliwe oklaskiwanie przedstawienia przez Mariana Spychalskiego.

Duchy Mickiewicza i Gomułki

Po zakończeniu części "wewnątrzteatralnej", uczestnicy zostali zaproszeni do udziału w przemarszu pod pomnik Mickiewicza przy Krakowskim Przedmieściu. Tam zaprezentowano widowisko zainscenizowane przez Krzysztofa Wodiczkę. Za pomocą efektów komputerowych "ożywiono" figurę Mickiewicza [na zdjęciu], który nawet "rozmawiał przez komórkę". W warstwie słownej miał to być "dialog" między Mickiewiczem a Gomułką, wygłaszającym słynne przemówienie w sali Kongresowej Pałacu Kultury, tuż po wydarzeniach marcowych. W zamyśle inscenizatora, zły duch Gomułki miał być "przepędzony" przez ducha Mickiewicza, ale nie bardzo się to udało. Głos Gomułki, puszczany z taśmy grzmiał donośnie i przypominał o jego znakomitej (tak, tak), choć trochę staromodnej już wtedy dykcji. Każde zdanie, słowo i głoska wypowiadane przez I sekretarza KC PZPR brzmiało mocno, wyraźnie i czysto. W zestawieniu z tym głosy młodych aktorów, którzy spod pomnika odczytywali fragmenty z "Dziadów" zabrzmiały cicho, blado i mało sugestywnie, więc to raczej duch Gomułki przegnał Mickiewicza niż przeciwnie.

Redukcja wieszcza

Najgorzej, jak to ostatnio w Polsce, było z przybliżeniem sensu samego tekstu "Dziadów" i tamtego spektaklu. Istotę zdarzeń sprowadzono do antypeerelowskiego kombatanctwa, w duchu obecnej polityki historycznej. Ograniczono się do odtworzenia atmosfery męczeństwa narodowego i sentymentalnego patriotyzmu. Zredukowano "Dziady", utwór o wielowarstwowej wymowie filozoficznej, egzystencjalnej, psychologicznej, do jednej tylko ścieżki - polskiej walki z niewolą narodową, boleśnie je tym samym spłaszczając. Namysł i głębszą refleksję zastąpiła rytualna, by nie powiedzieć bezmyślna, celebracja patriotyzmu w stylu oficjalnej akademii ku czci. W takim kontekście szczególnie wymownie, choć niekoniecznie zgodnie z intencją zainteresowanych, zabrzmiały słowa Więźnia z prologu "ni części Dziadów": "Zaszło słońce" - wołają astronomy z wieży/ Ale dlaczego zaszło, nikt nie odpowiada/ Ciemności kryją ziemię i lud we śnie leży/ Ale dlaczego zasnął, tego nikt nie bada".

Szkoda, że nie wyciągnięto wniosku ze słów Gustawa Holoubka, który wielokrotnie, nie tylko w rozmowie z "TRYBUNĄ", podkreślał, że "Dziady", to tekst "piekielnie inteligentny i logiczny". Ale być może takie uproszczone, jednostronne łzawo patriotyczne ujęcie sensu "Dziadów" bardziej przypadło do gustu najdostojniejszym gościom i ich świcie. Ostatecznie - "gość w dom, Bóg w dom", nawet jeśli gość trochę się szarogęsi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji