Artykuły

Z siekierą na samotne serca

"Samotne serca" w reż. Tomasza Dutkiewicza w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Polsce Dzienniku Łódzkim.

Nieczęsto zdarza się okoliczność obejrzenia na scenie współczesnej komedii, podszytej refleksją na temat prawdziwej natury człowieka i jego ukrytych marzeń, skrywanych słabości. Na spotkanie z takim tekstem zaprosił łódzki Teatr Powszechny: Tomasz Dut-kiewicz przygotował tu "Samotne serca" Erica Chappella.

Historyjka relacjonuje zdarzenie tyleż zabawne, co smutne, chwilami nawet odrobinę żenujące. Na wieczorku tanecznym dla samotnych spotykają się dwie kobiety i dwaj mężczyźni. Jedna z pań (Ewa Sonnenburg) koniecznie chce upolować faceta z klasą i kasą, druga (Beata Ziejka), pozamykana i posznurowana wewnętrznie - i chciałaby, i boi się. Pod maską opryskliwości kryje pragnienie ciepła i czułości, a także wewnętrzną walkę o godność: widać, że nie czuje się tu, gdzie trafiła, na swoim miejscu.

Oni również bardzo się różnią. Przystojny Mat (Marek Ślosarski) łże jak z nut, mitologizuje, kokietuje, uwodzi: chętnie "wyrwałby" jakąś "lalkę", ale przecież nie po to, by się wiązać. W skrytości nie może zapomnieć tej pierwszej - Betty - po nocy z którą stał się mężczyzną. Czuje się przez nią zraniony i może dlatego kieruje się dewizą, że kobiety należy trzymać krótko, a krótko to nie znaczy długo.

Clif (Piotr Lauks) jest jego przeciwieństwem: nieśmiały, safanduła, nudziarz, zakochany w żonie, która kilka miesięcy wcześniej opuściła jego i ich troje dzieci.

Chappell pokazuje charaktery, ponieważ jednak z komedii żyje - puszcza je wolno, tworząc kolejną kalkę: naturalnie ten przystojny ma się ku tej poranionej, nieudacznik wpada w sidła zdeterminowanej. Bardziej farsową niż komediową maszynę uruchamia przedstawianie się protagonistów: kasjerki mówią o sobie, że pracują w sferze bankowości, atrakcyjny handlarz porcelaną kreuje się na prężnego importera, a swego kolegę szpitalnego portiera na... lekarza. Czy trzeba, czy nie, Chappell wkłada w "Samotne serca" sceny, bez których śmiało tekst może się obejść (jak np. - zresztą rozgrywana poza sceną - sytuacja "udzielenia" przez "lekarza" pomocy zmorzonemu pląsami, ograniczona do stwierdzenia zgonu u żywego), a nawet takie, które dla zachowania stylu wypadałoby napisać po raz drugi. Generalnie jednak nie jest źle, poza jedną zasadniczą brednią przez autora niedostrzeżoną, bo nie przypuszczam, by błąd mógł tkwić w tłumaczeniu. Otóż Mat, od dwudziestu lat zakochany w Betty, nie rozpoznaje jej w osobie Liz! O ile w obłędnej farsie potrafię zgodzić się na to, że pralka tańczy tango i szczeka, o tyle w komedii z ambicjami takie naciąganie uważam za niedopuszczalne.

I szczerze mówiąc żałuję, że Tomasz Dutkiewicz nie spróbował jakoś tego błędu poprawić. Niestety, Dutkiewicz nie spróbował także wyreżyserować tekstu i ułożyć sytuacji inaczej niż schematycznie. W wyzutych z dobrego smaku dekoracjach Izabeli Toronie-wicz (akcja ulokowana jest w barze drogiego hotelu, tymczasem oglądamy skład paskudnych mebli) reżyser postawił na rozwiązania najprostsze i toporne: mijanki w drzwiach parami, opieranki o stół. Ba, są nawet sceny poprzedzane swoistą preparacją: aktorzy zaczynają grać dopiero po ustawieniu się na scenie, a nie po wejściu na nią. Przykro mi, ale mnie taka koncepcja nie przekonuje.

W reżyserii nie znalazłem ani odrobiny lekkości, nie mówiąc o wdzięku czy dowcipie. Tomasz Dutkiewicz postąpił z tekstem Chappella jakby nie reżyserował komedii, tylko rąbał drzewo. Zdumiewające i smutne zarazem.

A aktorzy? Cóż... grają, na ile im tekst i reżyser pozwalają. Na miejscu Ewy Sonnenburg gołymi rękami udusiłbym kostiumografkę. Albo gorzej: kazał jej publicznie pokazać się w kostiumie, jaki dla Sonnenburg wymodziła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji