Artykuły

witamywpiekle.com

Zamiast ciągłej zmiany tempa, melodii słowa i natrętnych powtórzeń, są bardziej lub mniej udane gagi aktorskie. Reżyser zgubił niemal cały ciężar spektaklu - o "Więzieniu powszechnym" w reż. Adama Orzechowskiego w Teatrze Wybrzeże pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Dramat Dirka Dobbrowa "Więzienie powszechne" to może nie jest sceniczny Mount Everest, ale taka Orla Perć na pewno. Trudności czekają inscenizatora na każdym kroku - spiętrzone metafory, trudna, nietypowa rytmika tekstu, który co raz zwalnia i przyspiesza akcję, mnóstwo miejsc niedookreślonych, pozostawiających bardzo szeroki wachlarz możliwości w doborze środków czy formy i wreszcie migotliwe, niedopowiedziane zakończenie, dające reżyserowi szansę na bardzo różne jego interpretacje. Słowem - "Więzienie powszechne" wymaga dobrego pomysłu inscenizacyjnego. Adam Orzechowski, dyrektor gdańskiej sceny i jednocześnie reżyser tego spektaklu, ledwie dobrnął do końca szlaku.

Ascetyczna scenografia. Wielkie metalowe drzwi od windy, scena przypominająca arenę do walki, odrapane ściany. Nic więcej. Pustka. Za chwilę scena zapełni się aktorami, którzy przez półtorej godziny będą starali się nas przekonać, że rzeczywistość ich postaci ma coś wspólnego z naszą. A ma?

Wszyscy znajdują się tutaj nie z własnej woli. Są wyrwani z życia i wrzuceni w jakąś pokraczną, groteskową przestrzeń. Nikt nie wie, dlaczego się tu znalazł. Więzieniem okazuje się być opuszczony i zabity dechami budynek, bez światła i prądu, ale z działającą windą. Bohaterowie jadą tą windą na najwyższe piętro, by wysiąść przed widzami, na dziesiątym. Bo tylko tu jest światło. Każdy ma ze sobą jeden przedmiot, który pozwolono mu wziąć ze sobą, drugi przeszmuglował. Kto pozwolił? Nie wiedzą. Długo siedzieli sami, więc teraz, kiedy odnaleźli innych ludzi, próbują dociec, gdzie się znajdują i mówią, mówią, mówią...

Mamy na scenie przedstawicieli całego społeczeństwa - prostytutka, wyczynowy bokser, młode mieszczańskie małżeństwo, matka samotnie wychowująca dziecko, ochroniarz, biznesmen i polityk. Wszyscy zostali potraktowani tak samo, co u niektórych wywołuje irytację. Bo dlaczego wzięty polityk ma się mieszać z motłochem? Klaustrofobiczny klimat dramatu gdzieś się ulatnia. Aktorzy zachowują się tak, jakby znaleźli się w poczekalni u dentysty. Nie ma poczucia stałego zagrożenia i grozy, w którą Dobbrow wyposażył swój dramat. Adam Orzechowski postaci dramatu umieścił raczej na nieudanej prywatce, gdzie nikt nie bawi się dobrze. Także publiczność.

Zamiast ciągłej zmiany tempa, melodii słowa i natrętnych powtórzeń, są bardziej lub mniej udane gagi aktorskie. Reżyser zgubił niemal cały ciężar spektaklu. Wielokrotnie ucieka w dosłowność (finałowa scena śmierci jednego z bohaterów), gubiąc metaforę. Kiedy indziej wpada w banał - symboliczne przejście aktorów "na drugą stronę rampy", po skończeniu swoich kwestii. Żeby nikt nie miał wątpliwości, że oni to my.

Spektakl byłby nieznośny, gdyby nie aktorzy. Dawno nie widziałem tak dobrze i równo grającego zespołu Wybrzeża. Jedynie debiutujący w Gdańsku Rafał Dąbrowski wygląda na zagubionego. Reszta rozgrywa swoje role tak, że trudno kogokolwiek wyróżnić. Intryguje szalona żoneczka (Magdalena Boć), zaskakuje prostytutka (bardzo serio zagrana przez Dorotę Androsz), bardzo efektownie wykolejonego boksera odgrywa Krystian Wieczorek, konsekwentnie rolę zrozpaczonej matki prowadzi Małgorzata Oracz. Dariusz Szymaniak celnie podsumowuje polityków, podobnie jak Cezary Rybiński zblazowanych biznesmenów, a Jacek Labijak ciekawie kreuje swojego ochroniarza-służbistę, choć na początku można się zastanawiać, czy ten facet w czerni nie jest kryminalnym z dochodzeniówki. Każdy gra w swoim tempie, dopełniając swoją postać ruchem scenicznym i grą w czasie, gdy w akcji bezpośrednio biorą udział inni bohaterowie.

Niestety zabiegi aktorskie nie są w stanie przykryć mielizn interpretacyjnych. Poszczególne sceny wyglądają jakby stanowiły odrębną całość i nie zawsze współgrają z pozostałymi. Słusznie więc aktorzy zdecydowali się na popisy solowe. Broni ich także sam tekst dramatu. Symultaniczna gra w różnych miejscach sceny dobrze wpisuje się w trudny tekst dramatu. Dzięki temu często w centrum uwagi znajdują się wszyscy i nikt.

Gdańska realizacja "Więzienia powszechnego" jest światową prapremierą coraz bardziej popularnego w Polsce Dirka Dobbrowa. Wpisuje się ona w szereg innych inscenizacji Wybrzeża w przeciągu ostatnich dwóch sezonów, które z wyjątkiem "Blaszanego bębenka" i "Grupy Laokoona" niczym szczególnym się nie wyróżniają. Ani dobrych, ani złych. I co z tego, że dzięki dobrej grze aktorskiej "Więzienie powszechne" należy do lepszych propozycji Teatru Wybrzeże, skoro na podstawie świetnego tekstu powstał ledwie poprawny spektakl. Pozostaje wielkie poczucie niedosytu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji