Artykuły

Od Kantora do Schillera

Wspomnienia i rocznice zdominowały końcówkę roku w krakowskich teatrach. Wspominano największych: Wyspiańskiego, Kantora i Herberta. Podsumowanie Justyny Nowickiej w miesięczniku Kraków.

Nim powstanie muzeum

8 grudnia minęła 17. rocznica śmierci Tadeusza Kantora. Ukazały się nowe książki, były aż trzy wystawy dokumentalnej fotografii. Pod Cricoteką na Kanoniczej stanęły Żywe Pomniki - Dwaj Chasydzi z Deską Ostatniego Ratunku i Wieczny Wędrowiec. Dzień nie był bardzo chłodny, na Kanoniczej jak co roku pojawił się wierny tłumek. Pokaz jednak trwał wyjątkowo krótko, kilkanaście minut zaledwie, wiele osób spóźniło się... A przecież Żywe Pomniki to teatr Kantora w jego autentycznej, nieistniejącej już formie. Nie wiadomo jak długo jeszcze artyści będą mieć siłę, by wcielać się w zastygłe, nieruchome postaci. I mimo że manifestacja powtarza się co roku, nie zabrakło wzruszenia.

Tłoczno było w piwnicach Cricoteki, gdzie otwarta została wystawa Moje muzeum. Tadeusz Kantor. Ekspozycja zawiera obiekty ze spektakli Podziemnego Teatru Niezależnego oraz Cricot 2: Wariat i zakonnica, Kurka wodna, Umarła klasa, Wielopole, Wielopole, Niech sczezną artyści i jest rekonstrukcją aranżacji Muzeum Cricot 2 zrealizowanej w Cricotece przez Tadeusza Kantora w 1986 r. Wystawie towarzyszy projekcja filmów, teksty nagrane i wypowiadane przez samego artystę, objaśniające rolę obiektów spektaklu. W kontekście powstającego Muzeum Tadeusza Kantora w dawnej elektrowni podgórskiej taka prezentacja to niezwykle ważny głos w towarzyszącej mu dyskusji. Kantor chciał tego muzeum, myślał o nim i poświęcił mu niejeden tekst, np.: Bylo to w sobotę, jakąś tam. Schodziłem schodami do piwnicy, gdzie było moje muzeum; w piwnicy, ciemno, zimno, jakaś ostatnia żarówka, potknąłem się o mój wózeczek, ten "gdy miałem 6 łat", a tam stał koń Marszłka, same kości, a dalej "maszyna do rodzenia", kołyska....

Welmiński i inni

Debaty o tym, czy aktorzy Kantora mają prawo kontynuować działalność, były tuż po jego śmierci bardzo burzliwe. Z dzisiejszej perspektywy oczywiste jest, że dzieło Kantora ma charakter zamknięty. Pozostali jednak ludzie, pozostały ich emocje, pozostała pamięć, do której mają przecież prawo... Właśnie do pamięci - kapryśnej, zawodnej, wybiórczej, potęgującej lub zacierającej wspomnienia sięga Andrzej Welmiński - aktor Kantora od 1972 roku, reżyser i grafik. Jego spektakl "Minęło, minęło i tak przeminą wszystkie historie" na Scenie w Bramie Teatru im. Juliusza Słowackiego to rodzaj seansu - seansu wywoływania minionych już spektakli z pamięci żyjących jeszcze uczestników wydarzeń: pierwszych premier Teatru Cricot 2, gościnnych programów Andrzeja Pawłowskiego i Andrzeja Bursy, tekstów Kazimierza Mikulskiego, instalacji Zbigniewa Gostomskiego. Pojawiają się także przefiltrowane przez pamięć aktorów najbardziej znane kreacje Kantora: sceny z "Umarłej klasy" i ze spektaklu "Wielopołe, Wielopole". W tym seansie jest rzeczywiście kilka poruszających scen: wspaniały jest Stanisław Michno jako dyrektor cyrku, przejmująco brzmi Jan Güntner w pieśni z przedstawienia Teatru Karbunkuł (aktor ten brał udział w premierze, która odbyła się w 1957 roku!). Wełmiński nie udaje Kantora, nie powtarza jego tropów. A jednak całość nie do końca przekonuje - za bardzo przypomina Kantora, choć przecież nim nie jest. Pojawiają się te same rytmy, parady, szalone kulminacje i surrealistyczne przerywniki z ducha Witkacego i teatru absurdu. Czegoś jednak, albo kogoś bardzo brakuje w tym seansie pamięci. A sama pamięć, taka jest jej natura, bywa zawodna i niedokładna...

W cieniu śmierci Wyspiańskiego

Poruszający spektakl Pawła Passiniego w Łaźni Nowej w ramach festiwalu "Wyspiański wyzwala". Reżyser odważył się opowiedzieć o Wyspiańskim własną, bardzo osobistą historię. "Odpoczywanie" to dramat inspirowany mało znanymi i rzadko eksponowanymi elementami biografii autora "Wesela": losami trójki jego dzieci Helenki, Miecia i Stasia oraz Teodory, syna naturalizowanego. Tuż po śmierci Wyspiańskiego dzieci odebrano matce. Opiekunowie pragnęli zapewnić im solidną edukację i status społeczny godny potomstwa wielkiego artysty. Teofila Wyspiańska, prosta kobieta ze wsi nigdy nie została zaakceptowana przez krakowskie środowisko. Małżeństwo Wyspiańskiego postrzegano jako wielki mezalians. Przekonanie to potwierdził fakt, że po śmierci Wyspiańskiego szybko ponownie wyszła za mąż, zresztą za chłopa, swojego sąsiada. Niestety losy pozbawionych rodziny dzieci nie były szczęśliwe: Teodor popełnił samobójstwo, dwu synów trafiło do szpitali psychiatrycznych, a najmłodszy Staś spędził tam aż 30 lat.

"Odpoczywanie" nie jest jednak sztuką biograficzną. To impresja osnuta wokół rodzinnej tragedii rozgrywająca się w cieniu śmierci Wielkiego Polaka w Stanie Postępującej Mineralizacji - jak nazywa go reżyser i autor sztuki. Opowiadając o powikłanych losach jego najbliższych Passini stawia pytanie o losy spuścizny autora "Wesela". Mówi też o naszej bezradności, o niezdarnych próbach oswojenia geniuszu Wyspiańskiego i przetłumaczenia go na naszą miarę. Nieprzypadkowo przebieg przedstawienia spontanicznie komentują na wielkich ekranach internauci.

Passini opowiada swoją historię z punktu widzenia dzieci. Dramat rozgrywa się w przestrzeni pokrytej grubo ziemią - najpierw jest piaskownicą, na końcu stanie się grobowym dołem. Dzieci Wyspiańskich bawią się w piachu, w ich dziwacznych zabawach jest coś z melancholijnego klimatu płócien Wojtkiewicza czy Makowskiego. Część dziecięcych działań to taniec, osobliwa, frapująca, kojarząca się z gimnastyką choreografia. Niczym w słynnych portretach autorstwa Wyspiańskiego, w ich zachowaniu ukryta jest tajemnica ich własnego, zamkniętego świata, niedostępnego dla dorosłych. Ojciec przygląda się dzieciom z oddalenia, ale kiedy pojawia się wśród nich, bez wysiłku przekracza granice dziecięcego pokoju. To dzieci są świadkami budowania się jego wyobraźni i to one tuż po jego śmierci jako pierwsze poniosą konsekwencje jego obcości i wyrastania ponad przeciętność.

"Odpoczywanie" to sztuka napisana wzorem wielu tekstów Wyspiańskiego bez linearnego porządku, za to "napięciami woli i wzruszeniem", jak pisał kiedyś Stanisław Brzozowski o utworach Wyspiańskiego. Bohaterowie "Odpoczywania" mówią osobliwym kolażem tekstów: fragmentami wspomnień, listów, wierszy Wyspiańskiego, jego dramatów. Passini rekonstruuje jakieś hipotetyczne sceny, ale przede wszystkim stawia na emocje, buduje obrazy. 0 trudności zagrania postaci Wyspiańskiego aktor Maciej Wyczański wygłasza fenomenalny monolog: osobistą, natchnioną tyradę, w której wyznaje swój strach, wysiłek, bezradność, ale także pasję, zachwyt i uwiedzenie poezją Wyspiańskiego. Wymowa "Odpoczywania" jest bardzo gorzka. Jednak od jego siły i klimatu trudno się uwolnić.

Rok Herberta w PWST

Wspaniała inicjatywa trójki aktorów, pedagogów krakowskiej PWST. "Kochane zwierzątka" zupełnie nieformalnie otwierają w Krakowie Rok Herberta. Podstawę scenariusza stanowią listy Zbigniewa Herberta do przyjaciół Magdaleny i Zbigniewa Czajkowskich. Przyjaźń rozpoczęta w połowie lat 50. między młodym polskim poetą i młodym małżeństwem Polaków mieszkających na emigracji w Londynie przetrwała ponad 40 lat, aż do śmierci poety w 1998 r. Utrwalona została w listach opublikowanych pod tytułem "Kochane zwierzątka".

Spektakl ma bardzo kameralny charakter i nie oślepia inscenizacyjnymi fajerwerkami. Dwa biurka - przy jednym Herbert (doskonały Tadeusz Malak), przy drugim małżeństwo Czajkowskich (Jacek Romanowski i Dorota Segda). Skromne rekwizyty, tak skromne, że właściwie mogłoby ich nie być. Nieprzypadkowo Tadeusz Malak, który rzecz opracował scenicznie, wywodzi się z zapomnianej dziś i chyba nieco postponowanej tradycji Teatru Rapsodycznego - sceny, gdzie bogiem było słowo. I dlatego największą zaletą tego skromnego widowiska jest żywy, treściwy dialog między bohaterami - tym bardziej poruszający, że przecież prawdziwy, oparty na dokumentach. Wielki poeta referuje zarówno swoje tragikomiczne przypadki z urzędnikami, cytuje nowe wiersze i błaga o zakup nowych spodni. Listy dają świadectwo jego niezależności i wierności ideałom, a także ujawniają urok osobisty, dystans wobec świata i fenomenalny humor. Niezwykłe są świadectwa dotyczące odchodzenia Herberta i jego długich zmagań z chorobą.

Jeśli coś mnie trochę drażni w tym przedstawieniu, to może szkolna, nieco pospieszna, jakby trochę przypadkowa oprawa - niewymyślna scenografia, niespecjalnie przemyślane wątki muzyczne. Z tradycji Teatru Rapsodycznego rzeczywiście warto było wziąć co najlepsze, ale szkoda chyba uparcie trwać przy jego niedostatkach.

Świąteczne rozczarowanie

Czy pamiętają Państwo głębokie uczucie smutku i rozczarowania, kiedy pod świąteczną choinką niespodziewanie znajdujemy coś, co zamiast cieszyć jest brzydkie, przypadkowo wybrane i byle jakie? Ofiarowane w przekonaniu, że może się nie zorientujemy, a może wystarczy nam właśnie takie byle co... Takie smutne uczucia dopadły mnie w Operze Krakowskiej podczas premiery "Pastorałki" - popularnego dzieła Leona Schillera i Jana Maklakiewicza. Powstała w dwudziestoleciu międzywojennym "Pastorałka" składa się z najpiękniejszych polskich kolęd i pastorałek. Wydawałoby się - samograj. Niestety reżyser Laco Adamik wyprodukował teatralny bubel.

Zaczyna się od zgranego na setki już sposobów pomysłu wprowadzenia na pustą scenę artystów w cywilnych strojach. Czyli że niby na scenie mógłby się znaleźć każdy z nas... Nie chcę wiedzieć, czy do tego co zobaczyliśmy, rękę przyłożył autor kostiumów, dość powiedzieć, że takiej rewii bezguścia, niemodnych fryzur, niedopasowanych lub zanadto dopasowanych ubrań nie widziałam w teatrze od lat. Stylistycznie rzecz plasuje j się między uboższą wersją Dynastii a przysłowiowym "u cioci na imieninach". Dalej koncept prywatności rozwija się i na I scenie ukazują się nam artyści w dezabilach - słowem postaci I dramatu na naszych oczach uzyskują swój sceniczny kształt. Dezabile prezentują się całkiem wdzięcznie, rozumiem, że ręka scenografa zrobiła swoje. Teraz o pracy choreografa: pomijając przyciężkawe tańce pastuchów choreografia ograniczyła się w zasadzie do monotonnego, czasem nerwowego katalogu wejść i wyjść. Wchodzą i wychodzą na zmianę pastuszkowie i anioły, jak nie z lewej to z prawej, więcej możliwości nie dano.

Rozumiem, że umowność to teatralna cnota, ale Maryja z Józefem dobijający się do dziwacznych metalowych skrzynek, które udają wiejskie chałupy, nie tylko nie budzą współczucia, ale I jedynie uśmieszek. Przerażający jest także poziom aktorstwa: ' anielski chór ratuje się gestami i minami ze "Strasznego dworu", i pastuszkowie ogólnofolkowym przytupem, a gościnnie występujący aktorzy Starego Teatru mają problemy z tekstem tak duże, że nie pomaga nawet (niestety mało sceniczny) szept suflerki słyszany doskonale w ósmym rzędzie. Takimi kwiatkami mogłabym Państwa zasypywać, dawno nie widziałam w teatrze tak bezczelnej chałtury.

Na koniec tylko słowo o muzyce. Artyści krakowskiej opery interpretowali kolędy i pastorałki Maklakiewicza we współczesnej I aranżacji Mikołaja Blajdy w niezwykłym, radosnym, pogodnym I uniesieniu. Wystarczyło zamknąć oczy, by naprawdę poczuć atmosferę świąt. To fatalne nieporozumienie, że ten naprawdę niezły i tak zaangażowany zespół został ośmieszony przez nieudolnych lub po prostu leniwych inscenizatorów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji