Artykuły

Historia na wybiegu

"Operetka" w reż. Marka Mokrowieckiego w Teatrze im. Szaniawskiego w Płocku. Pisze Lena Szatkowska w Tygodniku Płockim.

"Operetkę" pisał Gombrowicz przez kilkanaście lat. To trzeci i ostatni dramat jego życia, który uważał za najlepszy. Po obejrzeniu inscenizacji na płockiej scenie, zadaję sobie pytanie: czy współczesną widownię zachwyca? Czy jest ona w stanie docenić wielką metaforę?

Pierwsze wrażenie to ładna scenografia. I od razu zaskoczenie - scena obrotowa. Nad nią nowoczesny kandelabr, symbolizujący świetność pałacu, w którym za chwilę pojawią się goście. Właśnie wracają z kościoła, ze spotkania z "drogim panem Bogiem". Wzrok przyciągają świetne kostiumy dam. Panowie w strojach nieco uwspółcześnionych - baron Firulet (gościnnie Przemek Pawlicki) w bejsbolówce, spodnie z lampasami, biała sportowa marynarka. Hrabia Szarm (Piotr Bała) niczym hipis - nosi długie, czarne włosy. Mistrz Fior (Marek Walczak), wygląda jak współczesny dyktator mody - w futrze i kapeluszu - przybywa na bal odmieniać męskie i kobiece sylwetki. Na proscenium stoi ławka, na której niedługo pojawi się cud dziewczynka - Albertynka, ubrana jak pensjonarka. Właśnie ją będzie chciał dopisać do swojej długiej listy zdobyczy hrabia Szarm - to niezła rota Piotra Bały, choć wydaje się, że mógł wygrać więcej.

Akt I zaczyna się jak klasyczna operetka. Trochę partii solowych, trochę duetów, chór. Wszystko w konwencji groteski, lekkie, zabawne, tylko zabrakło lepszego tempa. Scena ożywia się, gdy wkraczają lokaje, by czyścić państwu buciki. Pucują, glancują, śpiewają. Wśród gości pojawia się, wprowadzony przez Profesora (Szymon Cempura) Hrabia Hufnagiel (Mariusz Pogonowski) - tak naprawdę lokaj Józef. To dobrze obsadzona postać i Pogo-nowski zagrał bardzo dynamicznie. On zmusza do galopu rozbawionych gości, którzy biegną po obrotowej scenie. A kiedy potem zmienia się w rewolucjonistę, porywającego zbuntowany tłum do rozprawy z arystokracją, do niego należy chwila.

Nastrój zabawy, żartu, komizm słowny (nieśmiertelne "krzesełka lorda Blotton" czy "proszęż" księstwa Himalaj (Hanna Zientara i Jacek Mąka) znikają po przerwie. Niepokój wzbudzają czarne sylwety. Tańcząc, przemykają się przez scenę w milczeniu. Dziwni goście, z którymi nie można się porozumieć. Tym sposobem na scenę wkracza historia XX wieku. Zaczyna się rewolucja i zemsta dawnych sług. To oni teraz dyktują warunki, oni wydają wyroki, choć sami też zostają wchłonięci przez pędzący żywioł. Jest poważnie, a dramaturgię podkreśla muzyka i efekty dźwiękowe. Na ekranach, które w 1 akcie były obrazami zdobiącymi salę balową, teraz migają ciemne plamy. Barwne kostiumy zmieniają się w czarne. Akcja toczy się w szybszym tempie. Ciekawa choreografia zwraca uwagę na sceny zbiorowe. Nawet w tym akcie reżyser Marek Mokrowiecki włączył elementy groteski. Oto książęca para ukrywa się przed rewolucjonistami, udając stolik do kawy i lampę. Hrabia Szarm i baron Firulet też udają wariatów z statkami na motyle. Skazanego na zagładę świata nie uratuje nawet Profesor (Szymon Cempura), wygłaszający swoje egzystencjalne mowy. Podobno prototypem tej postaci był Jean Paul Sartre. Sportretowany satyrycznie przez Gombrowicza "wyrzyguje" swoje mądrości.

"Operetka" nie kończy się bynajmniej zbyt optymistycznie. Co prawda w ciemnej trumnie odnajduje się naga Albertynka, ale nie wiemy, w jaki sposób odrodzi się świat po klęsce. Nagość i młodość to hasła, które nie wiadomo, jak mają być zrealizowane. Czy wszyscy wrócimy do łapania motyli? A może nagość ma symbolizować autentyczność, brak maski, uwolnienie od społecznych ról? Ale taka wolność nie jest możliwa.

Gombrowicz miał ambicje bycia filozofem. W jego koncepcji "Operetka" miała być metaforą tego, co działo się w wieku XX. Rewolucja, totalitaryzmy (faszyzm symbolizują spuszczone ze smyczy złodziejaszki-pieski) i odchodząca klasa, która nie ma nic do powiedzenia.

Na otwarcie teatru dyrektor Mokrowiecki wybrał klasykę. "Operetki" nie było jeszcze na płockiej scenie i choć obawiam sie, że kto nie zna dramatu, będzie miał kłopoty z odczytaniem wszystkich jego sensów, nie ulega wątpliwości, że reżyser był wiemy autorowi. Niewiele skrócił, niczego nie nadbudował. Wykorzystał nowe możliwości techniczne sceny, udowadniając, że teatr płocki jest pod tym względem jednym z najnowocześniejszych teatrów w Polsce.

Oszczędna scenografia (Krzysztof Małachowski) - pałac zbudowany z dwóch symboli - i ciekawa muzyka (Tomasz Gwinciński) oraz choreografia (Przemysław Śliwa) to atuty spektaklu. W przedstawieniu zadebiutowali udanie Daniel Chryc (lokaj Władysław) i Janusz Brodacki (Złodziejaszek). W dużej roli Mistrza Fiora wystąpił Marek Walczak. Gościnnie zagrał Janusz Sadowski (Prezes), który mimo maleńkiej kwestii, zaznaczył swoją obecność w sztuce. Albertynce (gościnnie Anna Bojara) pomogła w wykreowaniu postaci ładna gestykulacja. Baron Firulet (też gościnnie Przemek Pawlicki) stworzył wyrazistą rolę, a w dodatku nieźle zaśpiewał. Razem z Piotrem Bała mieli dobre sceny pojedynków.

Czy Gombrowicz zachwycił? Są sceny, które pozostaną w pamięci. Przesianie dramatu szczególnie dla młodego widza jest niejasne. Nie wiadomo, czy należałoby jeszcze czytelniej wyeksponować sens całości, czy po prostu "Operetka" się zestarzała.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji