Artykuły

Ku "Operetce"

- Tegoroczny festiwal zatytułowany jest "Ku Operetce". Czy to tylko zwykłe zapożyczenie z jednego z dzieł Gombrowicza, czy kryje się za tym coś więcej?- Z ADAMEM SROKĄ, dyrektorem VI Festiwalu Gombrowiczowskiego rozmawia Renata Metzger.

Tegoroczny festiwal zatytułowany jest "Ku Operetce". Czy to tylko zwykłe zapożyczenie z jednego z dzieł Gombrowicza, czy kryje się za tym coś więcej? Z ADAMEM SROKĄ, dyrektorem VI Festiwalu Gombrowiczowskiego rozmawia Renata Metzger

Adam Sroka: Dwa lata temu mieliśmy jako tytuł "Trans-Atlantyk"- pokazaliśmy taki spektakl, teatr był też udekorowany na statek, a ja paradowałem w czapce kapitana. Przygotowując się do obecnego festiwalu, stwierdziliśmy, że mimo Roku Gombrowicza nie powstała żadna nowa wersja "Operetki". A przecież jest to wielkie dzieło - w bardzo odważny ironiczny sposób pokazał tam Gombrowicz, co myśli o otaczającym świecie, pewnych zachowaniach ludzkich. Dla niego świat był taką operetką - szum, ruch, dużo krzyku, przepych barwnych dekoracji, głośne i na pokaz deklaracje, a dopiero gdzieś głęboko, głęboko pod tą powierzchnią - prawdziwe życie.

Zwykle radomski teatr przygotowywał na radomski festiwal premierowy pokaz czegoś z Gombrowicza. Teraz tak nie jest. Skoro już wiedzieliście, że nikt "Operetki" nie robi, nie mogliście sami się z nią zmierzyć?

- Mamy w repertuarze trzy spektakle Gombrowicza: "Trans-Atlantyk", "Ślub" i "Krzesełka Lorda Blotton". Jeszcze się one nie ograły, jeszcze przychodzą na nie widzowie. Póki tak jest, nie ma sensu sięganie po inne prace Gombrowicza. Te trzy produkcje pokażemy na festiwalu. Na "Operetkę" nas nie stać. I w sensie dosłownym, i w takim, że nie mamy wystarczająco dużo aktorów ani też aktorów, którzy by śpiewali.

Nie można było przygotować wersji, powiedzmy awangardowej - z mniejszą obsadą i bez pienia?

- Nie, dla mnie "Operetka" to konieczność śpiewu.

Ciekawe, co by powiedział Gombrowicz, gdyby usłyszał, że teatru nie stać na jego spektakl...

- Pojawi się na VI festiwalu "Operetka", ale nie jako tradycyjny spektakl, a jako interaktywna akcja. Przez wszystkie dni trwania imprezy będą się odbywać spotkania z widzami. Zaprosimy ich do wspólnej z nami zabawy, gdzie motywem przewodnim będzie właśnie operetka. Operetkowo będzie też udekorowany teatr.

To nie jest jakieś spłaszczanie "Operetki", wybieranie z niej tych bardziej zabawowych elementów, spłycanie?

- Nie. Na festiwalu musi być też czas na chwilę oddechu, a nie tylko na poważne projekty.

Skoro mówimy o kosztach, to ile pieniędzy potrzebowaliście na VI festiwal?

- Trochę ponad 200 tys. zł. To kwoty z miasta, ministerstwa i od sponsorów: Tryg, Plus GSM, Pilickiej Telefonii i innych. Chciałbym im za to wsparcie bardzo podziękować.

Czy lubi pan Gombrowicza, czy też zrobił Pan "Ślub" i festiwal tylko dlatego, że zastał Pan w Radomiu już tę imprezę i jej kontynuowania wymagano?

- Od początku mówiłem, że robienie festiwalu gombrowiczowskiego jest na dłuższą metę ryzykowne. Jest przecież bardzo mało jego utworów i może się zdarzyć, że ktoś w Radomiu stwierdzi: a dajcie mi już spokój z tym Gombrowiczem, już tyle razy widziałem "Iwonę..." i "Ślub". Poza tym pisarstwo Gombrowicza zawsze było i jest superelitarne, dla ludzi naprawdę inteligentnych. Nie każdy jest w stanie zrozumieć jego ironię, przełknąć ostrą krytykę Polski i Polaków.

To będą kolejne festiwale czy nie?

- Na razie wszystko ma się dobrze. Pomysłodawcy festiwalu Wojciechowi Kępczyńskiemu i jego współpracownikom należy się wielki szacunek za to, że udało im się imprezę rozkręcić i przekonać widzów do Gombrowicza. Na razie zainteresowanie nim wciąż trwa i mamy sygnały z biura obsługi widza, że na VI festiwal bilety sprzedają się nieźle. Póki będzie widz, póty będzie festiwal.

Skoro wspomnieliśmy początki festiwalu, to warto przypomnieć i to, że wtedy mieliśmy zaszczyt gościć panią Ritę Gombrowicz. Czy jest szansa, że zawita do Radomia i teraz?

- Oczywiście wystosowaliśmy zaproszenie i byłoby wspaniale, gdy udało się jej przyjechać.

W tym roku, kilka dni przed naszym festiwalem, odbyły się Konfrontacje Teatralne w Lublinie. Były one w całości poświęcone Gombrowiczowi, a patrząc na ich program, mam wrażenie, że ciekawsze i bogatsze. Dlaczego daliśmy sobie odebrać palmę pierwszeństwa?

- Nie sądzę, aby tak się stało. Konfrontacje lubelskie mają długą historię i tylko ta jedna edycja poświęcona jest Gombrowiczowi. Poza tym przyjęli nieco inne niż my założenia dla swojej imprezy. Zapraszają tylko premiery. To bardzo ryzykowne, bo przecież nikt wcześniej takich spektakli nie widział, nie ocenił, czy są dobre czy złe. My mamy Gombrowicza co dwa lata i widzowie już go dobrze znają, więc nie możemy przeładowywać programu, a niektóre przedstawienia będą i w Lublinie, i u nas.

Z okazji Roku Gombrowiczowskiego sypnęło nowymi realizacjami. Jak ocenia Pan te dotychczasowe?

- Faktycznie jest wiele nowych przedstawień i moglibyśmy je zaprosić, ale niektóre nie są niestety na poziomie. Wiele jest też takich, które są bardzo tradycyjne i ciągną się w nieskończoność po kilka godzin. Bywało już w Radomiu z zagranicy trochę rzeczy tego typu i nie były dobrze przyjęte. W Gombrowiczu ważne jest to, czy reżyser umie go odczytać dla siebie, wziąć na warsztat i poobcować z nim intensywnie. Takich produkcji szukaliśmy na festiwal.

Miejmy nadzieję, że będzie ciekawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji