Artykuły

W Teatrze Wielkim: Cyrulik pokaleczony

Henryk Baranowski, znakomity, wręcz wybitny reżyser teatralny, cieszący się międzynarodową sławą operowego wizjonera, został zaproszony przez dyrekcję Teatru Wielkiego w Łodzi do realizacji "Cyrulika sewilskiego" Gioacchina Rossiniego. Po wielkim sukcesie, jaki odniósł na łódzkiej scenie kilka lat temu jego "Echnaton", nie sposób było nie zachwycić się pomysłem, by Baranowski znów pracował w Łodzi.

Sam piałem z zachwytu, aż do premiery. Tak smutnej porażki znakomitego twórcy nie widzieliśmy na scenie już dawno. Rozczarowana publiczność dala głośny wyraz dezaprobacie i wybuczała reżysera, gdy pojawił się w końcowych ukłonach na scenie.

Czy było za co? Z kameralnej i nienagannie skonstruowanej muzycznej farsy, Baranowski uczynił widowisko na skalę stadionu. Dowcipne arie i ansamble rozpiął w wielopoziomowej przestrzeni salonu SPA (?!), protagonistów poukładał w łóżkach do opalania, w wirujących konstrukcjach a la Kobro i Strzemiński, pousadzał na fotelach, fryzjerskich i ginekologicznych. Finezję zastąpiły żarty skupione wokół woni damskich rajstop, oryginalne recytatywy - dziwaczne dialogi, oryginalna treść libretta pozostała tylko w śpiewanych ariach, śladu treści natomiast nie było na scenie. Najpewniej wraz z logiką schowały się w zakamarkach owego SPA, które wyrwało się reżyserowi spod kontroli i zamieniło w szpital dla obłąkanych. To tu hrabia Almaviva pragnie zdobyć zakochaną w nim Rozynę, w czym pomaga cyrulik Figaro, a przeszkadza doktor Bartolo. W inscenizacji Baranowskiego trudno rozszyfrować co powoduje postaciami, że zachowują się nienaturalnie, dlaczego nagle przebierają się w rokokowe suknie, przywdziewają weneckie maski i dellartowskie nosy. No i skąd w SPA szwadron żołnierzy strzelających łopatami (to pewnie w ramach przekuwania mieczy na lemiesze)? Zupełnie za to starać się nie trzeba, by pojąć dlaczego postać Berty została rozdzielona na dwie osoby, a nie np. na osiem. Bo gdyby dać Bercie zaśpiewać całą arię o dwoistości jej natury, a nie tylko jej część, wówczas może dałoby się wytłumaczyć to jej treścią.

Niestety, szał pracy spowodował, że Baranowski nie darował nawet uwerturze: zamiast podziwiać kunszt pięknie grającej orkiestry, zmuszeni byliśmy obserwować rozmaite czynności tłoczących się na scenie pacjentów. Z ratunkiem dla inscenizacji pospieszył Tadeusz Kozłowski, kolejny raz dokumentując niepospolity talent i kunszt dyrygencki. Spod batuty Kozłowskiego spływała muzyka klarowna i przejrzysta, skrząca dowcipem, elegancją i artyzmem. Doskonale odnajdywali się w niej wszyscy wykonawcy, na czele z Joanną Woś (Rozyna), która odebrała od widzów zasłużone hołdy za pełne poświęcenia aktorstwo i genialny śpiew.

Wielkie brawa otrzymał również Przemysław Rezner (Figaro), zbyt często intonację kładący w ofierze aktorskiemu wyrazowi. Mnie szczególnie podobał się Piotr Miciński, który najtrudniejszą arię Bartola musiał zaśpiewać w pozycji akrobatycznej, pół siedząc, pół stojąc na., fotelu ginekologicznym, kręcąc jego elementami młynki i samemu wraz z fotelem będąc obracanym. Bez zastrzeżeń wypadli: Leszek Świdziński (Almaviva) i Krzysztof Witkowski (Ba-silio). Sylwii Maszewskiej (Berta) dziękuję za wyraziste aktorstwo, a Bernadetcie Grabias (Berta) za cudowny głos, którym pięknie zaśpiewała kilka fraz, jakie jej zostały z całej partii. Dziękuję również dyrektorom Teatru Wielkiego za tę inscenizację. Pewnie, że byłoby lepiej, gdyby Baranowski sobie gola do własnej bramki nie strzelił, ale dzięki temu "Cyrulikowi..." mamy ferment w sztuce. A to przecież najważniejsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji