Artykuły

Znaczenie tej premiery

NOWA inscenizacja "Dziadów" w warszawskim teatrze Polskim jest nie tylko kul­minacją Roku Mickiewiczowskie­go, ale zarazem Roku Romanty­zmu. Jest ona jeszcze jednym przykładem żywotności naszego wielkiego repertuaru poetyckiego oraz znaczenia, jakie mu przypisujemy. Wystarczy przebiec pamięcią dotychczasowe dzieje "Dziadów" na scenie, by to sobie jasno uświadomić.

W wieku XIX dwa ważne zespoły faktów oddzielały nasz arcydramat romantyczny od pol­skiego teatru. Pierwszym była niecenzuralność "Dziadów" w zaborze carskim i pruskim. Już za samo posiadanie egzemplarza utworu - wydalano Polaków ze szkół. Równocześnie błąkał się przesąd, iż "Dziady" nie są ,,sceniczne", że niepodobna wystawić tego utworu, rozsadzającego wszelkie konwencje teatralne. I oto znalazł się człowiek, który ,,Dziady'' zainscenizował w 1901 roku, na scenie krakowskiej: Stanisław Wyspiański. Posypały się gromy na jego głowę za to, iż z koniecz­ności wykreślił wiele pięknych i ważnych scen, nie mieszczących się w jego wizji inscenizacyjnej. Lecz "Dziady", mimo wszystko, wywierały olbrzymie wrażenie. Wystawiane odtąd niemal corocz­nie, z okazji listopadowego święta umarłych, działały na całą patrio­tyczną młodzież nie tylko jako wspomnienia poległych bojowni­ków o wolność - ale przecie wszystkim jak pobudka do nowej walki z zaborcami, a przede wszystkim - z caratem.

W zupełnie innych warunkach inscenizował "Dziady" trzydzieści lat później - Leon Schiller. Ca­rat należał już do przeszłości, ale nowoczesna idea narodowa pozo­stała żywa. W inscenizacji Schillera sprawa zbiorowości wysuwała się na pierwszy plan. Dramat Gustawa-Konrada jeszcze ściślej się połączył z martyrologią Po­laków i wolą odzyskania niepod­ległego bytu. Schiller przywrócił i nadał bardzo wielkie znaczenie w przedstawieniu - scenie do tej pory opuszczanej: scenie Salonu Warszawskiego, w któ­rej Konrad nie występuje, w której gwałtowne, satyryczne, pamfletowe ostrze kieruje się przeciw przedstawicielom myśli ugodowej, skłonnym do kompro­misu z przemocą. Do dziś mamy jeszcze w pamięci miarowy stukot kart o blatv stolików, przeciwsta­wiony - siłą wielkiego artystycz­nego kontrastu - opowiadaniu o męczeństwie, katowanych więź­niów.

Obecna inscenizacja "Dziadów", opracowana przez Aleksandra Bardiniego stara się wysnuć z dzieła jak najwięcej z przenika­jących się idei i problemów arty­stycznych. Stara się dać widzowi poczucie owej dziwności, odmien­ności i przeciwstawności, jakie cechowały epokę romantyczną. Tak rozumiem nastrój pierwszych obrazów z niebem zasnutym skłę­bionymi chmurami (w scenogra­ficznym ujęciu Jana Kosińskiego), z Gustawem przyczajonym koło domu Dziewicy, z akcją Części Drugiej, ukazującą widma w sposób o wiele mniej prosty i człowieczy, a bardziej diaboliczny, niż się to działo w inscenizacji Wyspiańskiego (np. fragment ze złym dziedzicem był w tamtej in­scenizacji - rozprawą z chłopami prawdziwymi, żywymi i mszczą­cymi się za ucisk, a nie widmami pojętymi dosłownie). Różnica po­lega na tym, że u Wyspiańskie­go i (w inny co prawda sposób) także u Schillera na pierwszy plan wysuwała się ludowość "Dziadów", ich związek z prawami lu­dowej wyobraźni i ludowej moralności. U Bardiniego chodzi przede wszystkim - o romantyzm, jako prąd, jako protest przeciw rzeczywistości ówczesnej, przeciw obowiązującym regułom myślenia i odczuwania. Wyczuwa się to wyraźnie w interpretowa­niu Części Czwartej. Ta myśl skłoniła zapewne inscenizatora do skupienia akcji dramatycznej wo­kół głównego bohatera "Dziadów" - także i w Części Trzeciej. Wszystkie trzy Widzenia - Ewy, Księdza Piotra, i Senatora - są zainscenizowane - jako sen Konra­da (czy też trzy sny, wyraźnie ze sobą połączone). To znaczy, że protest przeciw okrucieństwu i gwałtowi zaborów, obraz służalstwa, cynizmu i spodlenia jako isto­ty ustroju carskiego - związano w tej inscenizacji z przeżyciami głównego bohatera, oczywiście identyfikowanego z samym poetą. Salon Warszawski może być tak­że uważany za jakąś półsenną-półpoetycką wizję dwóch skontrastowanych światów: konspiracyjnej młodzieży i ugodowców. Lecz w realizacji scenicznej, obraz ten z różnych powodów, m. in. wskutek nietrafnych kostiumów i złych pe­ruk) - nie potwierdził założeń inscenizatorskich. Natomiast pełną siłę i prawdę uzyskał ObrazVI - u Senatora - dzięki znakomitemu rozplanowaniu sytuacji oraz nie pospolitej grze Władysława Hań­czy (Senator), Gustawa Buszyńskiego (Doktor) i Aleksandra Żabczyńskiego (Pelikan). Długo bę­dziemy mieć w pamięci gest Hań­czy, przyglądającego się uważnie kielichowi z winem, podczas opowieści pani Rollison (którą grała Seweryna Broniszówna).

"Dziady" to, jak wiadomo, ol­brzymie przedsięwzięcie teatralne. W bardzo licznej obsadzie błyszczą świetne nazwiska, będące chlubą naszej sceny. Wojciech Brydziński, jako Guślarz, jest wspaniałym przodownikiem no­watorskiego a zarazem jakby neohelleńskiego widowiska; przo­downikiem odsłaniającym prawdy filozoficzne, określające pozycje jednostki w społeczeństwie. Ma­rian Wyrzykowski, jako Ksiądz Piotr swą grą skupioną i bardzo nowoczesną wyraża istotę znacze­nia tej postaci. Ten skromny fran­ciszkański braciszek toczy praw­dziwy pojedynek - z panami ży­cia i śmierci.

Dwie role młodych aktorów wbijają się w pamięć. Józef Para przepięknie, wstrząsająco w niespotykany dotąd sposób mówi Opowiadanie Sobolewskiego. Au­gust Kowalczyk snuje opowieść Adolfa tak, że nie pozwala oder­wać myśli od dni i godzin nie­dawnej hitlerowskiej okupacji. Prawdziwym odkryciem tego przedstawienia jest rola Czarnego Myśliwego, którego gra młodziut­ki aktor, Mariusz Dmochowskidoskonale operujący zarówno słowem, jak gestem. Dobra to wróżba dla naszej młodej generacji aktorskiej.

Z dwóch wykonawców roli Gustawa - Konrada widziałem tylko - Ignacego Gogolewskiego (nie tak łatwo dostać bilet na "Dziady"!). Młody aktor, niezwykle utalentowany i bardzo interesujący, przerzucający się ze zdumiewającą łatwością od skargi do buntu, inteligentny i nie naśla­dujący wzorów - był Gustawem-Konradem raczej refleksyjnym i lirycznym, niż wulkanem gniewu, niż źródłem porywającej siły. My­ślę, że taka była koncepcja inscenizatorsko-reżyserska.

Trzeba, jak sądzę, podkreślić jeszcze dwa momenty. W związ­ku z uroczystościami mickiewi­czowskimi obejrzało premierę "Dziadów" wielu cudzoziemców. Jednogłośnie wyrażali ani swe uznanie dla tego przedstawienia. I nie były to brawa kurtuazyjne, grzecznościowe: niejeden z gości rzucał ciekawe uwagi, prosił, by mógł raz jeszcze "Dziady" obej­rzeć. Już za życia Mickiewicza zachwycali się Trzecią Częścią czołowi przedstawiciele roman­tyzmu francuskiego. W roku 1936 obejrzała "Dziady" w sofijakiej inscenizacji Leona Schillera - publiczność bułgarska. Ale obecnie, po raz pierwszy tak potężnie dzia­łał nasz wielki dramat - na cu­dzoziemców różnych narodowości i wszystkich części świata. Oka­zało się więc, że "Dziady" nie są - jak u nas niekiedy twierdzono - dramatem "zamkniętym" dla zagranicy, zrozumiałym tylko umysłowości polskiej...

"Dochowaliśmy wierności Mic­kiewiczowi" mówił niedawno Ka­zimierz Wyka. To piękne a pro­ste sformułowanie. Publiczność, oblegająca kasy Teatru Polskiego w Warszawie, aby się dostać na przedstawienie "Dziadów" - jest żywym dowodem naszej wobec Mickiewicza wierności. Porywa ją, rozsadzająca wszelkie konwencje, dramatyczna wizja "Dzia­dów". Przedstawienia, trwającego cztery i pół godziny, słucha się baz znużenia. Pasja polityczna, za­warta w "Dziadach", gniew i obu­rzanie na gwałcicieli, wielki poe­tycki dowód żywotności polskie­go społeczeństwa - to wszystko sprawia, że "Dziady" są dzisiej­szemu widzowi tak bliskie, tak drogie, tak żywe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji