Artykuły

Wychowałem się w teatrze...

- Czuję się tak, jakbym grał dyrektora. Niektórzy aktorzy zarzucają mi, że jestem zasadniczy. Gdyby Pani zapytała któregoś z moich przyjaciół czy Igor Michalski jest zasadniczy, pomyśleliby, że to żart. Zawsze odgrywamy jakąś rolę. Czasami gram rolę ojca, męża itd. Jest pytanie: czy dobrze się gra? - mówi IGOR MICHALSKI, dyrektor teatru w Kaliszu.

Mężczyzna, którego życie to nieustająca podróż. Aktor, dyrektor kaliskiego Teatru - Igor Michalski. Mówi o swoim życiu, teatrze, serialu, w którym występuje, przyjaźni, sensie życia. Kiedy opowiada o sobie, wierzymy, że wiele wie o człowieku.

Urodził się Pan w Sopocie, studiował w Łodzi, przez 25 lat pracował w Gdańsku Jak to się stało, że pojawił się Pan w Kaliszu?

- W 1978 roku na Festiwalu Kultury Harcerskiej w Kielcach poznałem moją przyszłą żonę - Dorotę Kolak. Po dyplomach, które zagraliśmy - ona w Krakowie, ja w Łodzi - pani Roma Próchnicka, aktorka Teatru Starego w Krakowie, zaproponowała nam angaż w teatrze w Kaliszu. Był to rok 1980. Rozpoczęły się dwa lata intensywnej pracy. Wtedy był to jeszcze teatr objazdowy. Jeździliśmy po całym województwie, stąd znam dobrze okolice. Stan wojenny trochę nam skomplikował życie. W 1982 roku wszyscy dostaliśmy od Bogdana Cybulskiego propozycję angażu do Teatru Nowego w Warszawie, ale mnie ciągnęło na Wybrzeże. Zawsze chciałem być w Gdańsku i starałem się zrealizować to marzenie. Udało się.

Po 25 latach pracy w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku przyszedł czas na zmiany?

- W pewnym momencie zaczął mi doskwierać pewien brak poczucia sensu przy niektórych realizacjach i postanowiłem, że coś zmienię w swoim życiu, że troszeczkę odejdę od teatru. 27 lat nieprzerwanego grania w teatrze, a pięć ostatnich lat wypełnionych bardzo intensywną pracą, spowodowało, że stałem się niewolnikiem teatru. Powiedziałem sobie: przecież życie nie kończy się na teatrze. Jest jeszcze dużo innych rzeczy, których warto spróbować. Akurat zaproponowano mi kierownictwo Teatru TV w 1 programie TVP w Warszawie. To była krótka przygoda, która uświadomiła mi jak ogromna jest ta instytucja, jak mało zależy tam od pojedynczego człowieka. Po czterech miesiącach zmienił się prezes i dyrekcja 1 programu TVP, podziękowano również mnie. Tak los zostawił mnie po czterech miesiącach pracy w Warszawie, ale postanowiłem sobie, że nie wrócę do Gdańska, że spróbuję robić coś bez etatu. Jeździłem wtedy jeszcze dość intensywnie z oratoriami Zbyszka Książka i Piotra Rubika, które dzięki mojej pomocy, reżyserii pokazywane były także w telewizji. To pozwoliło mi żyć normalnie, nie martwić się o finanse. W tym czasie zdarzyła się także propozycja od Ilony Łepkowskiej, która jest autorką serialu "M jak miłość". Moim pierwszym serialem było "Radio Romans", którego scenarzystką była również Ilona Łepkowska, stąd się znaliśmy.

Jednak powrócił Pan do teatru

- W pewnym momencie - ponieważ przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka - zaczęło mi brakować teatru. Ja się przecież urodziłem w teatrze. Moi rodzice są aktorami: Sabina Mielczarek i Stanisław Michalski. Mają za sobą już przeszło 50 lat pracy artystycznej. Mój ojciec jako jeden z nielicznych aktorów w Polsce przepracował przeszło 50 lat na jednej scenie - w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Nic więc dziwnego, że po krótkim czasie zacząłem tęsknić za teatrem, za jego atmosferą, specyficznym zapachem, klimatem pracy i niezmiennym stanem "wiecznych narodzin". Pomyślałem o tym, żeby zabrać się za reżyserię, a może nawet poprowadzić teatr, korzystając z całej posiadanej wiedzy na jego temat Postawiłem sobie pewną granicę: że jeżeli będzie taka szansa, by wystartować w konkursie czy zgłosić swoją propozycję na dyrektora teatru, to najlepiej byłoby zacząć od Kalisza. Kalisz jest takim fantastycznym miejscem do startu w karierze aktorskiej, teatralnej, dyrektorskiej. Przepiękny klimat miejsca, w którym usytuowany jest teatr, przy parku, nad wodą. Tutaj jest najpiękniejszy maj w Polsce, bo z Kaliszem kojarzy się wszystkim aktorom, którzy uczestniczą w Kaliskich Spotkaniach Teatralnych, maj i kwitnące kasztany, które rosną wokół teatru. Kiedy zwróciłem na to uwagę w jakiejś rozmowie z kaliszanami, byli zdziwieni. Dla nich te pięknie rozkwitające drzewa są czymś normalnym. Tu są naprawdę idealne warunki, by skupić się na pracy artystycznej. Chyba mam trochę szczęścia w życiu i gdy czegoś bardzo pragnę, to jakaś część tych marzeń się spełnia. I tak było z teatrem w Kaliszu. Nie chciałem przystępować do konkursu na dyrektora teatru, ponieważ uważam, że o objęciu tego stanowiska powinien decydować Marszałek Województwa albo - w przypadku teatrów miejskich - prezydent miasta po konsultacji z lokalnymi środowiskami, związkami zawodowymi, Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W ten sposób staje się odpowiedzialny za podjętą decyzję i za instytucję, która mu podlega. Objąłem stanowisko w połowie sezonu. Czasem wydaje mi się, że przyjąłem za ostre tempo. Remont Sceny Kameralnej, premiera za premierą, ale myślę, że jeśli ma się poczucie sensu takiej pracy - a słyszę od aktorów, że tak jest - to warto w tym trudnym okresie teatru zmobilizować się i mimo niesprzyjających warunków lokalowych przygotowywać kolejne premiery. W tym roku jesteśmy już po pierwszej premierze "Fernando Krapp napisał do mnie ten list" Tankreda Dorsta w reżyserii Marka Kality, a na 27 marca przygotowujemy "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza w reżyserii Wojciecha Kościelniaka, z librettem Rafała Dziwisza i muzyką Piotra Dziubka; będzie to muzyczne przedstawienie na motywach pierwszej części powieści, czyli "szkoły".

Jaki jest Pana zdaniem polski teatr?

- Jest przede wszystkim różnorodny. Wydaje mi się, że to jest właśnie najcenniejsze. Poprzez odważne działania twórców i sprzyjającą temu atmosferę teatr stał się zróżnicowany. Dramat współczesny odświeża teatr, stawia aktualne pytania, daje powód do dyskusji o kondycji człowieka. Chodzi o to, żeby we wszystkich obszarach teatru dążyć do robienia przedstawień dobrych i mądrych, i żeby nie dać się zwieść łatwemu szokowaniu pomysłami.

Chciałabym zapytać o serial, w którym Pan gra - "M jak miłość" - coraz rzadziej się Pan tam pojawia. Czy zamierza Pan dalej w nim występować?

- Praca w filmie jest niebywale interesująca, zupełnie inna niż w teatrze. Polega na jednorazowym spięciu, przemyśleniu czegoś i realizacji w jednym, drugim, trzecim dublu. To jest przyjemne zajęcie.

Bycie dyrektorem teatru wymaga zupełnie innych umiejętności, innego trybu pracy niż aktorstwo. Jak się Pan czuje w roli dyrektora teatru?

- Czuję się tak, jakbym grał dyrektora. Niektórzy aktorzy zarzucają mi, że jestem zasadniczy. Gdyby Pani zapytała któregoś z moich przyjaciół czy Igor Michalski jest zasadniczy, pomyśleliby, że to żart. Shakespeare mówił: "Świat jest teatrem, aktorami ludzie." Zawsze odgrywamy jakąś rolę, antropologia od dawna korzysta z sytuacji gry dla wyjaśnienia naszych codziennych zachowań społecznych. Pani gra rolę dziennikarki, ja rolę dyrektora. Czasami gram rolę ojca, męża itd. Jest pytanie: czy dobrze się gra? Życie daje nam szansę wprowadzania korekt. Próbujemy się dowiedzieć czegoś o sobie przez całe życie. Próbujemy też rozpoznawać drugiego człowieka. Znając mechanizm teatru, wady i zalety dyrektorów, których poznałem przez te wszystkie lata pracy, staram się wywiązywać z tej funkcji jak najlepiej, ale jednocześnie wiem, że dyrektor nigdy nie będzie idealny, przynajmniej nie dla wszystkich. Zawsze można robić coś inaczej, każdy może mieć inną koncepcję na prowadzenie teatru. Aktorstwo to bardzo trudny i niewdzięczny zawód. Trzeba mieć dużo szczęścia, żeby żyć spokojnie z tej pracy. Są tacy, którzy świadomie zdecydowali się na wyzwolenie z kieratu, jakim jest etat w teatrze, gdzie aktor jest w pełni dyspozycyjny. Jest dużo możliwości, jeśli chodzi o pracę w tym zawodzie. Trzeba tylko mieć odwagę, by podjąć decyzję, nie czekać, nie oskarżać innych, ale działać. Aktorzy na całym świecie pracują w kilku zawodach. Pamiętam, że przed kolejnym przedstawieniem zawsze czekałem na wywieszenie obsady, a kiedy mnie tam nie było, zajmowałem się czymś innym. Musiałem utrzymać rodzinę. Sprzedawałem koszule, woziłem "maluchem" kosmetyki z Gdańska do Wrocławia. Podróż trwała osiem godzin i jeżeli miałem następnego dnia próbę w teatrze, to wracałem na nią. Nigdy nie występowałem przeciwko dyrektorowi, zawsze szukam winy w sobie, a jeżeli mi się coś nie podoba, to zmieniam teatr albo zawód.

Co ukształtowało Pana poglądy na życie?

- Wychowałem się w teatrze. Moi rodzice są aktorami. Moja żona jest aktorką, córka Katarzyna Michalska studiuje na trzecim roku szkoły teatralnej we Wrocławiu. Stawia pierwsze kroki w tamtejszym Teatrze Współczesnym. Moi rodzice nie żyli ze sobą, musiałem sobie z tym jakoś poradzić, byłem zmuszony sam sobie wszystko poukładać, przemyśleć. Dużo prawdy jest w powiedzeniu: "co cię nie zabije, to cię wzmocni". Przez całe życie zmieniałem miejsca zamieszkania. Szkoła podstawowa najpierw w Kielcach, później w Łodzi, następnie w Grudziądzu, ósma klasa to powrót do Łodzi, gdzie później chodziłem do liceum i studiowałem. Pierwsze dwa lata pracy w Kalisza i 25 lat w Gdańsku. Z podstawówki nie pamiętam prawie nikogo, no może jakieś dwie dziewczyny. Pamiętam, że w drugiej klasie szkoły podstawowej oświadczyłem się koleżance na lekcji.

Jak poradził Pan sobie z tym brakiem stabilizacji?

- Liceum i studia w Łodzi to pierwsze trwałe przyjaźnie. Przede wszystkim z Piotrem Perzem, z którym robiliśmy teatr dla naszych rodziców. Jego ojciec, Jan Perz, był dyrektorem Teatru Ziemi Łódzkiej. Pamiętam, że Piotrek dostał kamerę Super 8, więc zaczęliśmy robić filmy. Marzyliśmy, że ja zostanę aktorem, a on reżyserem filmowym i będziemy razem pracowali. Piotr po czterech latach kulturoznawstwa dostał się do PWSFTViT w Łodzi na reżyserię filmową, a ja na wydział aktorski tej szkoły. Jeszcze wcześniej poznałem Piotra z moimi koleżankami z liceum, i jedna z nich, Małgosia Bielska, jest obecnie jego żoną, a druga - Małgosia Leyko jest kierownikiem literackim w teatrze w Kaliszu. To były moje pierwsze przyjaźnie, które odnowione natychmiast istnieją, bo były głębokie i prawdziwe. Wierny przyjaciel z czasów studiów to także Tomek Budyta. Potem dwa lata w Kaliszu i następne przyjaźnie, które przetrwały: Ola i Janusz Stokłosowie, Ewa i Jerzy Wypychowie, a potem dwadzieścia pięć lat w Gdańsku i kolejne przyjaźnie: Lucyna Legut, Zosia i Irek Szemielowie, Maciej Grzywaczewski, Gabrysia i Michał Żelewscy, Anka Czekanowicz, Paweł Huelle, Baśka i Paweł Skarżyńscy, Antek Pawlak, spotkania na Kaszubach, wspólne wigilie. Dojrzewamy, starzejemy się razem. Ale cały czas mam poczucie, że jestem w drodze. To piękny czas.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji