Artykuły

Teatr karłowacieje

- Polski teatr nie potrafi się zmierzyć z prawdziwymi problemami - biedą, korupcją, demoralizacją, odrzuceniem społecznym. Nie powstają dobre, współczesne dramaty. Ale nie ma co się dziwić, skoro nikt by z ich pisania nie wyżył - mówi Kazimierz Kutz w rozmowie z Aleksandrą Klich z Gazety Wyborczej.

Aleksandra Klich: Rok temu wrócił pan na stanowisko dyrektora Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" w Katowicach. Dobór spektakli konkursowych spowodował, że zaczęto o panu i pana doradcach mówić: kontrreformatorzy teatru o konserwatywnych gustach. Dlaczego nie zapraszacie młodych, obiecujących reżyserów z ich spektaklami? Kazimierz Kutz: Zapraszamy wyłącznie młodych, obiecujących reżyserów. To dla nich jest ten festiwal. Wybieramy to, co najlepsze w minionym roku, to, co najlepiej ujawnia talent reżyserski. Liczy się dobra literatura i to coś - przebłysk reżyserskiego geniuszu. A młodość to tylko właściwość, ani zaleta, ani wada. Nie ukrywam jednak, że z roku na rok jest większy kłopot z doborem konkursowych spektakli, ponieważ zanika to, co kiedyś nazywało się teatrem repertuarowym - wielka scena i wielka literatura dramatyczna. - Nie podoba się panu współczesny polski teatr? - Nie podoba mi się, że polski teatr karłowacieje, usycha.

Chyba pan przesadza. Przecież do Interpretacji teatry zgłaszają corocznie 60-70 spektakli.

- No właśnie dlatego widzę, co się dzieje. Znika teatr oparty na europejskich tradycjach, na klasyce, z rozmachem inscenizacyjnym. Sztukę zastępuje komercja. Stoją wielkie puste gmachy teatrów, pozbawione dawnej magii, aktorzy to rzemieślnicy, którzy zatrzymują się na poziomie seriali telewizyjnych, w teatrze umiera rozmach i rzemiosło. Nieszczęście polega na tym, że państwo poczuło się zwolnione z obowiązku łożenia na kulturę, traktując sztukę jak luksus, zwykle niepotrzebny. Teatry repertuarowe w Polsce - te, które mogą uczestniczyć w naszych Interpretacjach - są na garnuszku samorządów, a one nie mają pieniędzy.

Dlatego dziś teatry dzieli się na małe sceny, schodzi się do piwnic, malarni. A mniejsze sceny to mniejszy repertuar, mniejsze możliwości rozwoju talentu reżyserów, aktorów.

Ale fakt, że spektakle wystawia się na małych scenach, nie oznacza przecież, że to musi być gorszy teatr.

- Ale dziś mamy wyłącznie teatr na małych scenach! W PRL-u twórcom teatru - aktorom, reżyserom - o coś chodziło. Walczyliśmy, by nie podusić się w komunistycznym powietrzu, żeby uwolnić się z więzów ustroju, szukaliśmy przestrzeni wolności. Dzisiejszy teatr walczy co najwyżej o to, by nie ulec presji rynku. Jest zdecydowanie bardziej użytkowy, musi uwzględniać gusty przeciętnych odbiorców, tych, którzy przyjdą na spektakl skuszeni modnym w snobistycznych środowiskach nazwiskiem dramaturga, reżysera albo po prostu serialowego aktora. Spektakle mają dostarczać mocnych bodźców, człowiek ma przeżyć szok, spotkać się z brudem tego świata.

To chyba dobrze, że teatr porusza problemy, które obchodzą młodych ludzi...

- Ależ szok to nie wszystko! Teatr powinien zmuszać człowieka do głębszej refleksji. Jego magia polega na tym, że budzi dreszcz, oczyszcza, każe inaczej spojrzeć na świat. Po spektaklach wielkich reżyserów, opartych na wielkiej literaturze ludzie wychodzili pobudzeni, dostawali witaminę. Większość tego, co teraz dzieje się w polskich teatrach, wstrząsa, budzi obrzydzenie, ale nie porusza, nie zostawia głębszego śladu. To nie jest wielki teatr. A dramaty, które się wystawia, to w sensie literackim miernoty.

Wszystkie?

- No, prawie wszystkie...

A mnie "Krum" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego poruszył do głębi.

- Teatr Rozmaitości kilka lat temu był miejscem, gdzie skrzyknęły się talenty. Ich twórcy przemawiają do widzów językiem, który trafia do ich pokolenia. Zrobili kariery, nawet międzynarodowe. To jednak za mało, by mówić o nowym, wielkim, wybitnym teatrze, który emanował z dobrym skutkiem na całą Polskę.

A "Transfer" Jana Klaty? Wstrząsający spektakl, odjechał w zeszłym roku z festiwalu bez nagrody.

- Klata już dwukrotnie gościł na katowickim festiwalu, dlatego że jest ciekawą osobowością. Ale to, że nie dostał nagrody, to inny problem. Widocznie były inne, lepsze spektakle. Natomiast niektórzy krytycy teatralni, którzy patronują młodym reżyserom, mają swoich faworytów i uważają, że oni muszą być wszędzie nagradzani.

Polski teatr nie jest już sceną wielkich debat, ale publicystyki i naturalistycznego gadulstwa. To nie jest dialog z widownią, ale często szokująca pogawędka toczona brudnym językiem. Gdziekolwiek się rozejrzeć, tam weryzm, rzeczywistość skrzeczy, aktorzy nadeptują widzom na nagniotki.

Powstają spektakle o trudnych problemach społecznych, np. polskich kłopotach z tolerowaniem odmienności.

- Nie nazwałbym ich problemami społecznymi. Obracanie się w kręgu ciągle tych samych tematów: AIDS, molestowania w dzieciństwie, traum, homoseksualizmu nie może być praktyką codzienną teatru. Tego jest za dużo.

Polski teatr nie potrafi się zmierzyć z prawdziwymi problemami - biedą, korupcją, demoralizacją, odrzuceniem społecznym. Nie powstają dobre, współczesne dramaty. Ale nie ma co się dziwić, skoro nikt by z ich pisania nie wyżył. Tymczasem pisząc scenariusze dla telenowel, można szybko zarobić nie tylko na pierwszy dom w Warszawie, ale i drugi w Hiszpanii.

Powiedział pan kiedyś, że polski teatr dotknęło zjawisko homoseksualizacji. Co pan pod tym określeniem rozumie?

- Proszą pani, doskonale pani wie, że jestem ostatnią osoba, o której można powiedzieć, że jest wroga gejom. Przeciwnie: walczę o ich prawa, np. biorąc udział w paradach równości. Więcej - wiem, że sztuka zawsze była schronieniem dla gejów, ludzi o wyjątkowo twórczym spojrzeniu. W Polsce jednak wielu homoseksualnych artystów patrzy na świat wyłącznie z perspektywy swojej odmienności.

To źle?

- Chodzi o to, że ta odmienność nie może być kluczem interpretacyjnym do wszystkich, jak leci, tekstów. Ja na przykład jestem Ślązakiem, robię filmy na temat Śląska, ale nie znaczy, że w swoich praktykach reżyserskich mam wszystko przerabiać na śląskie kopyto.

Co będzie dalej z Interpretacjami?

- Po dziesięciu latach trwania tego festiwalu trzeba się zastanowić nad jego przyszłością. Nie widzę dla niego przyszłości w dotychczasowej formule. Trzeba zrezygnować z zapisu w regulaminie, który pozwala nam zapraszać tylko repertuarowe, czyli dawne państwowe, a dziś samorządowe placówki. Nadszedł czas, by otworzyć się na wszystkie polskie teatry.

Interpretacje według Kazimierza Kutza

Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" odbywa się w Katowicach od dziesięciu lat. Triumfowali na nim m.in. Maja Kleczewska, Piotr Cieplak, Krzysztof Warlikowski. W założeniu ma być promocją młodych twórców teatru, dlatego do konkursu dopuszczane są spektakle, których reżyserzy nie zadebiutowali dawniej niż 15 lat temu. Od początku dyrektorem artystycznym imprezy był Kazimierz Kutz, którego w 2003 roku zastąpił Jacek Sieradzki. Kutz wrócił na stanowisko w zeszłym roku.

Tegoroczny festiwal rozpoczyna się 2 marca pokazem mistrzowskim (poza konkursem) spektaklu "Rozmowy z diabłem. Wielkie kazanie księdza Bernarda" z Teatru STU z Krakowa (wyst. Jerzy Trela). W konkursie biorą udział spektakle: "Gruba świnia" (reż. Krzysztof Rekowski, Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera z Warszawy), "Othello" (reż. Maciej Sobociński, Teatr Bagatela z Krakowa), "Teremin" (reż. Artur Tyszkiewicz, Teatr Współczesny z Warszawy), "Pakujemy manatki" (reż. Iwona Kempa, Teatr im. Wilama Horzycy z Torunia), "Odprawa posłów greckich" (reż. Michał Zadara, Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej z Krakowa). Festiwal zakończy pokaz mistrzowski - "Wagon" w reż. Krzysztofa Zaleskiego (Teatr Współczesny z Warszawy).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji