Artykuły

I śmieszno, i straszno

"Błękitny ślusarz" i "Wojna Mołdawian o tekturowe pudełko" w reż. Michaiła Ugarowa z Teatru.doc w Moskwie na XIV Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Polsce Dzienniku Łódzkim.

Do Łodzi przyjechał z Moskwy Teatr doc., jako pierwszy z zagranicznych gości (będą jeszcze Czesi), zaświadczający o międzynarodowości łódzkiej imprezy. Moskwianie pokazali dwa przedstawienia: "Błękitnego ślusarza" i "Wojnę Mołdawian o tekturowe pudełko" - oba w reżyserii Michaiła Ugarowa.

Czy "Błękitny ślusarz" był sztuką przyjemną, czy nieprzyjemną, nie wiem. Śmiałem się głośno ze słownictwa i niewybrednych dowcipów padających ze sceny, zagłuszając wrażenie, że wcale nie jestem w teatrze, a w jakimś dziwnym klubie robotniczym, w którym koło amatorów próbuje kabaretowe numery.

Niestety, w "Błękitnym ślusarzu" więcej jest przaśnego dowcipu i zgrywy niż teatru. Jakkolwiek uczenie nazywać będziemy metodę pracy "docowców" (oni zapisują rzeczywistość dosłownie), nie zmieni to faktu, że scena teatralna zobowiązuje do operowania metaforą, wyobraźnią, nie jest najgorzej, gdy mamy jeszcze fabułę. Może jestem staroświecki, ale przydaje się na scenie aktorstwo, reżyseria, zalążek dramatu lub prowokacji chociaż. Ale Teatrowi doc. potrzebne to nie jest, bo jemu wystarcza szyld niepoprawności politycznej, niezależności, kontestacji.

W "Błękitnym ślusarzu" chce być metaforą wolności (?), niezależności (?). Błękitny ślusarz - twór wyobraźni zalkoholizowanych robotników fabrycznej ślusarni. Chce jednak tylko, bo nie jest. Spektakl, podzielony na kilkanaście numerów, spełnia raczej rolę terapeutyczną niż intelektualną w środowisku, dla którego jest realizowany. Produkcja "doca" kojarzyć się może z rodzajem amatorskiego zaangażowania naszych rodzimych kontestatorów, jakie można było obserwować w czasie stanu wojennego.

Być może współcześnie Rosji ta forma scenicznej wypowiedzi jest bardzo potrzebna i pewnie Teatr doc. na to zapotrzebowanie odpowiada. Świadczyć może o tym to, że artyści Teatru doc. pracują w rozmaitych przestrzeniach: w kolonii karno-wychowawczej o zaostrzonym rygorze, zakamarkach Dworca Kazańskiego w Moskwie czy wręcz na bazarach. Domyślam się, że w takich miejscach muszą robić wrażenie i podbijać serca publiczności skeczami ułożonymi na kształt przypominający teatralne przedstawienie.

Panienka z biura (tak może kojarzyć się, jeśli wnioskować z fryzury i kostiumu) zapowiada kolejne scenki-numery (zresztą ponumerowane), a kilku facetów opowiada sobie o zdarzeniach z życia zawodowego i prywatnego. Śmiech wzbudza czasem ich grubiaństwo, czasem prostactwo, a anegdoty podszyte obyczajowym klimatem Rosji sprawiają, że ten śmiech zamiera na ustach. Bo Rosja w obrazkach Teatru doc. to wciąż kraj zacofany, nawet groźny. I właściwie nie wiadomo, czy pragnący zmienić siebie i swoje oblicze. Jest jak w starym rosyjskim porzekadle: i śmieszno, i straszno. Finałowy taniec uskuteczniany przez bohaterów kojarzył mi się bardziej z reakcją desperacką niż optymistyczną.

Tematem przewodnim tegorocznego festiwalu jest wątpliwość. Jakkolwiek chcieć rozumieć tezę postawioną przed festiwalem przez Ewę Pilawską, jego szefową, produkcja Teatru doc. zaiste wątpliwości wzbudza. I choć niby na wesoło, to zupełnie poważnie wpisuje się w nurt nieprzyjemny. Naturalnie jest to jakaś propozycja, ale daleko jej do rangi festiwalu, którą budują spektakle takich twórców, jak - choćby tylko w tym roku - Jerzy Jarocki i Krystian Lupa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji