Towarzysze, walczymy z czerwiem biurokracji
I.
"Żarłbym, biurokratów, wypluwając guziki" krzyczał Majakowski przez usta dzielnego robotnika Welocypedkina w "Łaźni". Zaciekła walka "najlepszego poety epoki radzieckiej" (Stalin) z wszelkimi przeżytkami, naroślami, wypryskami na zdrowym ciele nowego społeczeństwa, niesłabnąca, bezpardonowa walka z każdym wrogiem, uderzającym z boku, podżerającym od spodu twardy wysiłek budowania nowego, codzienny trud wymiatania wszelkich rupieci, zawadzających, zastawiających drogę do socjalizmu, drogę do komunizmu - ta walka, ten wysiłek poety stały się też fajerwerkiem jego teatru. Majakowski kochał i nienawidził, wielbił i potępiał "pełnym głosem", walczył namiętnie, z prawdziwą pasją, nie starał się nigdy na barki sąsiadów zrzucić zadań, które uważał za ważne, węzłowe, decydujące. Jego potężną, wysoką postać widziało się zawsze w centrum najzaciętszej walki, tam gdzie rozstrzygnąć się miały losy bitwy. Taki sens miało "Misterium Buffo", ta apoteoza rewolucji a zarazem pamflet na swoich i obcych wrogów klasowych, tak i było z "Pluskwą", tak i jest w miażdżącej satyrze na raka biurokracji, w organizmie robotniczego społeczeństwa - w "Łaźni".
Biurokracja jest wielkim złem - czy znaczy to że urzędnicy, że pracownicy w urzędzie, w niewoli u biurokratów, a więc tryby w machinie są współwinni, godni potępienia? O, nie! - powiada Majakowski, nie urząd, nie biuro jako takie jest złem.
Przyjrzyjcie się "Łaźni", w której występują takie postacie jak buchalter Noczkin i stenotypistka Underton. Są to postacie pozytywne (inna rzecz, że bledsze niż negatywy) i Majakowski traktuje je wyrozumiale, przyjaźnie - ci ludzie też dotrą do komunizmu. Ale co innego szczupaki w biurokratycznym stawie, rekiny w biurokratycznym morzu. I Majakowski uderza w sedno, w główny cel, w biurokratycznego kornika, łowi na wędę sekretarza biurokratycznego potentata, godzi harpunem w samego - o zgrozo! Naczdyrdupsa.
Naczdyrdups Pobiedonosikow ("Naczelny Dyrektor dla uzgadniania pewnych spraw") jest potężnym władcą, gromowładnym biurokratą, z okólnikiem w miejsce mózgu, z paragrafami miast ludzkich odruchów, z ankietą zamiast serca - ba, żeby to z ankietą! - z bezgranicznym egoizmem, obojętnością i pogardą wobec człowieka i jego spraw i praw. Naczdyrdups - wróg nie za obce pieniądze, lecz z zakażenia się jadami dawnego ustroju, albo i wyhodowany na błędach i omyłkach nowego czasu, wróg w pewnym sensie groźniejszy niż bezpośredni sabotażysta, którego prędzej czy później wyłapią władze bezpieczeństwa.
Naczdyrdups jak owad w chitynie tkwi w powierzchownej prawomyślności, wrażliwy na każdą zmianę pogody, każdy powiew wiatru. Ale nie tylko to! Naczdyrdups - choć klimatu zmienić oczywiście nie zdolen - może przecież wpłynąć na przelotne drgnienia barometrowej igły, wytworzyć sztuczny wiatr w korzystnym dla siebie kierunku. Jeśli przyszedł z daleka - uszczelnił się w nowej skórze; jeśli z naszych wyrósł szeregów - tym bardziej jest szkodliwy, haniebny. Naczdyr-dupsów trzeba demaskować, tępić bez litości.
A przy wszechwładnym naczdyrdupsie - sfora jego kompanów, kumotrów, sług i podajstołków. Naczdyrdups potrafi bowiem siać postrach, hodować bakcyle pochlebstw i zakłamań, łamać słabszych, pieścić nikczemników, sztukę zamieniać w podnóżek dla każdoczesnych naczdyrdupsów i ich kolejnych humorów. Przy naczdyrdupsie nie tylko "głosem jego pana" przemawia bezduszny, jak zeschła cytryna bezużyteczny sekretarz Optymistenko, z przylepionym do twarzy lisim uśmiechem i jadowitą słodyczą - na dwóch łapach służy mu również artysta Belwedoński, zwinny lokaj od sztuki u biurokratycznej klamki.
Majakowski napisał "Łaźnię" w 1929 roku i w tym samym roku weszła ona na scenę. Robotnicy zrozumieli w pełni jej sens i solidaryzowali się z intencjami autora, z podjętą w sztuce walką, która była w pełni zamówieniem społecznym, zamówieniem partyjnym. Apel KC WKP(b) "do wszystkich członków partii, do wszystkich robotników", ogłoszony w "Prawdzie" z dnia 3 czerwca 1928 r., potępiał "zgniliznę, biurokratyczne zwyrodnienie, brak dyscypliny, pijaństwo i złośliwe ignorowanie potrzeb mas, chełpliwą służalczość i lizusostwo w stosunku do "gór", ignorancję, gnuśność, konserwatyzm, rutynę" - które tu i ówdzie wkradły się do ogniw aparatu związkowego i nawet partyjnego - i jako pierwsze zadanie wysunął nieubłaganą "walkę z biurokratyzmem". Z "Łaźni", którą natchnął ów apel, trysnął wrzątek na wymienione przestępstwa. Czy wyparzył je z naczdyrdupsów? Na wszystkich pobiedonosikowów padł blady strach, zjednoczyli się, zasyczeli, zwarli macki. Bój z biurokratami okazał się trudniejszy niż inne, walka trwa nadal; ta walka twarda, uporczywa, która nie powinna osłabnąć ani na chwilę.
Groźna aktualność "Łaźni" znajduje sprawdzian w żywotności figur, pokazanych na scenie. Czy i nam nie są znajome te paskudne huby, które obrosły drzewo socjalizmu i chciałyby przebić się przez korę do samego miąższu? Nie wkładajmy słów w ochronne futerały i starajmy się jak Majakowski mówić pełnym głosem! Groźna aktualność "Łaźni" na tym polega, że formacje pobiedonosikowów nie są jeszcze ani szczątkowe, ani na wymarciu. Że niebezpieczeństwo nie zostało jeszcze usunięte.
Powieleni w setkach egzemplarzy pasożytują i w Polsce na budowie socjalizmu Pobiedonosikowy i Optymistenki, a basują im Belwedońscy i Momentalnikowy - reporterzy na każde zawołanie.
Żyją pośród nas, przeszkadzają, psują, wykrzywiają, opóźniają. Towarzysze! obywatele!! Do walki z pobiedonosikowszczyzną, do walki z biurokratami, którzy uzurpują sobie prawo administrowania socjalizmem! Pora wyrzucić to całe tałatajstwo na śmietnik, jak wypluła ze siebie pobiedonosikowów maszyna czasu w "Łaźni", przyspieszająca dotarcie do komunizmu!
Powiedzmy z całym spokojem, umiarkowaniem: groźna aktualność "Łaźni" w najbardziej twórczy sposób niepokoi, oburza, a zarazem umacnia, agituje, mobilizuje. I te także hasła - mobilizacji, agitacji - i zawartą w nich treść próbują zużyć, zamienić w liczmany, odebrać im ich emocjonalny ładunek, przemyślni pobiedonosikowowie. Ale w spotkaniu z "Łaźnią" wracają one do swych praw, do swego porywającego sensu. Spotkanie z "Łaźnią" prawdziwie upartyjnia.
II.
Majakowski był realistą. Ale realizm jest szerokim pojęciem, miejsce w nim i na Czechowa i na Brechta. Majakowski nie cierpiał realizmu powściągliwego, nawiązującego do sztuki mieszczańskiej. Teatr dnia powszedniego, teatr "codziennej rozmówki" nazywał "okropieństwem dzisiejszego teatru". I głosił: "Próba, aby uczynić z teatru na nowo widowisko, a ze sceny - trybunę, oto istota mojej pracy w teatrze". I konkretnie o "Łaźni": że to "rzecz publicystyczna. Dlatego występują w niej nie tzw. żywi ludzie lecz ożywione tendencje". Ten program artystyczny podyktował Majakowskiemu formę sztuki, a ta z kolei dyktuje swą wolę teatrowi.
Publicystyką - były już komedie Arystofanesa przed 24 wiekami. Teatr Majakowskiego, socjalistyczny z idei jest arystofanesowski z założeń artystycznych. Jego plakatowość, groteskowe wyjaskrawienia i wyolbrzymienia, jego świadome uproszczenia i "końskie dawki" - jego przeszywająca (wrogów) a porywająca każdego, komu drogi jest socjalizm, sztuka bojowa i w najściślejszym tego słowa znaczeniu tendencyjna, zaangażowana - cyrkowe elementy tej sztuki, ludowa bezpośredniość i prostota - te wszystkie cechy proletariackiego teatru Majakowskiego wymagają jednoznacznych, "widowiskowych" środków scenicznych. I te wszystkie właściwości i odrębności scenicznego charakteru "Łaźni", a zarazem jej gorącą, prężną atmosferę, odczytał Kazimierz Dejmek trafnie i właśnie w duchu i intencjach Majakowskiego.
Odrzucił przeto Dejmek wszelki mały realizm sceny pudełkowej, a chwycił się wielkiego realizmu syntezy i obrazu, przemawiającego zrozumiałymi dla wszystkich symbolami. Odrzucając zarazem wszelką inteligencką mglistość tych symboli, wszelką misteryjność, nasycił widowisko dynamizmem i pasją ideową. Z tej "Łaźni" Dejmkowej ludzie wychodzą wyparzeni, wyszorowani, wymaglowani, i przepuszczeni przez wyżymaczkę, jak który zasłużył. Tak jak chciał Majakowski.
Pobiedonosikow i ludzie jego klanu scharakteryzowani są przez strój jarmarczno-cyrkowy, klaunowski, akcesoria ich władzy wyolbrzymione są do apokaliptycznych rozmiarów (biurko naczdyrdupsa jest jakimś cezariańskim tronem, poczekalnia w jego urzędzie jakimś przedsionkiem piekielnym). Mamy dwie płaszczyzny, ludzi normalnych i potworów biurokracji, które odcinają się ściśle od siebie, a przecież wciąż przecinają. Urasta z tego jakieś pandemonium, w którym każda sytuacja jest zderzeniem a każde słowo pociskiem. Ow słusznie wprowadzony układ realizmu i jakby jakiegoś superrealizmu idzie nawet w szczegółach zbyt daleko, skoro Dejmek Kobietę Fosforyczną, wysłanniczkę z wieku XXI ubiera w wyszywaną koszulę młodej ukraińskiej komsomołki. Ale rozumiemy cel reżysera i jego konsekwencję. Wrzód zaropiały jest czymś obcym na skórze zdrowego człowieka, natomiast jego marzenie jest czymś harmonijnie związanym z akcesoriami jego codziennego życia.
Czy przedstawienie u Dejmka, pozornie wyłamujące się z ram realizmu, osłabia społecznie treść, furię ataku i konkretność adresu? Sądzę, - że przeciwnie ! że goliatyzmy i gargantuizmy Majakowskiego znajdują w tego typu konwencji, jaką zastosował Dejmek, pełny sceniczny wyraz. Nie ma człowieka na widowni, który by w absurdalnie ubranym Pobiedonosikowie nie rozpoznał syntezy wszelkich (a więc i własnego) naczdyrdupsów, a przez to, że ów naczdyrdups ubrany jest w strój błazeński - rysuje się dla widza tym bardziej uogólniony i obnażony jak w łaźni. Reżyseria Dejmka umiała podkreślić partyjność sztuki, nadać jej rewolucyjny dynamizm. Widz wychodzi z przedstawienia podniesiony na duchu, wzmocniony w swej codziennej - na większym czy na mniejszym odcinku, to nieważne - pracy, utwierdzony w swoich marzeniach i zagrzany do walki ze złem. Czy może być większy sukces teatru? Dynamizm widowiska wsparła wnikliwa, inteligentna oprawa dekoracyjna, posługująca się śmiałym, zrozumiałym skrótem, przekonywającą umownością. Równie jasno plastycznie tłumaczą się kostiumy - dopiero trzeci akt wypadł dekoracyjnie mgliściej i fajerwerki zawiodły.
Dynamizm widowiska znalazł odbicie również w szeroko rozbudowanym przez Dejmka epizodzie baletowo - pantomimicznym aktu drugiego, owej "sztuce", jaka by się podobała Pobiedonosikowym. Satyra krzyczy tu głośno, choć jest niema, upończoszone nogi ciała baletowego, maestro we fraku i cylindrze, ilustrujący "ginący kapitalizm" i następnie "zwycięstwo komunizmu" to krzywe zwierciadło o wyjątkowo zjadliwej mocy.
Dynamizm reżyserii porwał zespół aktorski, jak też odwrotnie, zapał zespołu umożliwił reżyserii zrealizowanie jej celów. Bardzo dobrze zagrali wszyscy odtwórcy świata dyrdupsów, nieco słabiej wypadły postacie pozytywne - ale to po części wina Majakowskiego, któremu mniej szło w "Łaźni" o afirmację niż o potępienie: stąd i cudaczny wynalazca i robotnicy-komuniści spełniają rolę raczej odczynnika, ujawniającego przestępczość Pobiedonosikowów niż zadanie samodzielne.
Wyróżnili się specjalnie: Gustaw Lutkiewicz w świetnie odtańczonej i zagranej (choć niemej) roli. Tadeusz Minc jako lizybut Belwedoński, Bogdan Baer jako reporter Momentalnikow i wreszcie Seweryn Butrym w prawie również niemej roli obcokrajowca.
Ponadto teatr pokazał trzy osiągnięcia aktorskie wręcz znakomite: Wojciecha Pilarskiego w roli Majakowskiego (tak - słusznie - pojął Dejmek rolę w sztuce postaci, którą sam Majakowski nazwał Reżyserem), Edwarda Wichury jako Optymistenki i Janusza Kłosińskiego, wcielającego samego Naczdyrdupsa. Z prawdziwym uznaniem trzeba też podkreślić ofiarność zasłużonych aktorów, którzy - jak to jest w dobrych tradycjach aktorstwa - nie zawahali się postatystować, skoro to miało wyjść na dobro przedstawieniu. Nie wspominamy na ogół o tłumaczeniach grywanych sztuk obcych, ponieważ przekład poprawny to elementarny obowiązek, a przekład gładki i potoczysty to niezbędne minimum, wymagane od tłumacza. Trudno jednak nie wspomnieć o pracy Sandauera, który dla bardzo swoistego tekstu Majakowskiego znalazł polską równowartość.
III.
Wystawienie "Łaźni", które nastąpiło nie bez oporu i obaw zbyt ostrożnych ogniw i nazim-nedmuchalskich - jest wydarzeniem artystycznym i zarazem politycznym, dobrze ilustrującym społeczną rolę teatru. Zbiegło się ono u nas z zaostrzeniem walki z przejawami biurokracji - jest cennym przykładem najpiękniejszego i najbardziej pouczającego wzoru, jaki czerpać możemy z literatury radzieckiej. "Łaźnia" może entuzjazmować i porywać - może też przestraszać i palić wstydem - obojętnym nie zostawia nikogo. To miara jej znaczenia.