Artykuły

Interpretacje. Dzień drugi

W głowie wciąż kołacze się pytanie, dlaczego zaproszono akurat ten spektakl na festiwal, który ma nagradzać reżyserów za interpretację tekstu literackiego, za tworzenie przedstawień z wizją, przedstawień poszukujących nowych środków wyrazu, przedstawień, na których reżyser odcisnął swe wyraźne piętno - o spektaklu "Gruba świnia" w reż. Krzysztofa Rekowskiego z Teatru Powszechnego w Warszawie prezentowanym podczas Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" pisze Anna Wróblowska z Nowej Siły Krytycznej.

Konkursową część Interpretacji rozpoczął w tym roku spektakl "Gruba świnia" z Teatru Powszechnego w Warszawie, w reżyserii Krzysztofa Rekowskiego. Choć może spektakl to za duże słowo na określenie tego, co zaprezentowano. Bardziej bowiem przypominało to kolejny odcinek telenoweli pt. "M jak mdłości". I nie chodzi tu o mdłości wywołane oglądaniem głównej bohaterki, bo ta akurat z wszystkich aktorów wypadła najlepiej, ale o dolegliwość powodowaną poziomem całości - błahego tekstu, serialowego aktorstwa i czarno-białej reżyserii.

Wszystko zaczyna się jak w typowej komedii romantycznej. Ona - kobieta puszysta, on - przystojniak, którego pragnie wiele kobiet. Razem tworzą współczesną wersję bajki o Kopciuszku i Księciu. Z tym, że happy endu nie będzie, ale to wiadomo już od pierwszych minut spektaklu. Nie należą przecież do tego samego gatunku. Tom (Rafał Królikowski) teoretycznie kocha Helen (Milena Lisiecka), podobno z nikim nie był tak szczęśliwy. Podobno, bo ważniejsze dla niego jest zdanie kolegów z pracy. Pod presją otoczenia rezygnuje ze szczęścia własnego i Helen, bo przecież jego wizerunek jest najważniejszy. Szkoda tylko, że od początku wiadomo, jaki będzie finał tej historii. Bowiem w oparciu o płytki tekst reżyser stworzył błahe przedstawienie, w którym wszystko jest czarne albo białe. Jeśli grubaska, to obdarzona poczuciem humoru, szczęśliwa mimo swej tuszy. Jeśli szczupła koleżanka z pracy (w roli Jeannie Anna Moskal) to rozgoryczona, licząca kalorie i samotna. Jeśli kolega z pracy (Mariusz Jakus) to nieokrzesany dupek bezceremonialnie wygłaszający swoje zdanie. Jeśli przystojny mężczyzna zakochuje się w kobiecie puszystej, to prędzej czy później musi ją rzucić. Rekowski swoim przedstawieniem potwierdza i rozpowszechnia wszystkie stereotypy na temat otyłości i nietolerancji wobec niej czy jakiejkolwiek inności. Razem z aktorami nie sili się na subtelne cieniowanie postaci, o głębszej psychologii w tym spektaklu można tylko pomarzyć.

Twórcom nie udało się także wyjść poza obiegowe postrzeganie pracowników wielkich korporacji. Oczywiście muszą oni być wyłącznie trybikami w maszynie, ubranymi w szare, bezpłciowe uniformy. Jednostronność spojrzenia na pracowników dużej firmy podkreśla ruch sceniczny Michała Piroga, który kazał aktorom poruszać się jak bezmózgim robotom, pozbawionym cech ludzkich.

Po obejrzeniu "Grubej świni" w głowie wciąż kołacze się pytanie, dlaczego zaproszono akurat ten spektakl na festiwal, który ma nagradzać reżyserów za interpretację tekstu literackiego, za tworzenie przedstawień z wizją, przedstawień poszukujących nowych środków wyrazu, przedstawień, na których reżyser odcisnął swe wyraźne piętno? Żadnego z tych kryteriów "Gruba świnia" nie spełnia. Chyba, że po wyeliminowaniu z konkursu spektakli Teatru TV będziemy mieć nową kategorię - serial TV. W takim przypadku Rekowski ma ogromne szanse na zwycięstwo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji