Artykuły

Tworzył własne, charakterystyczne, śmieszne typki krakowskie.

Marian Cebulski obchodzi 80. urodziny. Od 1947 roku związany wyłącznie z Teatrem im. J. Słowackiego w Krakowie. Najlepsze życzenia Szanowny Jubilacie, a w prezencie garść wspomnień Pańskich koleżanek i kolegów.

80. urodziny Mariana Cebulskiego

Od 1947 roku związany wyłącznie z Teatrem im. J. Słowackiego.

Stworzył na deskach tej sceny wiele wspaniałych ról, m.in. w "Balladynie", "Kordianie", "Weselu", "Śnie nocy letniej", "Wyzwoleniu", "Ożenku", "Rewizorze".

Uczeń Osterwy. Grał u boku Leszczyńskiego, Kurnakowicza, Ćwiklińskiej. Przez trzydzieści lat czołowy aktor kabaretu Jama Michalika. Mimo propozycji artystycznych z warszawskich teatrów, nigdy nie opuścił Krakowa, o którym mówi: - To moje ukochane miasto i tak pozostanie do końca. Marian Cebulski jutro [21 marca] obchodzi 80. urodziny.

Najlepsze życzenia Szanowny Jubilacie, a w prezencie garść wspomnień Pańskich koleżanek i kolegów.

HALINA KWIATKOWSKA: - Mariana znam od niepamiętnych czasów. Zbliżyliśmy się bardzo do siebie w okresie Michalikowego kabaretu. Był mistrzem od podawania puent. I też świetny opowiadacz dowcipów. W Jamie szło wszystko ustalonym trybem, ale poza występami w Krakowie bardzo często wyjeżdżaliśmy z naszymi programami do innych placówek. Marian był bardzo dobrym kolegą, ale też miał swój charakter. Te wyjazdy organizowaliśmy na zmianę: raz on, raz ja i dochodziło na ten temat między nami do różnych scysji na tle współzawodnictwa. Trzeba dodać, że Marian to "złota rączka" - naprawi niejedno. W kulminacyjnym punkcie naszych sporów wyciągałam np. wieczne pióro i mówiłam: "Marian, przestało działać". On natychmiast zapominał o bożym świecie i zaczynał majsterkować z wielkim zapałem. Nie było też przypadku, by odmówił pomocy w awarii samochodu. To on uczył mnie nim jeździć. Kochany Marianek!

MARTA STEBNICKA: - 1945 rok, Studio Dramatyczne przy Starym Teatrze. Poza normalnym tokiem zajęć - próby w nocy, z Kantorem, z "Powrotu Odysa". To był nasz pierwszy kontakt aktorski. Marian grał Pastucha, ja - Telemaka, który zabija go pałą. Nieświadomie stanęłam ogromnymi buciorami na ręce Mariana. Chciał wrzasnąć ż bólu, ale zdał sobie sprawę z tego, że nieboszczyk nie może wrzeszczeć. Do dziś to pamięta. Potem rok 1947, "Świętoszek". Była bieda i nie mieliśmy odpowiednich kostiumów, rekwizytów, butów. Ja - Elwira, on - Damis, a do dyspozycji jedna para nieco zniszczonych tzw. molierówek, z klamrami i kokardami. Na szczęście nosimy oboje ten sam numer. Jak byłam na scenie - Marian czekał za kulisami, gdy wracałam - zdzierał ze mnie pantofelki... Gorzej było, gdy musieliśmy być na scenie równocześnie. Marian tłumaczył, że to ja mogę być boso, bo mam długą suknię, i porywał buciczki.

Jaki był Marian w tamtych latach? Był przystojnym chłopakiem, z czupryną kręconych, jasnych włosów, o wesołych oczkach jak dwa chaberki. Zwinnym, dowcipnym, przekornym, upartym, napalonym na teatr i granie, jakby świat inny nie istniał. Lubił się śmiać i podrywać panienki, opowiadać absurdalne dowcipy, robić kolegom kawały. Ciekawy teatru, podpatrujący wielkich mistrzów sceny, jak Fertner, Ćwiklińska, Kurnakowicz. Tworzył własne, charakterystyczne, śmieszne typki krakowskie. Był ważnym i znaczącym aktorem Teatru im. Słowackiego. Pozostawił po sobie bogaty fresk kreacji aktorskich. Myślę, że na tej scenie znalazł ducha tego teatru, któregośmy wszyscy szukali, ale nie każdemu dane było spotkać się z nim. No i była jeszcze Jama, ale to osobny rozdział naszego życia.

Koleżko drogi! Życie zaczyna się po osiemdziesiątce, jak mawiał Ludwiś Solski. Trzymaj się. Huknij jeszcze ze sceny, trzaśnij hołubcem, rzuć dowcip smutnym i zmęczonym ludziom. Pośmiejmy się razem, nie jest jeszcze tak źle. Pośmiejmy się. Choćby sami z siebie.

BOŻENA ADAMEK: - Pamiętam moment, gdy Marian zaproponował mi przejście na ,;ty". Było w tym coś wzruszającego, gdy powiedział, że dzięki temu poczuje się młodszy, a ja starsza, gdyż wciąż smarkato wyglądałam. Widać, uznał mnie już za koleżankę. A debiutowałam właśnie u jego boku, będąc studentką I roku PWST, rolą Frani w "Weselu Figara". On - mistrz i legenda teatru, ja - amatorka. Zawsze miał wspaniałe poczucie humoru. Jego sceniczne i bufetowe żarty, cudowne opowieści o kolegach, naśladowanie ich śmiesznostek - do zjedzenia. Na scenie był ten sam: wesoły, żywiołowy. Poza jego rolą Starego Aktora w "Wyzwoleniu", którą wszystkich wzruszył, widywałam go wyłącznie w postaciach komediowych. Jako Sędzia we wspomnianym "Weselu Figara" był obłędnie śmieszny. Swoją perukę ogrywał jak czapkę w sposób mistrzowski. Cóż to było za studium charakteru. Ta peruka grała razem z tekstem i ze zniecierpliwieniem Sędziego. Jak w najlepszej, angielskiej komedii filmowej. W naszym teatrze tylko Marian potrafił tego dokonać. Wspaniały aktor. Cudowny kolega.

BRUNO MIECUGOW: - Mariana poznałem bardzo dawno, bo pół wieku temu. I to wcale nie w teatrze, ale na stadionie piłkarskim. Był mecz aktorzy kontra dziennikarze. Mariana zapamiętałem szczególnie mocno, bo miał ostre, podbramkowe starcie z radiowcem - Jackiem Stwora. Jeden z nich, nie pamiętam który, wyszedł z tego pojedynku ze złamaną nogą. Marian wówczas żył mniej lat niż potem pracował z nami w Jamie Michalika. Był znakomity we wszystkich naszych programach - od parobka Jaśka z naszej parafrazy "Wesela" po Ordynata Michorow-skiego w "Trędowatej" czy Wielkiego Inkwizytora w programie "De revolutionibus". Podpora zespołu. Wolny od zazdrości o brawa i śmiech publiczności, co nieczęste w tym zawodzie.

Chyba mnie lubił. Kiedyś, na skutek moich niesfornych zachowań, zarząd SPATiF-u, którego Marian był członkiem, zakazał mi bywania w Klubie Aktora. Gdy zarzucano Marianowi, że nie potrafi wyegzekwować ode mnie tego zakazu, powiedział: - Skoro macie do mnie pretensje, że Miecugow przychodzi, to w takim razie ja przestanę tu bywać. Sam był nie tylko świetnym aktorem, ale i bardzo zdyscyplinowany - nigdy nie przyszedł do Jamy w stanie wskazującym na spożycie, co innym kolegom czasem się zdarzało. Z takim samym pietyzmem traktował występy w kabarecie, jak role w wielkim, repertuarze. Zawodowiec.

JANUSZ ZAKRZEŃSK1: - Marian Cebulski i Wiktor Sadecki - para Krakowskich Gzymsików, która obrosła legendą. Jako młody aktorze "Słowackiego" bardzo chciałem być w ich towarzystwie. Często, wraz z Witusiem, wyskakiwaliśmy na małe co nieco i wódeczkę. Marian wtedy błagał: - Pilnuj Witka. Pewnego razu "zarzuciło" nas do knajpki bez Mariana. Zabrakło pieniędzy. Szukaj Mariana. On nas wykupi - powiedział Witek. Znalazłem. Wykupił. Byliśmy po kielonku, więc poczułem cholerny głód. Marian zamówił po schabowym z kapustą. Zjedliśmy. Ja głodny dalej. Marian, błagam, jeszcze jednego - mówię. - Niech cię ślag trafi - postawię. Po drugim nadal czułem głód. Marianku, czy... - Niech cię śłag trafi. Masz trzeciego. Sytuacja powtórzyła się... sześć razy. Zajadam i słyszę głos z sali: - Co to za klarnet z wami wsuwa te kotlety? Wcale się nie obraziłem. To był zaszczyt być klarnetem wśród takich mistrzów. Gdy po raz siódmy poprosiłem o kotleta, nagle rozległ się tubalny wrzask Witka: - Milicja, milicja. Zabrać mu wszystkie pieniądze! Przeje i za co będziemy pili. Marianku drogi! Nigdy ci nie zapomnę tych schabowych z kapustą. Ich smak czuję do dziś. Ściskam cię i pozdrawiam najserdeczniej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji