Proszę państwa do Łaźni
W roku 1930 a w trzynastym Rewolucji nad widownią moskiewskiego teatru, gdzie wystawiona była "Łaźnia" Włodzimierza Majakowskiego, rozwieszono wierszowane hasła i epigramaty napisane przez autora sztuki - jednej z tych rzadkich sztuk, które może naprawdę zdolne są mieć wpływ zbawienny na ludzkie skłonności, dając przy tym widzowi radość obcowania ze świetnym, wesołym, szlachetnym umysłem, radość uczestniczenia w jego walce, Oto jedno z tych haseł:
Niektórzy powiadają: "Sztuka w sam raz,
lecz niezrozumiała dla szerokich mas".
Porzućcie tę pychę i te pańskie fochy!
Masy mają rozum też nie od macochy.
Ćwierć wieku mija nie tylko od napisania tej sztuki i fraszki, lecz również od samobójczej śmierci Majakowskiego. Ale dla dobrej satyry istnieje tylko jedna śmierć - śmierć trafionego celnie przeciwnika. Majakowski zwyciężył, "Łaźnia" musiała wrócić na sceny radzieckie, jest od roku z rosnącym powodzeniem grana w Moskiewskim Teatrze Satyry, poszła w świat przez anteny radiofonii i telewizji. Wystawiona wreszcie w Polsce przez łódzki Teatr Nowy, nie zawiodła najlepszych nadziei, ale od razu stała się wydarzeniem w dziejach całej naszej sceny i widowni. Masy mają rozum też nie od macochy, nie znoszą jarskiej kuchni i szukają w teatrze tego czego nie znajdą gdzie indziej: takich wzruszeń, bez których życie nasze straciłoby swoje uczuciowe racje.
Komedia Majakowskiego zawiera to właśnie, czego nam najbardziej potrzeba i od dawna brak. Przedstawienie Teatru Nowego trafia w sedno naszych najważniejszych, aktualnych sporów, zarówno tyczących społecznego życia, jak losów teatru. To jest właśnie jedna z tych sztuk, o których mówimy zwykle w trybie pobożnych życzeń: widowisko całą gębą, kawał teatru, nie gorsze ale lepsze od ozdobnej starzyzny - a do tego pełne jasnej, gorącej, słusznej polityki, tej, która każdego obchodzi. Fajerwerk sceniczny Majakowskiego oświetlił najważniejszą linię podziału między sztuką socjalistyczną a tą która się pod wysokie miano tylko podszywa: nie dosyć świat opisywać, chodzi o to, aby go zmienić.
LINIA GENERALNA I LINIA KAPRALSKA
Od pewnego czasu w naszym życiu teatralnym panuje bezhołowie praktycznie przejawiające się w nieinterwencji tzw. Czynowników miarodajnych w sprawy repertuaru. Taki tryb ma dobre strony, np. tę, że pozwala zorientować się w prawdziwych nastrojach i tendencjach istniejących zespołów teatralnych. Dotąd strychulec odgórnych decyzji CZT równał różnice między teatrami.
Nie znając teatralnej rzeczywistości, nie mogliśmy w gruncie wpływać na nią w sposób skuteczny. I oto wyszła na jaw prawda, może nie tak ozdobna jak fikcja, ale za to dająca realne podstawy do przemyśleń, akcji, krytyki. Prawda ta jest bardziej pocieszająca niż mogło to wynikać z długotrwałego, biurokratycznego hamowania doboru naturalnego. Owszem, era cichego lesseferyzmu została w licznych teatrach wykorzystana przede wszystkim do wyrzucenia za burtę polskiego repertuaru współczesnego, współczesnych sztuk radzieckich i zresztą wszystkich utworów wymagających ambicji artystycznej czy politycznej, co na jedno wychodzi. Podczas jednak gdy tu i ówdzie sztandarem wolności stały się mieszczańskie melodramaty - Teatr Domu Wojska Polskiego skorzystał z samodzielności, by pokazać "Rok 1944" Józefa Kuśmierka, Lidia Zamkow wystawiła w Gdańsku "Tragedię optymistyczną", Kraków po raz pierwszy w ludowej Polsce wprowadził na scenę sztukę Bertolta Brechta, a uparty Dejmek w łódzkim Teatrze Nowym nareszcie dał "Łaźnię" Majakowskiego.
Licho zostało zbudzone. Kto widział w Łodzi "Łaźnię", ten nie da sobie wmówić więcej, że sztuka budząca rewolucyjne namiętności może być, niebezpieczna dla... rewolucji. Przedmiotem ataku jest w tej sztuce p. Pobiedonosikow, sam Dyrektor Generalny. Ale Majakowski broni właśnie w naszym życiu linii generalnej! Walczy za to z linią kapralską. Zarówno treść jak losy tej sztuki są potwierdzeniem prawdy surowej, ale niezbitej: to co nowe zwycięża tylko w w a l c e ze starzyzną. "Czyżbyście chcieli przez to powiedzieć, że ja i mnie podobni - jesteśmy niepotrzebni dla komunizmu?" - woła w ostatniej replice sztuki Pobiedonosikow. Ma rację. Cała sztuka jest przewodem dowodowym tej właśnie myśli. W "Łaźni" wykazuje się poglądowo, że brud jest zgoła zbędny zdrowemu ciału, że nie jest z nim organicznie zrośnięty, że im prędzej go się zmyje, tym lepiej. Nie trzeba się dziwić, że tak proste prawdy nie wszystkim przypadły do smaku. "Łaźnia" jest dziełem tej partyjności ofensywnej i antydogma-tycznej, której szczególnie nienawidzą - z jednej strony kołtuny i wstecznicy, a z drugiej scholaści i sekciarze: nienawidzą właśnie dlatego, że postęp uzależnia od walki z nimi. Zawzięta nienawiść, wściekłe sprzeciwy, jakie budziły dzieła Majakowskiego, są ważnym dowodem, iż utwory te stanowią - ba, tworzą! - główny nurt sztuki socjalistycznej.
PANTA REI
"Można i należy uczyć się sztuki moralnego unicestwiania negatywnych postaci od klasyka satyry radzieckiej - Majakowskiego. Można i trzeba przypomnieć sobie "Łaźnię", "Pluskwę", i celny "Wystrzał" Bezymienskiego, które zaraz po swoim zjawieniu się wzięte były na widły przez rappowską krytykę, przez autora tych słów stojącego wówczas na fałszywych pozycjach i nie umiejącego z racji, rappowskiego dogmatyzmu i sekciarstwa zrozumieć pozytywnego znaczenia, ,,Łaźni" i "Wystrzału". Żarliwa nienawiść do negatywnych postaci i zjawisk, do biurokratów - zaprzysięgłych wrogów partii i ludu - cechowała te gniewne utwory satyryczne, stanowiła o ich patosie."
Czyje to słowa? Wyszły w r. 1953 spod pióra W. Jermiłowa, który niegdyś dał hasło do ataku na "Łaźnię", ostatniego generalnego ataku na Majakowskiego. Najlepszy z biografów poety, Percow, tak o tych miesiącach mówi: "Ten, kto chciałby zrozumieć, czym bywa nagonka literacka, nie znajdzie w historii straszniejszego przykładu niż zbiór wypowiedzi krytycznych o Majakowskim". Wiemy teraz, jakie były przyczyny tej akcji, ale widzimy też jak daremne to były wysiłki. Po stronie Majakowskiego stała ideowa, partyjna słuszność, już w początkach jego satyrycznej działalności dostrzeżona przez Lenina. Były rosnące masy. 150 000 ludzi przesunęło się przez salę, w której stała trumna autora "150 milionów". Po entuzjastycznym powitaniu wznowionej w Moskwie "Łaźni" powiedział Igor Iljiński: "Jak zawsze, widzowie okazali się bardziej dalekowzroczni i rozumni niż zwykło się o nich myśleć".
NIE MA NASZYCH DRANI!
Kiedy się więc ogląda "Łaźnię" na scenie łódzkiego teatru niewiarygodne się wydaje, że można było przez wiele lat pod różnymi pozorami kręcić na nią oficjalnym nosem, i to jeszcze w imieniu mas. A jednak wiadomo, że przeciw tej sztuce i przeciw dramaturgii tego typu wypowiadali się również ludzie najlepszej woli. Wiemy, że nawet Gorki miał swoje pretensje do Majakowskiego, choć potrafił go docenić, i to w porę. Jasność spojrzenia na sprawę Majakowskiego odebrały niejednemu estetyczne przesądy i dogmaty, fałszywe teorie i kanony; ułatwiało to wrogom zorganizowaną, nie przebierającą w środkach walkę z rewolucyjnym sensem i funkcją olśniewającej twórczości poety. Oto skrót typowego rozumowania, które da się właściwie sprowadzić do znanej już dziś teorii bezkonfliktowości:
Sztuki Majakowskiego są dlatego niepotrzebne i nieprzydatne, że mowa w nich o konfliktach z maskującym się wrogiem, biurokratą, mieszczuchem, a w naszym życiu nie powinno być i właściwie już nie ma ani tych konfliktów, ani tych postaci, a jeżeli gdzie niegdzie jeszcze się zdarzają, to są dla socjalizmu nietypowe.
Czasem ta szkodliwa teoryjka przyjmowała charakter zracjonalizowany:
Może tam i są w naszym socjalistycznym żyiu konflikty, może i mamy wśród nas durniów, mieszczuchów, biurokratów, dygnitarzy, lizusów, pasożytów, dzierżymordów - ale co ma do tego sztuka, co ma teatr? Po pierwsze - żer dla wrogów. Po drugie - w tym wypadku - niebezpieczeństwo oszkalowania Związku Radzieckiego, w którym przecież podobnych postaci nigdy nie było, a w każdym razie - dziś już na pewno nie ma. Po trzecie - to są nasi, a więc socjalistyczni durnie, mieszczuchy, biurokraci, dygnitarze, lizusy, pasożyty, dzierżymordy; wystarczy wobec nich cierpliwość, urzędowa perswazja, ostatecznie - wewnętrzna kontrola. Po co tu wciągać teatr, niepokoić masy, rozdmuchiwać te domowe swary? Wreszcie po czwarte- po co ujawniać te sprawy, zwłaszcza w teatrze, dokąd przecież przychodzą całe rzesze spokojnych ludzi, którzy wszak znikąd nie wiedzą, że zdarzają się wśród nas w/w durnie, mieszczuchy, biurokraci, dygnitarze, lizusy, pasożyty i dzierżymordy!...
Znamy te wywody? Znamy! A Majakowski powiadał: "Dopóki w życiu są dranie, nie dam im amnestii w moich utworach"
DZIURA W CAŁYM
Obawy polityczne w stosunku do "Łaźni" opierały się na charakterystycznym nieporozumieniu: czy ten kala gniazdo, kto wykrywa w nim brudy - czy ten, kto udaje, że ich nie ma?
Zasługą Majakowskiego jest wykazanie, że biurokracja nie ma nic wspólnego z władzą ludu. Że jest jej wroga. Zasługą Dejmka jest, że w swojej inscenizacji tę najważniejszą sprawę podkreślił i uwypuklił. Uczynił to jednak w sposób niekonsekwentny. Cała plejada pasożytów z tej sztuki została przez Rachwalskiego przyodziana w cudackie stroje, w przeciwieństwie do postaci pozytywnych. Pobiedonosikow (Janusz Kłosiński) i Optymistenko (Edward Wichura), dwaj najlepsi aktorzy w tym przedstawieniu, paradują w białych admiralskich mundarch z paragrafami na epoletach, z akselbantami ze spinaczy, z ogromnymi pieczęciami urzędowymi na siedzeniach, biustach i kolanach. Chochlik dziennikarski, lokajczuk prasowy Momem-talnikow (Bogdan Baer) ma strój w rzucik z czcionek i lampę błyskową na głowie. Swoją stałą replikę:
Ekscelencjo, zażądajcie!
Respekt przed urzędem!
Tylko nam zlecenie dajcie
Zwymyślamy pędem!
(przekład Artura Sandauera)
nuci pod nosem, zapewne nie po to, żeby ją łatwiej było zrozumieć. Co prawda strofka ta jest parodią refrenu z granej wówczas w Moskwie operetki Esposito "Camorra", ale kto to tak pojmie?
W rezultacie tych zabiegów mających odseparować bohaterów negatywnych od pozytywnych - satyra Majakowskiego nic nie zyskała na celowości i aktualności. Zamiast karykatur otrzymaliśmy satyryczne symbole, zamiast uogólnienia - ogólniki!, zamiast aktualizacji (całkowicie dopuszczalnej i wprost wymaganej przez Majakowskiego) - satyrę "wewogóle". To znaczy - otrzymalibyśmy, gdyby nie świetna, pełna politycznego sensu gra wykonawców.
Fałsz tej koncepcji polega na nieprzestrzeganiu praw groteski. Wiadomo, że mamy z nią do czynienia tylko wtedy, kiedy spotykamy normalną, niejako oczekiwaną postać sceniczną w nieoczekiwanych okolicznościach, albo też, kiedy w oczekiwanych okolicznościach zjawia się postać niezwykła, nieoczekiwana. Nie ma groteski (a często nie ma też teatru), kiedy oba te elementy - postać i okoliczności - mają jednakowy znak arytmetyczny. Chaplin w "Gorączce złota" brnie przez wieczne śniegi w swoim surducie, meloniku, w przydużych kamaszkach, z trzcinową laseczką. Jest bajecznie śmieszny. W jednym z najpiękniejszych filmów, jakieśmy kiedykolwiek widzieli, w "Witaj słoniu" Vittorio de Sica, eksplozje śmiechu wywołuje młody słoń, wprowadzony do zwykłego mieszkania na VI piętrze rzymskiego domu. No, a gdyby tak Chaplin ubrany był w strój badacza polarnego, zaś historia ze słoniem nakręcona została w chacie nauczyciela wiejskiego spod Kalkutty? Tekst Majakowskiego zawiera aż nadto momentów groteskowych, przesadnych i niezwykłych. Zadaniem inscenizacji było zapewnienie im dobitności - przez kontrast z tłem. Przenośnia nie dobrze się czuje na talerzu.
Z należytym naciskiem podkreślam, że nie robię teatrowi wyrzutów za wynalazczość formalną ani za styl tego wybornego przedstawienia. Poczęte z tego samego stylu apokaliptyczne biurko Pobiedo-nosikowa skrzyżowane z tronem i z trybuną - jest równie świetnie pomyślane co wprowadzenie Majakowskiego w postaci Reżysera. "Łaźnia" jest koronnym argumentem na rzecz fantazji, groteski, rozmachu, na rzecz niepowszedniej, wesołej "agitacji z trzaskiem". Nie mam nic, rzecz jasna, przeciw eks-centryce i grotesce, tam gdzie od nich zależy celność karykatury, siła satyryczna komedii. U podstaw koncepcji getta formalnego dla postaci negatywnych znajduję nie formalną śmiałość, lecz onieśmielenie polityczne. Mógłby kto, uchowaj boże, pomyśleć, że tu i ówdzie kieruje Urzędem do Uzgadniania Państwowotwórczych Spraw naczdyrdups Pobiedonosikow, że naprawdę bywają w codziennym życiu redaktorzy typu Momentalnikowa, że istotnie działa w KWICZ madame Mezaliansowa, że są w ogóle żywi biurokraci u nas, albo, co gorsza w ZSRR. Nie chciał tego Rachwalski, ale sporo uczynił, aby zapobiec podobnym skojarzeniom i zrobić z bandy pasożytów figury cokolwiek pozaczasowe. Traci na tym właśnie nowatorska komedyjność sztuki Majakowskiego.
FOOLPROOF
Jak widzimy, to nie zamiłowanie do pirotechniki spowodowało powstanie omówionej skazy na błyskotliwym, mądrym i pięknym przedstawieniu Teatru Nowego. Skaza powstała z niedostatecznej politycznej konsekwencji, Dlatego za złe mam Treuguttowi (Przegląd Kulturalny Nr 2, 1954) jego deklarację lojalności:
"Chcę się podzielić z czytelnikami pewną obawą: ile było zainteresowania Majakowskim i jego rewolucyjną sztuką, a ile "dramatem z cyrkiem i fajerwerkiem?" Czy to właśnie nie podtytuł i formalne rozwiązanie kazały tęsknić do dziwactw i "maszyn czasu", jeżeli nie samego Wellsa, to przynajmniej Majakowskiego?"
Ta przezorność jest równie niewczesna jak zachwyty chóru odważnych, którzy nie mogą się dziś "Łaźni" nachwalić. Oczywiście, każdą treść można wypaczyć, każdej formy nadużyć. Stalin twierdził, że nawet forma kołchozu może być na upartego wykorzystana przez wroga. Ale esteta i bezideowy miłośnik fajerwerków ma tylko jeden sposób na tę sztukę: wyjstawić ją tak, żeby zupełnie zagłuszyć tekst autorski, co w teatrze równa się samobójstwu. Na tym polega tajemnica niepowodzenia "Łaźni" w roku 1930. Inaczej - "Łaźnia" jest nie do ugryzienia dla durniów i wrogów. Co więcej - jest dla nich niebezpieczna. W podwójnym sensie: nie tylko mobilizuje masy przeciw kacykom, oportunistom, obłudnikom i pasożytom, lecz także kładzie na obie łopatki każdego, kto próbowałby ją wystawić w innych celach niż te, które nakreślił autor.
Dobre i skomplikowane aparaty nowoczesne zaopatrzone są w urządzenie zwane przez techników z angielska "foolproof" - co znaczy (mniej więcej) - ochrona przed psujami. Urządzenie to wyłącza automatycznie cały mechanizm jeśli się do niego zabierze ktoś nie znający się na rzeczy, albo żywiący złe zamiary.
Co chroni "Łaźnię" przed pretensjami, zamachami i nadużyciami durniów? Co sprawia, że znakomita część twórczości Majakowskiego jest dla nich bezużyteczna? Jasne, że sprawia to ideowość - mówmy ściślej - partyjność tej twórczości. Ofensywna, bijąca w oczy, nie pozostawiająca wątpliwości. Powiedział niegdyś Szczedrin, że satyra nigdy nie przerodzi się w oszczerstwo, jeśli - po pierwsze, da czytelnikowi przeczuć ideał będący oparciem twórcy, i po drugie - wyjaśni sobie bez niedomówień, przeciw jakiemu zjawisku kieruje swoje żądło. I Majakowski i polscy wykonawcy jego sztuki jak najjaśniej obie te sprawy rozumieli i przedstawili.
PIROTECHNIK CZY RUSZNIKARZ?
Różnica zdań między Majakowskim a p. Pobiedonosikowem sprowadza się również do kwestii, czy pisarz, artysta jest ideologiem, bojownikiem i twórcą socjalistycznej kultury, czy też ma być sztukatorem, rejestratorem, bierną tubą p. P., managerem kultury, jak tego chcą burżuazyjni prorocy. Czy ma być pirotechnikiem - czy też rusznikarzem, zbrojmistrzem serc i myśli atakującej klasy?
"Łaźnia" oczyszcza z mętniactwa nasze spory teatralne. Brak koncepcji, oportunizm, dogmatyzm, doprowadziły do stanu, w którym jedynym lekarstwem na schematyzm współczesnej dramaturgii i szarzyznę naszej sceny miałby być staroświecki program "czystej sztuki". Tymczasem komedia Majakowskiego jest znakomita nie wbrew; ale dzięki swojej bojowości politycznej. Czy to gorące, realne problemy wadzą na scenie, czy też bezduszne dogmaty i kłamliwe choć pobożne życzenia, które miały nam zastąpić żywe idee?
"Im książka lepsza, tym bardziej wyprzedza zdarzenia", powiedział autor "Łaźni" - i oto dwadzieścia pięć lat nie zmieniły aktualności tej sztuki. Jak to - nie zmieniły? Jej losy dowodzą, że w ciągu tego czasu walnie wzmocnił się front, na którym Majakowski walczył. Właśnie dlatego "Łaźnia" dotarła wreszcie do nas. Powinna teraz obejść wszystkie polskie teatry. Jest nam potrzebna. Uczy ludzi ze sceny i ludzi z widowni oddzielać ziarno od plewy. Jest nie tylko świetną, skrzącą się dowcipem, zdobywczą sztuką. Jest też niejako apelem scenicznym, który gdzie indziej tak sformułował Majakowski:
My wszystkich wzywamy
By twardo, bez fałszu
Krytyka draństwo kosiła,
I to jest dowodem najdoskonalszym
Naszej czystości i siły.