Artykuły

Zawszę mówię prawdę, nawet, kiedy kłamię

Gwiazdy Warhola to typowe produkty nowoczesnej kultury, rozbitkowie dryfujący po bezbrzeżnej pustce. Pod pięknym opakowaniem jest w nich przepaść rozpaczy ludzi pozbawionych wszystkiego - o "Factory 2" w reż. Krystiana Lupy w Starym Teatrze w Krakowie pisze Monika Kwaśniewska z Nowej Siły Krytycznej.

Czemu nowy spektakl Krystiana Lupy nosi tytuł "Factory 2"? Nasuwa się tylko jedna odpowiedź. Na scenie Starego Teatru widzom zaprezentowana zostaje seria etiud i improwizacji, które nie tylko są wariacją na temat działalności "Fabryki" Andy'ego Warhola, ale przede wszystkim wydają się wynikiem zastosowania metod pracy używanych przez wspomnianego artystę. O ile w świecie fikcji wszystkie postaci skoncentrowane są wokół Andy'ego i może nie do końca świadomie realizują jego oczekiwania, na poziomie teatralnym taką osobowością wydaje się reżyser spektaklu. Przedstawienie przypomina więc ogromny fresk, na którym odmalowane zostają przeróżne sytuacje tworzące barwny i, mimo różnorodności, spójny obraz. Wielkim manipulatorem prowokującym zdarzenia sceniczne, jest oczywiście reżyser - Krystian Lupa. Mimo, że pojawia się na scenie tylko raz - prawie niewidoczny siada z boku przy monitorze komputera - jego obecność jest stale wyczuwalna. Lupa siedzi jak zwykle w ostatnim rzędzie widowni i co jakiś czas mówiąc do mikrofonu - ingeruje w tok akcji. Choć takie działanie jest dla niego charakterystyczne - w "Factory 2"- nabiera innego, niż w pozostałych spektaklach znaczenia.

Scena kameralna Starego Teatru została tak zaaranżowana, że jest miejscem idealnym do tego typu eksperymentu. Wystylizowana na nowojorską Fabrykę - tyle, że wyposażoną w najnowocześniejszy sprzęt - jest złożona, hybrydyczna, niedookreślona. Podobnie jak w oryginalnej Fabryce barwą dominującą jest srebrny. Przestrzeń otaczają nieregularne srebrzyste ściany. Po lewej stronie mieści się łazienka oraz stanowisko operatorskie - umieszczone w małej wnęce przy stoliku z mnóstwem sprzętu elektronicznego zwieńczonego monitorem. W tylnej ścianie znajduje się wnęka - coś na kształt intymnego zaplecza sceny. Główna przestrzeń gry jest prawie pusta i bardzo podatna na modelowanie. W zależności od rodzaju improwizacji i sytuacji scenicznej stoją na niej dwie kanapy lub pojawia się instalacja - stelaż tworzący pokój z podłogą i tylną ścianą. Ponad sceną, z przodu - znajduje się duży ekran, na którym pojawiają się filmy Warhola, lub nagrania aktorów Starego Teatru przygotowane specjalnie do przedstawienia.

Scena ta staje się miejscem spotkania przeróżnych postaci, których pierwowzorem są autentyczni ludzie zgromadzeni niegdyś wokół Andy'ego Warhola. Spektakl wydaje się pokazywać mechanizm funkcjonowania legendarnego miejsca i strategię twórczą artysty, który teatralizując życie - czyni z niego przedmiot swojej sztuki. Pierwsza część tworzy obraz relacji panujących w grupie. Ukazuje środowisko, w którym każdy koncentruje się głównie na sobie. Działanie zespołowe sprowadza się tu do kłótni lub powierzchownych dyskusji o tworzonej przez Andy'ego sztuce. Panuje atmosfera nudy i marazmu maskowanych jałowymi rozmowami, lub autoprezentacjami. Sam artysta - w fantastycznej kreacji Piotra Skiby - ubrany w biało-czarną bluzkę w paski i ciemnogranatowe dżinsy, z blond peruką nałożoną na wystające spod niej ciemne włosy, jest całkowicie wycofany. Całą swoją uwagę skupia na obserwacji otaczających go ludzi. Przypomina zafascynowane światem, ale też śmiertelnie przerażone dziecko. Mimo swojej bierności - lub właśnie przez nią - jest całkowicie odpowiedzialny za narastający kryzys. Wezwany do działania przez Malangę (Krzysztof Zawadzki) i Vivę (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) - w kolejnych dwóch częściach rozpoczyna swoje manipulacje wykorzystując poczynione przez siebie obserwacje i powstałe do tej pory napięcia w grupie. Od tej pory jego sztuka zaczyna mieszać się z rzeczywistością sceniczną i pozasceniczną w sposób niemożliwy do rozdzielenia. Kolejne sceny - często bardzo intymne - są nagrywane i wyświetlane na ekranie powyżej sceny. Zdarza się też tak, że akcja sceniczna i nagranie, choć dotyczą tych samych postaci - nie pokrywają się w czasie, lecz - jak na przykład w scenie Edi (Sandra Korzeniak) i Paula (Zbigniew W. Kaleta) - para ogląda na filmie swoje spotkanie z przeszłości. Innym razem to, co wydaje się jedynie przygotowanym wcześniej nagraniem - okazuje się autentycznym zdarzeniem transmitowanym na żywo z foyer. Podobne spiętrzenie fikcji dotyczy samych postaci. Kreacje aktorskie rozpinają się między autentycznym pierwowzorem postaci, grającym ją aktorem oraz odgrywaną przez niego rolą w realizowanym właśnie filmie. Niewiadomym pozostaje przy tym, co jest wpisane w partyturę roli i scenariusz, co luźno powtórzoną improwizacją z prób, a co zupełnie spontaniczną, jednorazową reakcją.

Poszczególne improwizacje zdają się bardzo często nie mieć narzuconego z góry tematu. Stanowią po prostu spotkania poszczególnych osób, w których nie mając pomysłu, co zrobić podczas tych upragnionych kilkunastu minut przed kamerą, postaci miotają się bezradnie lub paplają dając przykład istnego strumienia świadomości. By wydać się bardziej intrygującymi, stosują najprostsze chwyty: mężczyźni zakładają damskie ciuszki, a kobiety stroją się w seksowne sukienki. Jednak w tych przedłużających się, pozornie pozbawionych głębszego sensu scenach, wychodzą na wierzch ich lęki, obsesje i problemy. Te słabości są tym dotkliwsze, że zostają przez samych bohaterów i na ich życzenie zbanalizowane, ośmieszone, obnażone. Stają się produktem do sprzedania pod nazwą: "Zobaczcie, jaki jestem wrażliwy i nieszczęśliwy". Inaczej jest, gdy postaci nie występują przed Warholem, lecz zdają się nagrywane jakąś ukrytą kamerą lub filmują same siebie - wtedy znika ironia, a aktorzy zyskują bardzo intensywną autentyczność. Demaskują swoje zagubienie, strach, nieumiejętność ostatecznego wyrażenia własnych emocji i niestabilną osobowość. Każdy z nich jest w głębi siebie nieuleczalnie samotny i nieszczęśliwy, a nie mogąc poradzić sobie z samym sobą - wyładowuje frustrację stosując psychiczną i fizyczną przemoc wobec innych, oswajając swój strach ironicznym śmiechem.

Choć spektakl trwa ponad siedem godzin - jest niezwykle intrygujący w odbiorze. Stosując chwyty godne programów telewizyjnych, Lupa demaskuje sposób ich oddziaływania, kiedy atrakcyjna powierzchnia maskuje wewnętrzną próżnię. Gwiazdy Warhola to typowe produkty nowoczesnej kultury, rozbitkowie dryfujący po bezbrzeżnej pustce. Pod pięknym opakowaniem jest w nich przepaść rozpaczy ludzi pozbawionych wszystkiego, co mogłoby im pomóc uleczyć, czy wręcz ocalić swoje wnętrze. Potrzebę metafizyki zastąpiła dbałość o image, a wszechwidzące oko Boga - obiektyw kamery. Tląca się jeszcze w tych ludziach tęsknota za obcowaniem z sacrum wyziera podczas tańca buddyjskiego wykonanego przez niemego mężczyznę. Jednak i on traktowany jest chyba bardziej na zasadzie zaciekawienia egzotyką, niż faktycznej fascynacji. Finałowa scena, w której po wykonaniu zbiorowego zdjęcia Warhol zostaje postrzelony - również wydaje się kolejnym, pozbawionym znaczenia fajerwerkiem, którego równie dobrze można nie zauważyć. Mistrz pada ofiarą własnej strategii - jego życie staje się tylko występem, w którym brak miejsca na prawdziwe cierpienie - liczy się tylko spektakularny efekt.

Pisząc o "Faktory 2" nie sposób nie wspomnieć o fantastycznej grze aktorskiej zespołu Starego Teatru. Artyści osiągają w nim mistrzostwo, lawirując swobodnie między wszystkimi poziomami nawarstwionej fikcji. Ich role to mieszanka powierzchownego banału i dotkliwego poczucia niezidentyfikowanego braku tkwiącego w postaciach. Efekt jest imponujący.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji