Artykuły

Mistrz

- Opowiadał mi o swoim dzieciństwie, wspominał rodzinny dom, święta spędzane w Bukowinie Tatrzańskiej, Kraków, a wszystko w efekcie kończyło się na opowieściach o teatrze - GUSTAWA HOLOUBKA wspomina Jolanta Ciosek w Dzienniku Polskim.

Odszedł Gustaw Holoubek. Mistrz sceny, anegdoty, wielbiciel życia, autorytet moralny i artystyczny. Dla polskiego teatru zrobił nadzwyczaj wiele. Zagrał ponad trzysta ról teatralnych, filmowych i telewizyjnych. Był kierownikiem artystycznym Teatru Śląskiego w Katowicach, dyrektorem Dramatycznego w Warszawie, a przez ostanie dwanaście lat kierował warszawską sceną "Ateneum". Był posłem na Sejm PRL zrzekając się mandatu po wprowadzeniu stanu wojennego, senatorem III RP, wykładowcą w warszawskiej PWST, później Akademii Teatralnej. To z Jego ust, jako Gustawa-Konrada w pamiętnych "Dziadach" wyreżyserowanych przez Kazimierza Dejmka w 1968 roku padły słowa: "Tyran wstał - Herod! Panie, cała Polska młoda wydana w ręce Heroda". Spektakl, jako antyradziecki, zdjęto z afisza, co wywołało falę protestów studenckich dających początek wydarzeniom marcowym. I choć angażował się w sprawy polityczne i społeczne, to jednak, jak twierdził, starał się oddzielać politykę od sztuki. A jednak to do jego teatru przyjechał w 1991 roku Lech Wałęsa, by obejrzeć "Pieszo" Mrożka. Wyskoczył na scenę z uniesionymi w V palcami, a publiczność oszalała ze szczęścia. Po premierze "Mordu w katedrze", gdzie zagrał arcybiskupa Becketa, władze zdjęły spektakl jako antyrządowy. Zdjęły też w stanie wojennym Holoubka z funkcji dyrektora Teatru Dramatycznego, a wcześniej rozwiązały ZASP, którego był prezesem. Życie artystyczne aktora, czy tego chciał czy nie, wciąż oscylowało wokół spraw politycznych.

Spotkaliśmy się kilkakrotnie. Każde z tych spotkań było fascynujące z innego powodu. I każde z Jego strony życzliwe, pełne elegancji żartów.

Nigdy nie zapomnę Gustawa Holoubka w wielkiej roli Wilhelma Furtwanglera w spektaklu "Za i przeciw" Ronalda Harwooda, wyreżyserowanym przez Janusza Warmińskiego. Był rok 1995, trwał festiwal w teatrze, w którym pracowałam. Na scenę wszedł Gustaw Holoubek w swym charakterystycznym pochyleniu. Przywitały go brawa. Gdy zaczął mówić, ucichły i zapanowała niezwykła cisza. Słuchaliśmy go w oniemieniu, a potem rozległa się owacja. Gdy spotkaliśmy się na długiej rozmowie w teatralnym bufecie, gdzie uwielbiał przychodzić na pierogi pani Janeczki, nie skrywał zażenowania tymi owacjami. Tak jakby nie dowierzał, że zagrał nadzwyczajnie. Siedział z lampką wina, wśród swoich aktorów, cichy, skromny, z charakterystycznym ciepłym uśmiechem. Od czasu do czasu rzucał jakimś dowcipem, gdyż znany jest jako wspaniały kawalarz.

Kolejny raz odwiedziłam aktora w teatrze Ateneum. Nie rozmawialiśmy w Jego gabinecie: - Znajdźmy mniej oficjalne miejsce - powiedział. I znaleźliśmy kanciapkę zawaloną książkami, papierami. - Czy może mnie pani poczęstować papierosem - rzekł, a potem już w kłębach dymu dyskutowaliśmy kilka godzin o teatrze. Słuchałam, słuchałam...

Jeszcze przecież nie tak dawno siedzieliśmy w krakowskiej PWST. To było na kilka

godzin przed gościnnymi występami Jego teatru Ateneum, który prezentował "Króla Edypa" - spektakl zrealizowany przez Gustawa Holoubka na jubileusz teatru. Nie najlepiej się wtedy czuł, ale z nieodłącznym papierosem w ręce, uśmiechnięty, łagodny, wciąż dowcipny opowiadał mi o swoim dzieciństwie, wspominał rodzinny dom, święta spędzane w Bukowinie Tatrzańskiej, Kraków, a wszystko w efekcie kończyło się na opowieściach o teatrze. Nie wiedziałam że to krakowskie spotkanie będzie naszym ostatnim... 21 kwietnia skończyłby 85 lat.

O domu rodzinnym

Jestem krakowianinem, absolwentem Gimnazjum im. Nowodworskiego i wieloletnim mieszkańcem Zwierzyńca. Kraków jest mi bliski bliskością kojarzącą się z czasem przeszłym. Nasz dom zwykle tętnił życiem, bo rodzina była liczna. Gdy ojciec wracał do domu, to zaczynały się porządki naprędce. Do ojca należały ranki i wieczory. Ranki polegały na tym, że, jak mawiali sąsiedzi: "Holoubek rozdaje śniadanie". Były straszne krzyki, rozkazy, bo nic nie było na właściwym miejscu, a ojciec, jak to wojskowy, lubił porządek. Wszystkie jego nawyki kultywowane były niezmiennie, codziennie, w tym samym rytmie. A matka, jak teraz sądzę, była osobą romantyczną, która lubiła pewien rodzaj bałaganu wokół siebie. Ważne były dla niej sąsiadki, koledzy moi i moich braci, a przede wszystkim to, co wówczas było oczywistością dla wszystkich matek, to znaczy dawanie dzieciom jeść. Dla mojej matki moralnie wystarczającym obowiązkiem było karmienie nas. Reszta miała się jak gdyby sama układać. Dzieci musiały się uczyć, a rodzice nie uczestniczyli w tych obowiązkach. Powiedzenie nauczyciela: "Jutro przyjdź do szkoły z rodzicami" było okolicznością karną dla dziecka i zdarzało się tylko w sytuacjach ostatecznych.

O teatrze

Polski teatr jest w niezłej kondycji, choć dostrzegam też jego ułomności. A do nich należy coraz częstsze posługiwania się językiem ulicy i brakiem odpowiedzialności współczesnych autorów za słowo. Zresztą to stwierdzenie można odnieść również do panującej mody na definiowanie artysty i sztuki. Odnoszę wrażenie, że cały świat trochę zwariował, bo przestał zajmować się tymi, co jest istotą człowieczeństwa. Natomiast zamienił to zainteresowanie na przyglądanie się fizjologii człowieka, gubiąc w ten sposób sens jego pobytu na tym globie. Ten fizjologiczny ogląd świata dotyczy zarówno teatru, jak i literatury, filmu, plastyki - generalnie sztuki. To powoduje, że wielokrotnie, z całej tej pisaniny nie możemy dowiedzieć się, czym charakteryzuje się współczesny człowiek, jaka jest jego definicja, jakie ma pragnienia i tęsknoty. Do jakiego modelu wartości zdąża. Poszukiwanie bohatera w sztuce stało się niemożliwe, bo tego bohatera nie można zdefiniować. Jeśli na takie manowce wyprowadza się dyskusje o sztuce, to znaczy, że jesteśmy świadkami jej upadku. A dziś tęsknota człowieka do poznania samego siebie jest większa niż kiedykolwiek.

O sztuce

Obcując ze sztuką niewątpliwie człowiek pogłębia się, bo spotyka się z obrazem wartości niezmiennych, które zostały przez człowieka zdefiniowane i pozostają nienaruszalne jako dogmat. Zgłębienie tych wartości, a więc rozróżnienie dobra od zła jest niewątpliwie zaletą tego zawodu i w tym sensie ogląd świata od tej strony jest rozumniejszy. Ale to wcale nie oznacza, że dzięki tym możliwościom jesteśmy w stanie zmienić cokolwiek na świecie. Z drugiej strony, świat jest teraz, bardziej niż kiedykolwiek, niegodziwy i niesprzyjający człowiekowi. Ale przecież od naszych wyborów zależy to, czy znajdziemy w życiu obszary piękna, które upoważnią nas do tego, żeby żyć. A propos piękna. Nigdy nie podzielałem pesymizmu mojej matki, która nie lubiła kobiet, była antyfeministką, ale w sposób zabawny, niezacietrzewiony i mówiła mi: Jeśli już musisz zadawać się z tymi dziewuchami, to przynajmniej z ładnymi. Na moje pytanie: Dlaczego? odpowiadała: Bo brzydkie są takie same.

O inteligencji

Czy inteligencja jest potrzebna aktorowi? Profesor Bohdan Korzeniewski twierdził, że nie powinna mu przeszkadzać. Zgadzam się z tym. Rozróżniam intelektualistę od inteligenta. Ten pierwszy dochodzi do prawdy wyłącznie za pomocą mózgu. Drugi do pomocy mózgu przywołuje zmysły. Być inteligentnym zmysłowo to znaczy być inteligentnym w ogóle.

O Krakowie

Kraków zawsze był miastem dość hermetycznym, nielubiącym przybyszów. Poza tym, przy całym postępie cywilizacyjnym zatraciliśmy potrzebę osobistych kontaktów. Nawet już listów nie piszemy, tylko wysyłamy SMS-y i e-maile. Dziś cywilizacja umożliwia nam kamuflowanie się. Dlatego coraz trudniej jest zbadać istotę człowieka, jego jestestwo, co oznacza, że coraz trudniej go ' naprawić. Zanik takich wartości jak: honor, lojalność, godność jest najlepszym tego dowodem. One również przestały obowiązywać na terenie sztuki. A jednak nadal chwalę się Krakowem, bo to miasto jest najbliższe temu, za czym tęsknię, czyli Europie. Natomiast wątpię, bym mógł tutaj mieszkać. To wymagałoby nawiązania przeze mnie zupełnie nowych kontaktów towarzyskich. Coraz bardziej czuję się tutaj jak przybysz.

O sensie życia

Współczesnemu człowiekowi sens istnienia coraz bardziej wydaje się absurdalny. Często słyszymy hasła, które pozbawiają człowieka wszelkiej nadziei na racjonalny pobyt na tym globie. Dlatego człowiek chce sensów szukać w sobie.

Rozmawiałem niedawno z aktorem, który zrezygnował z zawodu, twierdząc, że nie widzi sen su w jego uprawianiu. Zapytałem, czy widzi go w czymkolwiek innym. Odpowiedział, że nie widzi sensu w niczym. Zatem pytanie brzmi: Czyją ofiarą jest ten człowiek?

O sumieniu

To, że wyszedłem cało z wielu niebezpiecznych przypadków i dość spokojnie mogę patrzeć na swoją przeszłość, z wyjątkiem straszliwych, nocnych wyrzutów sumienia, jest dziełem Opatrzności. Moje wyrzuty sumienia dotyczą wyłącznie spraw prywatnych. Natomiast wiele w moim życiu było zdarzeń dramatycznych. Po niektórych miałoby prawo nie być mnie na tym świecie. Ale Ktoś nade mną czuwał. Po prostu miałem szczęście. A propos rachunku sumienia: Teraz, kiedy wszystko powoli się już dla mnie kończy, z konieczności dokonuję reasumpcji tego, co było, czyli tego, czemu oddałem życie i co było samym życiem. W hierarchii ważności, w tym, co mogę nazwać sensem istnienia, życie sytuuje się na pierwszym miejscu. Ono najistotniej mnie określa. Tylko z niego będę zdawać rachunek sumienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji