Artykuły

Ostatni wywiad

W styczniu GUSTAW HOLOUBEK udzielił ostatniego wywiadu. Rozmowa przeprowadzona przez Jana Bończę-Szabłowskiego miała być zapowiedzią większego reportażu o przygotowaniach do wystawienia "Dziadów" w Ateneum. Następne spotkanie zaplanowano w teatrze po przesłuchaniu odtwórcy roli Gustawa-Konrada. Do tego przesłuchania nie doszło.

JAN BOŃCZA-SZABŁOWSKI: "Dziady" Kazimierza Dejmka z 1968 roku zbudowały pana legendę i sprawiły, że stał się pan symbolem polskiego teatru. Na 80-lecie teatru Ateneum i na swoje 85. urodziny chce pan wrócić do "Dziadów" i do tamtych emocji?

GUSTAW HOLOUBEK: Chcę zrobić przedstawienie w konwencji teatru rapsodycznego, zaproponować konwersację za pomocą "Dziadów". Chodzi mi o słowo, wyłącznie o słowo. Robić "Dziady" w tym momencie jest bardzo ryzykowne. Przy złym wykonaniu, przy powrocie do jakiejś maniery romantycznej, mogą się spotkać z całkowitym brakiem zainteresowania.

No właśnie. Wielu intelektualistów przyznawało, że dopiero dzięki pańskiej roli Gustawa-Konrada zrozumiało, o czym naprawdę jest Wielka Improwizacja, że w pańskiej interpretacji nie było patosu, że pan dał jej intelektualny wywód.

- Wydawało mi się wtedy i do dziś mi się wydaje, że jest szalenie prosta, przejrzysta, nie widzę w niej trudności. Podzielona jest na wyraźne etapy. Wtedy uważałem, że trudno znaleźć w naszej literaturze coś bardziej prostego i zwykłego. Zależało mi nie na tym, by być intelektualistą, ale sprostać intelektualnie tekstowi oraz inteligencji słuchaczy. Również założenie inscenizacji "Dziadów" w Ateneum, których premierę planujemy na listopad, jest proste. Ale czy starczy mi sił, by reżyserować je z fotela, a nie z łóżka w szpitalu? Pocieszam się jedynie, że ma mnie wspierać Tomasz Zygadło jako reżyser pomocniczy, no i Marcin Sosnowski, oddelegowany do tekstu, który z "Króla Edypa" zrobił tekst wyborny

Kwestie narodowo-wyzwoleńcze będzie coraz trudniej wytłumaczyć...

- Bywały chwile, że nawet wspaniały Dejmek realizując "Dziady" wyzywał autora od ostatnich. Kiedyś podczas prób widzenia księdza Piotra w przypływie gniewu pytał: "Panie Holoubek" - bo myśmy byli do końca per pan - "co ten pana autor chciał przez to powiedzieć? Widzenie księdza Piotra, co to jest?". "To jest czysta grafomania" - odpowiedziałem z przekąsem.

Kogo widzi pan teraz w Ateneum w roli, dzięki której pan sam przeszedł do historii polskiej kultury?

- Przez dłuższy czas czekaliśmy, aby pojawił się młodzieniec, który sprosta roli Gustawa-Konrada. I pojawił się taki chłopak. Kiedy angażowałem go do teatru, zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Nazywa się Dariusz Wnuk. Uznałem, że z nim warto zrobić te "Dziady". Być może jest inteligentny, mówi nieźle, do tego przystojny, dobrze wychowany i skromny. W tej chwili rysuje się taka obsada: Wnuk - Konrad, Fronczewski zagrałby Sobolewskiego, Gosztyła - Senatora, Łabonarska - Rollisonową, Marian Kociniak - Księdza Piotra. Wybitni aktorzy.

Pan ma szczęście do współpracowników. Szczególne osobistości wśród nich to Jerzy Jarocki i Wojciech Has.

- Z Jerzym Jarockim znamy się rzeczywiście od bardzo dawna. Poznaliśmy się, kiedy zawitał do szkoły teatralnej w Krakowie. A ja w tej szkole byłem asystentem i miałem do czynienia z Jarockim jako pedagog. Od razu zauważyłem, że jest niezwykły. Był poruszony intelektualnie, analizował wszelkie dylematy, problemy. Prócz tego zaobserwowałem, że jest utalentowanym aktorem. Nasze obcowanie rychło się jednak przerwało, bo po roku skończył szkołę i gdzieś zniknął w świecie. Po trzech czy czterech latach dowiedziałem się, że studiował w Moskwie reżyserię. Zaprzyjaźniliśmy się, bo on był zainteresowany teatrem katowickim za mojej bytności, a także Wrocławiem i peryferiami teatru współczesnego, a nasza pełna współpraca zaczęła się w Teatrze Dramatycznym.

Pod pana dyrekcją rozkwitł i stał się jedną z najważniejszych obok Starego Teatru scen dramatycznych w Polsce.

- Ktoś obliczył, że podczas mojej dziesięcioletniej dyrekcji odbyło się 17 znaczących premier - to strasznie dużo. I duży udział w tym sukcesie miał z pewnością Jerzy Jarocki.

Mówił mi pan, że podobno trudno było go przekonać, by w "Ślubie" Henryka zagrał Piotr Fronczewski?

- To była cała historia. Jarocki miał reżyserować "Ślub" Gombrowicza i szło o wybór odtwórcy Henryka. On się upierał przy Danielu Olbrychskim, który nawet nie był w naszym teatrze, był wychowywany przez Hanuszkiewicza. Ale nawet nie dlatego upierałem się przy Fronczewskim. Kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, nie miałem wątpliwości, że oto urodził się aktor do Gombrowicza. Potem inscenizacje: "Iwona księżniczka Burgunda", "Ślub" i "Operetka" to potwierdziły. Ale wracając do "Ślubu" - Jarocki do końca miał wątpliwości. Aż pojechaliśmy na występy do Niemiec, do Hamburga i tam Fronczewski odniósł szalony sukces. Jarocki poszedł wtedy do niego i powiedział, że się pomylił. I to było w nim wielkie. Po prostu pokazał klasę. Spektakl był naprawdę fantastyczny.

Jeśli mówimy o pańskich szczególnych związkach artystycznych, to nie sposób pominąć twórczości Wojciecha Hasa?

- Zawsze byłem wielkim entuzjastą Hasa. I wiem dlaczego. On jest artystą kryształowo czystym. To znaczy nie odwołuje się nigdy do nikogo prócz samego siebie.

Ja wprawdzie mam czasem wątpliwości do tego typu religii, w przypadku np. Hanuszkiewicza - kiedyś przekonywał mnie, że odnosi się wyłącznie do siebie, a ja dodałem: "I bywa, że nie zastajesz tam nikogo". Ale Has jest wyjątkowym reżyserem. Jego "Rękopis znaleziony w Saragossie" należy do kanonu kina światowego. Do czego zmierzam? Do jego ascezy. To jest reżyser ascetyczny.

Taki eliminujący to, co jest efekciarstwem, co jest epatowaniem formą.

Aktor nie miał więc z nim lekko?

- Muszę przyznać, że nie odznaczał się mnogością uwag w stosunku do aktorów, a mnie właściwie ufał bezgranicznie. Prawie wszystko, co robił, miało cechy jego odrębności właśnie przez fakt szalonej precyzji scenopisarskiej. Jego scenopis to poza wszystkim było arcydzieło plastyczne z różnokolorowymi kartkami. A poza tym, co tu dużo gadać, łączył nas Kraków. Tu nie mieliśmy zbytniej różnicy zdań, zawsze gdzieś w sumie odwoływaliśmy się do doświadczeń krakowskich. Kraków to symbol tradycji.

O obchodzącym 80-lecie teatrze Ateneum krytyka pisze, że stroni od awangardy.

- Pytanie tylko, co to jest awangarda. Kiedy o to pytam, odpowiedź wielu naszych krytyków tonie w braku argumentacji. Raz powiedziałem takiemu guru od awangardy: Hamlet, proszę pana, prawdopodobnie chodził do toalety, ale nie widzę powodu, by akurat tym zajmować się w teatrze.

Wywiad nieautoryzowany.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji