Artykuły

Co znalazł Lupa w amfetaminowych oparach Fabryki

"Factory 2" w reż. Krystiana Lupy w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

"Factory 2" Krystiana Lupy nie jest ani dokumentem o Andym Warholu, ani autoterapią reżysera teatralnego. To opowieść o narodzinach artystycznego ekshibicjonizmu

Po co rekonstruować filmy Warhola? Dlaczego Krystian Lupa, który dotąd zajmował się poważną literaturą niemieckojęzyczną (Bernhardem, Brochem, Musilem), po roku tajemniczej pracy nad "Factory 2" pokazuje nowy "Sleep", "Blow Job", "Chelsea Girls"? Co reżyser "Braci Karamazow", "Mistrza i Małgorzaty", "Zaratustry" znajduje dla siebie w amfetaminowych oparach Fabryki, słynnej pracowni Warhola, gdzie srebrna farba pokrywała ściany, osadzała się na dziesiątkach pięknych ciał, nadawała klimat statku kosmicznego niosącego przegrane gwiazdeczki w świetlaną przyszłość? Gdzie Drella (pseudonim Warhola, powstały ze zbitki Dracula - Cinderella, czyli Kopciuszek) nadawał swoim wyznawcom nowe tożsamości, doprowadzał do załamań nerwowych i samobójstw? A wszystko w imię jakiegoś koszmarnego eksperymentu farmakologiczno-socjologicznego, który dostarczał mu materiału na niepowtarzalne etiudy-dokumenty, kręcone z perspektywy podglądacza-sadysty.

Spektakl Krystiana Lupy to cykl etiud, monologów, trzyosobowych improwizacji, nielicznych scen grupowych: śmiesznych i manierycznych, dzikich i pretensjonalnych, brutalnych i pięknych. Na działania sceniczne nakładają się wyświetlane na ekranach materiały nagrane przez aktorów, autentyczne filmy Warhola, wywiady z jego gwiazdami (np. transwestytą Candy Darling). Czasem, jak w wyświetlanych z dwóch szpul "Chelsea Girls", te same postaci mówią jednocześnie z ekranu i z pokrytego srebrną farbą wnętrza sceny.

Warhol wmówił im, że są fascynujący, więc bez skrupułów wywlekają swoje najbanalniejsze przemyślenia i emocje. Eric Emerson (Piotr Polak), rozlazły brodacz pozujący na rozerotyzowanego dwulatka wygłasza monolog o własnym pocie. Neurotyczna chłopczyca Edie Sedgwick (Sandra Korzeniak) w scenie łóżkowej bełkoce i skarży się Paulowi Morrisseyowi na brak ambitnych zadań artystycznych. Piosenkarka Nico (Katarzyna Warnke), płochliwe zwierzątko o twarzy elfa, robi tybetańskiemu tancerzowi (Tomasz Wygoda) półgodzinny wykład o własnej małomówności; zacinając się, cichnąc, nucąc "Nibelungen" (z albumu "The Marble Index"). Transwestyci kłócą się, kto jest bardziej kobiecy, Ultra Violet (Urszula Kiebzak) zmusza wszystkich, by podziwiali z nią nowe wcielenie Wisznu. Piją, wrzeszczą, szprycują się nawzajem amfetaminą.

Warhol (Piotr Skiba) milczy. Słucha. Patrzy. Przesunie trochę kamerę. Wręczy jakiś przedmiot, szepnie coś swojemu reżyserowi Morrisseyowi. Idealnie imituje Warhola z początku lat 60., kiedy przeszedł on już przemianę ze słowiańskiego chłopaka w anorektyczne widmo. Wychudzony, w platynowej peruce, drepce niczym starzec w za dużych kapciach. Jego głos jest płaski i daleki, jakby nagrany z kiepskiego telewizora. Prawie nie działa. Podgląda, stymuluje.

W wiele wyjaśniającej scenie z aktorką i pisarką Vivą (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) Warhol ze spokojem wysłuchuje zarzutów o brak odpowiedzialności za losy ludzi Fabryki. Jedyne, co z siebie wydusza, to zdumienie, że wszyscy tyle się po nim spodziewają. Wszyscy myślą, że eksperyment z Fabryką do czegoś prowadzi.

Komiczny wymiar uzależnienia gwiazdek od Drelli pokazuje sekwencja z Brigit Berlin (Iwona Bielska). Rozpaczliwie niezdolna performerka w niekończącej się rozmowie telefonicznej opowiada Andy'emu o swojej manii porządkowania, czyszczenia, mycia. Wielki idol Ameryki, ojciec pop-artu, miota się półnagi ze słuchawką, usiłując zjeść kawałek bułki, czmychnąć do toalety, zająć się malowaniem.

Obsesja na punkcie milczącego lidera, wyczerpanie i destrukcyjne napięcie artystów to najsilniejsze wrażenia z tego spektaklu. Czyżby Lupa zrobił spektakl o odpowiedzialności artysty? O psychologii grupy? O fatalnych skutkach zbiorowego fanatyzmu?

Są też inne tropy. Warhol nie mógł odżałować, że zadręczony przez niego tancerz Freddie Herko (Bogdan Brzyski) nie uprzedził go o zamiarze samobójstwa. Tak cudownie byłoby to sfilmować: piękny mężczyzna tańczy nago na parapecie przy dźwiękach Mszy Koronacyjnej Mozarta, by po chwili skoczyć z piątego piętra! To, czego nie udało się uchwycić Drelli, pokazał Krystian Lupa. W "Factory 2" Freddie rzuca się z okna na oczach bywalców Fabryki. Może krakowskie przedstawienie miało być filmem przez całe życie rejestrowanym w umyśle Warhola-podglądacza? Alternatywnymi wersjami tamtych improwizacji?

"Factory 2" trudno nazwać spektaklem. Jest raczej sytuacją, procesem - fascynującym, magicznym, niebezpiecznym. Świetnie wpisuje się w perspektywę poszukiwawczą Krystiana Lupy. Badanie kondycji artysty coraz wyraźniej prowadziło go ostatnio w stronę analizy otoczenia kreującego czy "karmiącego sobą" artystę (jak w spektaklu "Na szczytach panuje cisza" według Bernharda w Teatrze Dramatycznym w Warszawie). Coraz częściej posługiwał się też autoironią.

Stąd "Factory 2" okazuje się pomysłem w rodzaju opowiadania "Pierre Menard, autor Don Kichota" Jorge Luisa Borgesa (w którym pewien XX-wieczny francuski autor usiłuje napisać od początku słynną powieść Cervantesa). Nie jest zwykłym powtórzeniem tamtych doświadczeń, ale błyskotliwym komentarzem, analizą mechanizmów, dowcipną trawestacją. To także lustro naszych czasów, w których ekshibicjonizm (w telewizji, w kolorowych pismach, na blogach) stał się nakazem i zasadą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji