Artykuły

Mydliny codziennej zupy

"Daily Soup" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru Narodowego w Warszawie na XIV Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Polsce Dzienniku Łódzkim.

Sztuka "Daily Soup" ("Codzienna zupa") tytułem nawiązuje do daily soap (opera mydlana). Codziennie jej bohaterowie odgrywają kolejny odcinek z życia. Bo życia pełnego nie. Bo życia w nich nie ma. Jest tylko zgorzknienie, bezsensowny upór, jakaś dziwna mechanika, każąca ranić się wzajemnie w imię "dobra".

Codzienną zupę "ugotowały" pod pseudonimem Amanita Muskaria siostry:Gabriela (aktorka łódzkiego Teatru im. Jaracza i warszawskiego Dramatycznego) i Monika (tłumaczka literatury niemieckiej) Muskałówny. Na scenie stołecznego Teatru Narodowego 'doprawiała" danie reżyserskim talentem Małgorzata Bogajewska. Trzeba przyznać,że Bogajewska w swej roli sprawdziła się znakomicie, przydając tekstowi niejednoznaczności i poetyki, których w nim brakuje.

"Daily Soup", wyśmiewając opery mydlane, sam nieco je przypomina. Pod jednym dachem żyje toksyczna rodzinka. Żona (świetna, rytualnie zatroskana Halina Skoczyńska), niczym torturowana święta, z wyrazem cierpienia poświęca się dla rodziny. Jest tak skołowana, że nie tylko mówi byle mówić, ale by dokonać pewnego rytuału: rozmowy manifestującej niezrozumienie, wzniecającej nieporozumienie, by eksplodować pseudo-poświęceniem. Jest tak odpowiedzialna za rodzinę, że na dziewięćdziesiąte urodziny swej matki każe w prezencie sprowadzić spowiednika. Profilaktycznie, jak twierdzi.

Obok żyje Mąż (znakomity, utruty i jednoczenie agresywny Janusz Gajos), aptekarz uwielbiający telewizyjną strzelaninę, nielubiący teściowej, zbywający ataki małżonki, atakujący córkę, której nie potrafi okazać miłości, choć niewątpliwie kochają.Ta córka (Anna Grycewicz) już z rodzicami nie mieszka. Wyprowadziła się kilka domów dalej, codziennie pojawia się na obiedzie i nie potrafi przeciąć pępowiny. Czuje się zaszczuta, wie, że żyje w kącie jak mysz. Obrazu rodziny dopełnia Babcia (wielka aktorska klasa Danuty Szaflarskiej), sklerotycznie cwana, najbardziej wrażliwa, chociaż skrywająca mroczną tajemnicę niechlubnego czynu. Od płynących strumieniem toksyn ucieka w daleką przeszłość i piosenki Lwowa, przed prostactwem zięcia w zakłopotanie i wstyd. Potrafi wnuczce okazać najwięcej uczucia, ale nie jest już w stanie pomóc jej emocjonalnie. Z córką, zdaje się, łączy ją najbardziej serial "Szczęście i sukces", oglądany systematycznie. Dialogi proponowane przez telenowelę, których są świadkami (podobnie jak widzowie), są kretyńskimi wypełniaczami czasu. I, prawdę mówiąc, niewiele różnią się od tych, którymi bohaterowie posługują się na co dzień.

Sztuka "Daily Soup" daje wierny portret zapędzonej współczesnej rodziny, gdzie wszystkie zadane rany tłumaczy się: "to dla twojego dobra". Jest to jednak odrobinę mało, bo taką rzeczywistość to można zobaczyć w telewizji, włączając telenowelę. Teatr jednak powinien przede wszystkim (a może tylko) - by zacytować niedawno zmarłego Gustawa Holoubka - pokazywać rzeczywistość, która ma niewiele wspólnego z realizmem. Muskaria też o tym wie i w finale spieszy z ratunkiem: oto zza mieszczańskiej dekoracji wyłania się totalny chaos, odmalowujący prawdziwe oblicze bohaterów i ich domu. W pewnej chwili oniryczna sytuacja wraca do realności, ale pozostawia ślady. Oni ich jednak nie widzą, Żona rozbrajająco pyta, co się stało? Z odpowiedzią i ratunkiem przychodzi Babcia: umiera. Nie ma jednak wątpliwości, że katharsis nie nastąpi: pozostałych troje pomartwi się, zapłacze, i znów będzie gotować codzienną zupę niestrawności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji