Artykuły

Warszawa. W sobotę premiera "Upiora w operze"

Dyrektor Romy i reżyser oczekiwanego "Upiora w operze" mówi o duchu grasującym w jego teatrze, nowym przesłaniu spektaklu i rekordowej frekwencji. Premiera już w sobotę.

Czy pojawią się na premierze goście z Londynu?

Wojciech Kępczyński: W sobotę ich nie będzie, ale przyjadą na spektakl tuż po świętach.

Kogo wyśle do Warszawy Andrew Lloyd Webber?

- Andre Ptaszynskiego, głównego dyrektora The Really Useful Group, przedstawiciela swojej korporacji.

Nie będzie jakiejś ukrytej loży nr 5 - dla tajnych współpracowników mistrza Webbera?

- Może zdarzyć się ukryty wysłannik, ale ja o nim nic nie wiem, podobnie jak o zdublowanej loży nr 5. Ta jest w naszym teatrze tylko jedna. Zarezerwowana wyłącznie dla Upiora.

Upiór przyciąga do was tłumy. Czy w ciągu dziesięciu lat istnienia Teatru Muzycznego Roma zdarzyło się takie zainteresowanie spektaklem?

- To jest rekordowe. Odbieramy je jako piękny prezent na jubileusz. Chociaż i przed premierą "Kotów" sytuacja była znakomita - bilety wyprzedaliśmy na sześć tygodni na przód. Wielkim zainteresowaniem cieszyły się także "Akademia Pana Kleksa" i "Taniec wampirów". Ale teraz zgłoszeń jest najwięcej. Rezerwacje mamy do połowy czerwca.

Upiór z musicalu Webbera jest wam przychylny, a duch Romy? Czujecie jego aprobatę?

- Budynki teatru stoją na dawnym cmentarzu św. Barbary. W naszej stolarni znajdują się pojedyncze płyty nagrobkowe z napisami nawet sprzed dwóch wieków. Przez lata mówiło się, że w tym miejscu nic nie może się udać...

A jednak wam się udaje?

- Jesteśmy za to wdzięczni. Upiór Romy wydaje się niezwykle życzliwy naszym poczynaniom. Mam wrażenie, że czuwa nad nami.

Przy tej realizacji wsparcie było szczególnie ważne. Dlaczego zależało wam na zrealizowaniu wersji autorskiej tzw. non replica?

- Moglibyśmy przenieść "compact", czyli spektakl zaakceptowany przez Webbera i sprzedawany kolejnym scenom, ale myślę, że po 20 latach grania w Londynie i Nowym Jorku przyszedł czas na odświeżenie tego musicalu. Mimo że jestem pełen uznania dla pierwowzoru.

Muzyka w "Upiorze..." się nie zestarzała, podobnie jak pomysł na opowieść o szarpanym namiętnościami trójkącie sterowanym przez poharatanego wewnętrznie bohatera. Co więc wprowadziliście nowego? Co musieliście akceptować u przedstawicieli Webbera?

- Nie było kłopotów przy prezentacji poszczególnych scen, choreografii (Pauliny Andrzejewskiej - przyp. red.) scenografii (Pawła Dobrzyckiego) czy kostiumów (Magdaleny Tesławskiej i Pawła Grabarczyka).

Nasze projekty zrobiły wrażenie i dosyć szybko zostały zaakceptowane. O wiele więcej problemów pojawiło się przy okazji wydawnictw, które będą towarzyszyć premierze. Bardzo pilnowane jest np. logo. Mam jednak nadzieję, że widzowie zobaczą przede wszystkim dynamiczne, nowoczesne widowisko.

Któremu nadał pan także nowe znaczenia... O czym jest pa na "Upiór..."?

- M.in. o nietolerancji. O tym, jak łatwo jest zaszczuć człowieka z powodu jego odmienności, choćby był największym geniuszem. Jak można doprowadzić do tego, że staje się on agresywny i nakręca spiralę zła.

Ale Upiór nie tylko nienawidzi?

- Oczywiście. Nasz spektakl będzie też romansem - pięknie pokazanym i zaśpiewanym, m.in. przez obdarzone wspaniałymi głosami, młodziutkie - jak musicalowa Christine - debiutantki: Edytę Krzemień i Paulinę Janczak. W Upiora wcielą się Damian Aleksander i Łukasz Zagrobelny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji