Bankowi gangsterzy
"FRANK V", którego prapremiera polska odbyła się niedawno w teatrze Dramatycznym, jest podobnie, jak najlepszy utwór Durrenmatta "Wizyta starszej pani" druzgocącym atakiem pisarza szwajcarskiego na pieniądz i jego władztwo.
W przeciwieństwie do "Wizyty starszej pani", mającej zasięg bardziej ogólny, "Frank V" ogranicza się do sfery bankowej. Na przykładzie starego banku Franka, mającego swą siedzibę w Zurychu. Durrenmatt rzuca rękawicę całej bankowości, wołając: jesteście mordercy, zbiry i gangsterzy. Podobnie ujmuje swoją rozprawę z Hitlerem i hitleryzmem Bertolt Brecht w granym w Warszawie z niesłabnącym powodzeniem "Arturo Ui", również prezentującym Hitlera i jego otoczenie jako bandę opryszków i gangsterów, w ogóle podobieństwa i zależności od Brechta są we "Franku V" dostrzegalne na pierwszy rzut oka. Brak akcji, nie ukazywanie szczegółów zbrodni i występków, tendencja do wielkiej metafory, przewaga songów, które raz po raz przerywają dialog. Niestety Durrenmatt tym razem zbyt mocno zapatrzył się w swego mistrza. W rezultacie mamy do czynienia z czymś w rodzaju popłuczyn po Brechcie. Są we "Franku" momenty i sceny kapitalne, żeby wymienic tylko fikcyjny
pogrzeb Franka V, jest drapieżność, bezlitosność, nie ma choćby cienia złudzenia, że kapitalizm potrafi być inny niż zbrodniczy, krwiożerczy i wilczy. Brecht w "Operze za trzy grosze", napisanej kilka dziesiątków lat temu, mógł się jeszcze przy ówczesnym układzie stosunków społecznych i ekonomicznych zdobyć na liryczny niemal humor, Durrenmatt, wychowany w klimacie drugiej wojny światowej ma tylko bezgraniczny gniew i bezgraniczną pogardę. Ale w przeciwieństwie do Brechta i we "Franku V", tak samo jak w "Wizycie starszej pani" Durrenmatt oskarżając, nie wskazuje żadnych dróg wyjścia.
Czysto teatralnie "Frank V" obciążony jest grzechami, sprawiającymi, że sztuka należy do słabszych utworów pisarza, który zdobył sobie niemal wstępnym bojem sławę światową. Jest przede wszystkim za długa, za rozwlekła, za rozgadana. Pewne chwyty powtarzają się niemal do znudzenia. Od czasu do czasu autor olśni zabójczą ironią, zabłyśnie fajerwerkiem kalamburu, ale w sumie "Frank V", którego diagnoza generalna jest niewątpliwie słuszna, wywołuje uczucie i niedosytu i znużenia.
Reżyserem i scenografem sztuki (wraz z Ewą Starowieyską) jest Konrad Swinarski. Dokonał wysiłku olbrzymiego. Dał pomysłowe, barwne kostiumy, ukazał przepyszne wnętrze banku zbudowane w straszliwych czasach secesji. Niestety nie skorzystał z reżyserskiego ołówka, a co gorsze nie zadbał o tempo. W rezultacie sztuka wlecze się żółwim tempem.
Największym minusem widowiska jest przekład. Durrenmatt posługuje się językiem trudnym, mało komunikatywnym, nie zawsze jasnym. Tłumacz takiego utworu jak "Frank V" nie może być tylko mniej lub bardziej wiernym fotografem, musi mieć sam od siebie coś do powiedzenia, powinien traktować tekst jako coś w rodzaju partytury do własnych ujęć. O tym wszystkim nie ma tu niestety mowy, a na przykład użycie w sztuce, mającej koloryt szwajcarski, określenia Pipidówka, stanowi zgrzyt nie do wybaczenia. Najgorzej przedstawia się się tłumaczenie songów. Chwilami trudno te teksty wytrzymać.
Nie zadowala również muzyka Burkharda. "Frank V" to nie "Fajerwerk", który się tak Burkhardowi udał. Tu trzeba kompozytora na miarę Kurta Weila z "Opery za trzy grosze".
Z ogromnej plejady wykonawców wysuwają się na czoło Ida Kamińska i Czesław Kalinowski. Kamińska, po raz pierwszy próbująca swych sił na scenie polskiej, to aktorka na miarę bardzo wysoką. Artystka rozporządza wspaniałą techniką, potrafi wzruszać do łez, ma także w swoim rejestrze niemało humoru. Kalinowski jako łotr-świętoszek przepyszny w swym całkowitym braku skrupułów. Szefa personalnego banku i zbrodniarza i ofiarę pieniądza, któremu zaprzedał się całkowicie gra ciekawie, żywo i interesująco Edmund Fetting. Udał się Feliksowi Chmurkowskiemu opasły przemysłowiec Schlumpf, przejmująco zagrał prokurenta Boeck-manna, Józef Para. Pięknie wygląda i dobrze recytuje songi, co nie o wszystkich można powiedzieć, Halina Dobrowolska. Franka VI, który na wieki zamyka ojczulka do kasy ogniotrwałej, gra brawurowo Ignacy Gogolewski.
Osobną pozycję stanowi w maleńkiej rólce prezydenta państwa Jan Świderski. Cóż za przepyszna postać, jaka wspaniała maska, ile wyrazu i treści wewnętrznej w każdym słowie.
Dla tak zwanego ożywienia akcji wprowadzono żonglera cyrkowego, manipulującego różnymi przedmiotami. Czyżby reżyser chciał przez to wyrazić, że jesteśmy właściwie w cyrku?