Artykuły

Śmierć w rytmie tanga

"Miłość ci wszystko wybaczy" w reż. Przemysława Wojcieszka w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Agnieszka Michalak w Dzienniku - Kulturze.

"Miłość ci wszystko wybaczy" to kolejny teatralny eksperyment Przemysława Wojcieszka. Chociaż reżyser nie ustrzegł się przewidywalności, do warszawskiej Polonii warto pójść dla wybitnej kreacji Stanisława Brudnego.

Opowieść o nieuleczalnie chorym mężczyźnie, który zmienia życie młodej dziewczyny. Historia starca, który w muzyce szuka ucieczki przed śmiercią. Banał goni banał. A jednak Przemysławowi Wojcieszkowi udało się ominąć trywialność, opowiedzieć wzruszającą, prostą historię, która nie udaje, że jest czymś więcej. I niesie nadzieję, że koniec może być piękny, w rytmie tanga. Kameralna scena Polonii. Jesteśmy w skromnym pokoju, intymnym świecie 80-letniego Kazimierza. Bohater ze starczą "gracją" włącza płytę gramofonową z muzyką Schuberta i wyjmuje spod łóżka trzydniowe ciasto. Odpływa w marzeniach. Wzbudza litość i szacunek. Każda zmarszczka na jego twarzy to kilka lat doświadczeń wojennych, kawał historii. Bohater Stanisława Brudnego jest chory na raka. Wie, że każdy dzień to kolejny krok do śmierci. Ale najchętniej tańczyłby tango i oddawałby się miłosnym igraszkom z prostytutką Patrycją (Monika Fronczek). Chciałby też wykrzyczeć, że nie podda się śmierci. Nowy impuls w domu Kazimierza pojawia się wraz z młodą wolontariuszką (bezbarwna Hanna Konarowska). Bolesny obrazek, fundamentalne pytania o znaczenie nadziei, wiary jak w "Osobistym Jezusie" mocno uderzają ze sceny, przede wszystkim dzięki Brudnemu. Wszyscy od początku wiemy, że nie będzie happy endu i fajerwerków. W tym świecie rządzi gorycz i zwątpienie. Kolejne sceny obnażają nie tylko starość Kazimierza, ale też jego rozczarowanie, bezradnością. Pozbawiony punktów odniesienia, jak rodzina (której nigdy nie miał) czy religia (Bóg przecież nie pomoże uniknąć śmierci), w końcu rozsypuje się zupełnie. Ze łzami w oczach wspomni matkę, dzieciństwo i zobaczy pustkę. Wojcieszek znów eksperymentuje. Po raz kolejny stworzył sztukę w czasie pracy z aktorami. Być może ta swoboda tym razem stała się pułapką. Reżyser poświęcił zbyt mało uwagi postaciom drugoplanowym. Wolontariuszką Ola nawet nie stara się wejść w szczerą relację z Kazimierzem. Nie wierzę, że dziewczyna rozumie, co przeżywa stary człowiek. Nie wierzę, że dzięki Kazimierzowi polubiła muzykę i... tango. A pojawienie się lekarza kabotyna (Piotr Borowski) nic nie wnosi do opowieści. Jednym słowem to Stanisław Brudny tworzy ten spektakl i jemu warto poświęcić wieczór.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji