Artykuły

Wszystkie trupy w jednej szafie

"Szafa" w reż. Artura Hofmana w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Piotr Wyszomirski w Gazecie Świętojańskiej.

Najnowsza premiera w Teatrze Muzycznym zaskakuje pod wieloma względami. To raczej nowoczesny kabaret, w którym spotykają się Przybora i Wasowski z Maciejem Zembatym i... Timem Burtonem.

Pogoda była podła. Padało, było bardzo nieprzyjemnie, a jeszcze poświęciłem dla premiery w Muzycznym Mehldaua na Pokładzie. Pod dworcem przemknął niezawodny Janosik, legendarny Puszkin trójmiejski. Trochę sobie poprawiłem humor współnarzekając z taksówkarzem na wszystko co popadnie: zaczęło się od deszczu, potem poszło o gazie i wysokich rachunkach za ogrzewanie tej zimy, która przecież do najostrzejszych nie należała ( pewnie kantują na jakichś "krzywych" mieszankach - spiskowo zauważył kierowca) i przeszło na wyznania o charakterze ogólnym i gdyńskim. Trochę się tym pokrzepiłem - nie ma jak ponarzekać z Polakiem, i wtargnąłem do teatru.

Trójmiejski autor, Dariusz Bazaczek, twórca scenariusza i autor wszystkich tekstów "Szafy", pozbierał najlepsze piosenki z wielu lat, dopisał kilka nowych i stworzył z nich intrygującą całość, podaną w konwencji kabaretu literackiego. Piosenki śpiewane przez czwórkę niezwykle dziarskich nieboszczyków nawiązują do czarno-fioletowego humoru znanego nam choćby z "Beetlejuice", Rodziny Poszepszyńskich czy Kabaretu Starszych Panów. Mówią o wszystkim i niczym oraz o... samych sobie. Nieprzypadkowo w pierwotnej wersji zbiór miał podtytuł: "[Mała] Szafa. Piosenki fabularne".

Andrzej Śledź to jeden z filarów Muzycznego. Odkąd pamiętam był zawsze podporą naszej sceny. Obsadzany często w rolach ludzi zasadniczych, nierzadko księży. Tako i ja, przyznam, zaszufladkowałem niezapomnianego Javerta i nie spodziewałem się niespodzianek. Tym razem też rozpoczął od księdza i to od razu doktora, ale potem już był zmienny i lekki niczym Jim Carrey w "Masce" . To była ogromna przyjemność, obserwować kameleoniczną dyspozycję Śledzia, bawiącego się słowem, ciałem, gestykulacją, żonglującego konwencjami i technikami aktorskimi. Sporo obrazów ze Śledziem zapamiętałem z tego wieczoru, ale najgłębiej chyba utkwił fragment filmu, na którym widzimy solistę Muzycznego z tubą na tle ulicy Świętojańskiej.

Jednak moją ulubioną piosenką z "Szafy" jest "Białe-czarne" ( tytuł autora recenzji) w brawurowym wykonaniu Rafała Ostrowskiego. Kapitalne też są interpretacje Agnieszki Kaczor i Aleksandry Meller.

"Szafa" to gratka dla artystów. Mogą zagrać precyzyjnie, dotrzeć do każdego widza barwą, niuansem, co nie jest możliwe w takim stopniu na Dużej Scenie, gdzie po prostu nie wszystko da się dostrzec. Kwartet aktorski grał i śpiewał w szafie, za szafą, na szafie i dokoła niej, w każdej sytuacji wykorzystując szanse, jakie dają oryginalne piosenki Bazaczka. Cała czwórka mogła się wygrać i... wygrała.

Apokaliptyczna wzmianka o Świętojańskiej, na której nawet wódki nie można dostać, bo wszystko pozamykane, uruchamia tęsknoty za artystycznymi przetworzeniami naszego miasta. No cóż, zadekretować tego nie można: albo miasto posiada żyjącą mitologię, zaczarowane miejsca, czy niezwykłe imponderabilia, wymuszające przełożenia na inne języki, czy artystyczne ekwiwalenty lub nie. I nie da się tego kupić czy wykonkursować, tak jak nie da zmusić ogórka do śpiewania...

Tym bardziej cieszą gdyńskie wtręty w "Szafie". Bazaczek to w końcu gdynianin z urodzenia, rzecz ma miejsce na gdyńskiej scenie, więc niby oczywista oczywistość. Jeśli tak, to dlaczego tak rzadka w teatrze, literaturze, plastyce?

Scena Kameralna: po lewej czwórka muzyków przebranych za karawaniarzy, na środku tytułowy mebel: głęboki, pojemny, na kółkach. Obraz Cranacha w dwóch formatach: na ścianie szafy i jako roleta wypełniająca zwisającą z sufitu ramę, a najbardziej na prawo kotara, na której wyświetlały się kilka razy filmy wzbogacające piosenki z moim ulubionym fragmentem ze Świętojańskiej.

Mała przestrzeń i minimalistyczna, ale w drobiazgach wysmakowana scenografia Patricii Walczak wymusza i daje: większą inwencję i bliższy kontakt. Duża pomysłowość inscenizacyjna reżysera, Artura Hofmana, sprawia, że spektakl nie nuży. Dobrze prowadzeni aktorzy, dopracowane detale i kilka popisów (m.in "Błogosławiony", "Fryzjer" - tytuły od autora) pozwalają czasowi płynąć niezauważenie, a widzom przez niecałe 90 minut przeżywać iluzję bez bolesnych powrotów do rzeczywistości.

To banał, ale wcale nie tak oczywisty w dzisiejszym teatrze: produkcje Muzycznego prezentują bardzo wysoki poziom techniczny. Przyjemnością samą w sobie jest słuchanie selektywnego dźwięku, dobrze ustawionych głosów, starannie zaaranżowanych partii instrumentalnych. Kostiumy i charakteryzacja dopracowane w detalach: żyłki, rany, przebarwienia cieszą oko wrażliwego na szczegóły niekoniecznie makabrysty. Żyję też nadzieją, że na następnych spektaklach kontrabasista zasłuży sobie na kapelusz.

"Szafa" nie jest dla każdego. Ktoś, kto szuka "mocnych" efektów ( schody, pióra itd.) może się zawieść. "Szafa" to rzadki drobiazg i wymaga, jeśli nie przygotowania, to na pewno stosownego podejścia. Mnie się zamarzyło, że "Szafa" jest wystawiona w bardziej otwartej przestrzeni, zamiast rzędów krzeseł widziałbym stoliki z wygodnymi krzesłami oraz, jak lubi sam Bazaczek: lekkie cygaro, szklaneczka irlandzkiej whisky bez lodu (choć wolę burbona) lub Martini Bianco z cytryną. Cieszę się, że Teatr Muzyczny, przeżywający obecnie świetny czas, może pozwolić sobie na takie precjoza.

Wyszedłem z "Szafy", a na Świętojańskiej znowu padało. Ale tym razem w niczym mi to nie przeszkadzało i nie musiałem się krzepić rozmową z taksówkarzem lub innym Polakiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji