Artykuły

"Upiór w operze" - świetny spektakl w Teatrze Roma

"Upiór w operze" w reż. Wojciecha Kępczyńskiego w Teatr Roma w Warszawie. Pisze Marta Kopczyńska w Dzienniku.

Teatru Roma zrealizował w końcu swoje największe marzenie. "Upiór w operze" okazał się bowiem nie tylko sentymentalną opowieścią o niemożliwej miłości, ale także barwnym i porywającym widowiskiem.

Miłośnicy muzyki nie będą zawiedzeni. Orkiestra pod batutą dyrygenta Macieja Pawłowskiego oraz zespół świetnych solistów udowodnił, że w Polsce mogła powstać produkcja muzyczna na światową skalę.

Premiera widowiska z muzyką Andrew Lloyda Webbera i słowami Charlesa Harta odbyła się w 1986 r. w londyńskim Her Majesty's Theater. Dwa lata później spektakl pojawił się na Broadwayu i pobił rekord wszech czasów. Do 2006 r. odbyło się 7486 przedstawień. Po półrocznych przygotowaniach widzowie zobaczyli wreszcie w Warszawie kultowy musical, nad którym pracowało ponad 500 osób.

Owacje na stojąco podczas premiery były uzasadnione. Klimat paryskiej opery, który powstał dzięki różnorodnej scenografii Pawła Dobrzyckiego, sprawił, że świat stworzony niegdyś w powieści Gastona Leroux odżył na deskach warszawskiego teatru. Była słynna loża nr 5, w której miejsca zajmować mógł jedynie duch muzyki. Był słynny żyrandol, który w jednej ze scen spada na scenę. Zrobiono go w Krakowie, natomiast sam mechanizm spadania żyrandola przygotowała firma ze Szwecji, która się w tym specjalizuje i obsługuje wszystkie teatry na świecie. Jednak jedyne co rozczarowuje w spektaklu to właśnie efekty specjalne. Ważąca 250 kg konstrukcja robiła większe wrażenie, gdy wisiała pod sufitem, niż gdy powoli opadała na scenę. A szkoda, bo publiczność liczyła raczej na roztrzaskane kryształy skrzypiące pod pantoflami i dym unoszący się w powietrzu.

Przepiękna sceneria paryskiej opery nie robiłaby jednak wrażenia bez fenomenalnych tancerzy i aktorów. Wybrał ich sam Andrew Lloyd Webber. Publiczność nie kryła pochwał dla debiutujących - Pauliny Janczak i Marcina Mrozińskiego. Przed nimi stanęło najtrudniejsze zadanie - zagrali u boku gwiazd, które współpracują z Teatrem Roma od lat i mają na koncie niejeden musical.

Okazało się jednak, że debiutująca w roli Christine Paulina Janczak była lepsza od samego Damiana Aleksandra, który zagrał tytułowego upiora. Jego postać była co prawda dobrze przemyślana i perfekcyjnie zagrana, ale jednak nieco brakowało bezpośredniego kontaktu z widzem. Wszyscy skupili się za to na młodziutkiej, wiarygodnej solistce. To o niej dyskutowano w teatrze podczas przerwy i to ona wywołała najgłośniejszy aplauz publiczności. Brawa za świeżość i głos, który podczas spektaklu wabił z pewnością nie tylko upiora.

Świetnie wypadła też Barbara Melzer w roli rozhisteryzowanej diwy Carlotty. Zaraziła widownię niezwykłym temperamentem i stworzyła na scenie kreację, której się nie zapomina. Każde pojawienie się na scenie primadonny dodawało przedstawieniu pikanterii, humoru i dynamiki. To ważne w przypadku spektaklu z założenia melancholijnego, który trwa aż trzy godziny. Jedno jest pewne: Wojciech Kępczyński, dyrektor teatru, po raz kolejny poprowadził ekipę solistów, tancerzy i muzyków do wielkiego sukcesu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji