Artykuły

Wzorowy kicz, czyli sztuka szczęścia

Myśląc o spektaklu w Romie, nie cofnąłbym się przed określeniem: sceniczne wyrafinowanie. Płynie zeń przyjemność estetyczna w teatrach doby dzisiejszej bodaj najrzadsza - radość delektowania się kunsztownym widowiskiem - o "Upiorze w operze" pisze Janusz Majcherek w Gazecie Wyborczej.

Sobotnia premiera "Upiora w operze" Andrew Lloyda Webbera w Teatrze Muzycznym "Roma" może budzić podziw, a nawet zachwyt. Pod jednym warunkiem - że przystaniemy na cechy gatunkowe, którymi rządzi się teatr popularny. Był on zawsze melodramatyczny i sentymentalny, naznaczony sensacyjną akcją, romantyczną frenezją, grozą. Opierał się na zapierającym dech w piersiach widowisku. Jego najdoskonalszą i bodaj jedyną formą jest dziś musical, który jako rodzaj inscenizacji ma więcej wspólnego ze spektakularną dramą doby romantyzmu niż z klasyczną operetką, choć z tą ostatnią łączą go niewątpliwe powinowactwa. "Upiór w operze", nie bez racji uważany za dzieło wybitne, daje to, czego najbardziej pragniemy w teatrze popularnym, choć boimy się do tego przyznać - wzruszenie, któremu towarzyszy wyraźny porządek moralny, stabilizujący się po licznych perypetiach w pomyślnym finale. W takim ujęciu można by ten najzręczniejszy musical Webbera uznać za wzorowy przykład kiczu, pamiętając interpretację Abrahama Molesa, który nazwał kicz sztuką szczęścia.

Uszczęśliwiając "Upiorem w operze" polską publiczność, twórcy z Romy, chcąc nie chcąc, dopisali do tego musicalu rodzimy kontekst. Otóż wypada przypomnieć, że nasza zbiorowa wyobraźnia blisko dwieście lat temu została nastrojona romantycznie i od pierwszych kroków na drodze edukacji towarzyszą nam upiory, co prawda nie Webberowskie, lecz Mickiewiczowskie. Ale Webber napisał libretto na podstawie powieści, która jawnie nawiązywała do znanej Mickiewiczowi gotyckiej powieści grozy i do fantazmatów eksploatowanych w romantyzmie, od "Dzwonnika z Notre Dame" po "Maskę Czerwonej Śmierci" i "Lokisa". Jakkolwiek patrzeć, jesteśmy w wielkim romantycznym domostwie symboli i wyobrażeń, a recenzję z "Upiora w operze" powinna pisać profesor Janion, bo śledząc możliwe interpretacje tego musicalu, wchodzimy w labirynt znaków i znaczeń.

Chcę wreszcie powiedzieć, że co do mnie, to wszelkie konwencje musicalu nie tylko akceptuję, lecz po prostu lubię, więc na inscenizację w Romie patrzyłem i z zachwytem. To produkcja, która odczytuje wszystko, co Webber zmyślnie ukrył za melodramatycznym horrorem. Chodzi tu przede wszystkim o znakomite rozegranie zasady "teatru w teatrze", która decyduje o scenicznym kształcie musicalu. Jego akcja zgodnie z tytułem dzieje się w paryskiej Opera Garnier, której budynek stanowi piękny przykład architektury neobarokowej. Przeniósł ją do Romy Paweł Dobrzycki. Jego scenografię uważam za arcydzieło - łączy ona iluzjonizm architektonicznych brył z projekcjami autentycznych wnętrz i podziemi, które to projekcje nawiązują, jak sądzę, do starych tradycji teatralnych barokowych prospektów i romantycznych dioram. Fenomenalna robota!

Inscenizatorem "Upiora w operze" jest szef Romy Wojciech Kępczyński, który jako dyrektor teatru w Radomiu organizował z powodzeniem Międzynarodowy Festiwal Gombrowiczowski. Za swej radomskiej dyrekcji po raz pierwszy wystawił Webberowskiego "Józefa ". Jako reżyser "Upiora w operze" najzwyczajniej mi zaimponował, demonstrując biegłość w kreowaniu scenicznych światów, które odznaczają się proteuszową zmiennością stylu i nastroju. Mam tu zwłaszcza na myśli całą gamę wpisanych w libretto i w partyturę pastiszów i parodii, użytych zwłaszcza w wysmakowanych scenach z trzech oper (opera historyczna, w której pojawia się monumentalny słoń, lekka opera komiczna oraz ponura opera nowoczesna), a także w scenach w gabinecie dyrektorów, z brawurowym oktetem śpiewaków, gustownie parodiujących komedię II Cesarstwa i paryską operetkę.

Pastiszowy wymiar inscenizacji przekłada się na scenografię i kostiumy, a przede wszystkim zbudowany jest na dyspozycjach partytury, która igra muzycznymi konwencjami, przechodząc od jawnej parodii do niemniej jawnego liryzmu czy nawet melodramatycznego patosu (na osobną uwagę zasługuje scena chóru próbującego napisaną przez Upiora operę opartą na wściekłych dysonansach).

Myśląc o spektaklu w Romie, nie cofnąłbym się przed określeniem: sceniczne wyrafinowanie. Płynie zeń przyjemność estetyczna w teatrach doby dzisiejszej bodaj najrzadsza - radość delektowania się kunsztownym widowiskiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji