Artykuły

Opera bankowa

"Frank V" ("Opera banku prywatnego") Friedricha Durrenmatta pojawił się na scenie warszaw­skiego Teatru Dramatycznego, który już tradycyjnie wprowadza dzieła szwajcarskiego pisarza do polskiego repertuaru teatralnego. I tym razem jest to sztuka o wy­raźnym obliczu społecznym i politycznym, o niedwuznacznej ten­dencji moralnej i dydaktycznej. Jest to satyra na moralność burzuazyjną, niezwykle prowokacyj­na wobec widza - oczywiście przede wszystkim wobec widza zachodniej Europy, dla którego pisze Durrenmatt. Nie znaczy to jednak, by ten prowokacyjny, złośliwy paszkwil na społeczeń­stwo pozostające we władzy pie­niądza nie miał i dla nas warto­ści pouczenia.

"Frank V" stanowi rozwinięcie znanego powiedzenia Bertolta Brechta: "Czymże jest rozbicie banku wobec założenia banku?" Dynastia Franków od pięciu po­koleń prowadzi swój oszukańczy bandycki proceder pod szyldem banku prywatnego. Metodą pro­wadzenia banku Frankowie rujnowali całe narody i okradali całe społeczeństwa. Frank V żyje jednak w czasach szczególnie trudnych dla ludzi interesu. Za jego kadencji bank staje się już tylko zwyczajną bandą gangsterów. Mimo to chyli się ku rui­nie. Przychodzi bezwzględny Frank VI, likwiduje ojca i po­stanawia dokonać uzdrowienia sytuacji. Jego metodą kradzieży będzie bezwzględna uczciwość. Ideały mieszczaństwa współcze­snego zostały w tej sztuce wy­szydzone i obnażone do końca. Dzisiejsze praworządne, czyściut­kie, moralne społeczeństwo burżuazyjne nazwano po imieniu bez żadnych osłonek.

Wartość tej sztuki polega nie na odkryciu prawdy o moral­ności kapitalisty - bo jest to przecież prawda znana powszech­nie - ale na szczególnym sposobie powiedzenia tej prawdy. Powiedziane jest te mianowicie z wyjątkowo bezczelną miną, bez żadnego szacunku dla słuchaczy, bez żadnych względów. Durrenmatt nawet nie sili się na dowody rzucanych ze sceny oskarżeń. Wali prawdę prosto z mostu, nie szanuje niczyich uczuć, nie przestrzega zasad tak­tu i przyzwoitości. Zakres tej prowokacji przypomina jeszcze raz Brechta - "Operę za trzy grosze". Także forma tej sztuki jest brechtowska: akcję prze­plata autor songami i pieśniami, parodiującymi bardzo celnie mieszczańską uczuciowość i men­talność (muzyka Paula Burkharda, autora znanego szlagieru "Oh mein papa" z operetki "Fajerwerk", tutaj dzielnie po­mogła Durrenmattowi w wymie­rzeniu soczystego kopniaka musicalowej cywilizacji). Oparta ns paradoksach budowa poszczegól­nych scen i wątków sztuki także wywodzi się z Brechta: miłość we "Franku V" graniczy z prostytucją, przyjaźń z morderstwem. Po tej sztuce nie zo­staje nic świętego, także Boga Durrenmatt nie zostawia w spo­koju. Ostatnim policzkiem połą­czonym ze splunięciem w twarz pokonanemu wrogowi jest poka­zanie na scenie najwyższej in­stancji odwoławczej i najwyż­szej władzy państwowej - pre­zydenta państwa, który jest głu­chym, sklerotycznym idiotą, sta­rym piernikiem bez żadnych skrupułów i bez poczucia spra­wiedliwości. Szyderstwo dosięga szczytu. Proszę sobie wyobrazić , poczciwych Szwajcarów, sytych Niemców, uczciwych Anglików oglądających tę sztukę...

Reżyseria Konrada Swinarskiego podkreśla ten prowokacyjny, zaczepny charakter sztuki, wy­dobywając jej brechtowskie ko­rzenie. Doskonała obsada pomogła mu bardzo. W roli Fran­ka wystąpił Czesław Kalinowski, znakomicie żałosny, prawie ludzki w swej rozpaczy z powo­du fatalnej sytuacji banku. Jego żoną Otylią była Ida Kamińska,

świetna aktorka Teatru żydow­skiego która wystąpiła gościn­nie, znakomicie pokazując się w podwójnej roli zacnej matrony, a zarazem prawdziwego szefa bankowego gangu. Doskonały był Edmund Fetting jako personalny Egli, bardzo sprawny, świetnie interpretujący partie śpiewane.

Świetne wnętrza bankowe w stylu lat dziewięćdziesiątych i znakomite kostiumy (zwłaszcza suknie p. Kamińskiej) stworzyli Ewa Starowieyska i Konrad Swinarski. Warto zwrócić uwagę na przekład wierszy i piosenek Joanny Kulmowej, która dosko­nałe wybrnęła z trudności zam­knięcia parodystycznych tekstów w ramach gotowych rytmów mu­zycznych. Interesująca była pla­styka ruchu na scenie w ukła­dzie Joanny Jedlewskiej.

Jest jeszcze jedna rzecz, którą warto podkreślić przy okazji premiery nowej sztuki Durrenmatta: wtargnięcie nowych rea­liów współczesnej cywilizacji na teren teatru. "Frank V" stanowi tu dobre pole obserwacji: ciepły brzuch inżyniera górnika, jed­norodzinne domki, błękitny Chevrolet, pistolet maszynowy - oto zewnętrzna warstwa wielkiej kpiny Durrenmtta.

Sztuka byłaby jeszcze o wiele bardziej interesująca, gdyby udało się ją skrócić choćby o pół godziny. Wiele się tam powtarza, a nie wszystko jest równie do­bre i mocne. Wyraźnie słabnie napięcie w drugiej połowie pierwszej części.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji