Artykuły

Lepiej będzie gorzej

Powstało przedstawienie mówione, śmiało mogące aspirować do miana słuchowiska radiowego - o spektaklu "O lepszy świat" w reż. Tomasza Koniny w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Wojna to nienasycony potwór. Wchłania wszystko, co napotyka na drodze. Nie ma przeszłości, nie ma przyszłości. Nie ma nawet teraźniejszości. Jest pustka jednakowo jałowych dni i nocy. Jeśli trafiłeś na wojnę, to znaczy, że jesteś w piekle. Pobyt na wojnie to najlepszy sposób na nieistnienie. Wstrząsający obraz wojny Rolanda Schimmelpfenniga "O lepszy świat" na deskach Teatru im. Kochanowskiego w Opolu wystawił Tomasz Konina.

Ten wstęp jest nieodzowny. Ponieważ jeden z najbardziej przerażających opisów degrengolady i zdegenerowania jednostek militarnych został przedstawiony jako jednostajna recytacja pokawałkowanych na role partii tekstu. Punktem zaczepienia dla autora jest wojna w Wietnamie. Mimo że opis zakopanych żywcem ludzi i wystających z ziemi ich ogołoconych kręgosłupów, czy też bratobójcza walka o przetrwanie przez wszystkich zapomnianych żołnierzy na froncie powinny nas poruszać, nie czujemy nic. Siedzimy wygodnie jak w kinie na filmie wojennym. Reżyser tak skutecznie wyprał aktorów z emocji podczas deklamacji tekstu, że zabrakło ich również dla widzów.

Tomasz Konina zdecydował się oprzeć spektakl na sile słowa. W zamyśle to właśnie tekst ma zastąpić pełną sytuację dramatyczną, ale tak się nie dzieje. Pewnie dlatego, że trudno utrzymać koncentrację na bardzo trudnym tekście przez prawie dwie godziny. Reżyser nie oferuje publiczności niczego poza skrajnym minimalizmem środków - widzimy dziewięciu bohaterów, którzy albo chodzą, albo stoją, albo siedzą. I mówią. Redukcji ulega cała warstwa dramatyczna, zepchnięta przez Koninę do roli krótkich epizodów (np. przesłuchanie Phu Dien Vinh). W czasie recytacji tekstu aktorzy zwróceni są w stronę widza. Nawet, gdy prowadzą dialog, nie ma żadnej interakcji. Beznamiętne spojrzenie prawie zawsze trafia w próżnię.

W beznadziejną sytuację pozostawionych samym sobie żołnierzy wprowadza nas dziecko (Mateusz Górski). W biblijnej stylistyce zapowiada armagedon. Nadszedł czas Apokalipsy. Dla nas wszystkich, czy tylko dla nich, na froncie? Z pewnością wojna ogrania wszystkich, bo postaci dramatu Schimmelpfenniga to konglomerat reprezentantów narodowości z różnych stron świata - Misza, Ricki, Rachela, Olson, Finch, Kovacek. Śmierć nie wybrzydza - wszystkich obdziela po równo. Po której stronie walczą? Z kim, a przeciw komu? Autor dramatu tego nie dookreśla. Reżyser nie dookreśla niczego.

Na scenie aktorzy wyłowieni kwadratami światła, zaczynają snuć opowieść. Po bokach sceny fotele na kółkach. Za nimi, ni przypiął, ni przyłatał, domek. Dobrze znany z niedawnej premiery Tomasza Koniny - "Wiśniowy sadu". Domek ma być chyba intertekstualnym symbolem marazmu i pustki Czechowowskiego świata, który Konina kreował równolegle z tym "lepszym" światem. Dlatego widownię umieścił po drugiej stronie sceny, vis a vis widowni teatru. Czyli poszliśmy za mieszkańcami majątku Raniewskiej i widzimy jak wygląda "nowe". Scenografia jak na przestrzeń wojny może trochę ekscentryczna, ale w końcu oglądamy nie wojnę, a ludzi, którzy o niej opowiadają. W tym rzecz.

Podawanie tekstu ze sceny reżyser urozmaica zabiegami formalnymi. Grażyna Misiorowska i Arleta Los-Pławszewska tańczą walca, gdy ich bohaterki (Rachela i Helena) toczą bój na śmierć i życie. Wykorzystanie dwumetrowej podnośni podczas niektórych partii tekstu także wytłumaczyć można tylko kaprysem reżysera. Również wykrzykiwanie tekstu w trakcie truchtu żołnierskiego ma nas przenieść na drugą stronę opowieści. Nawet jeśli aktorom się to udaje, to na chwilę, bo gdy wracają do narracji, wracamy i my do roli słuchaczy. Ożywienie wprowadza niespodziewana ciemność i inscenizacja sceny ataku na nocny patrol. Kilka minut później, gdy światła rozbłysną ponownie, jesteśmy już w innym świecie. Gromada dobrych cioć i wujków opowiada dziecku bajkę - fragment legendy o Erosie i Psyche. I po chwili znów słuchamy o wojnie.

Roland Schimmelpfennig za pomocą udramatyzowanej prozy ukazał piekło na ziemi. Jego dramat pozbawiony jest jednoznaczności. Oprócz wątku militarnego ma wiele wątków pobocznych. Stanowi także rozprawę z ordynarnie eksponowanym teatrem epickim, czy konwencjami literackimi. Bez wątpienia jest wielkim wyzwaniem dla reżysera i aktorów. W wielu miejscach autor ucieka się do prowokacji, a przyszłym inscenizatorom rzuca rękawicę (m.in. motyw najazdu kosmitów). Tomasz Konina temu wyzwaniu nie sprostał. Nie pomogli mu aktorzy, którzy poza Maciejem Namysło (gra Olivera Olsona) wypadają bardzo blado i nieprzekonująco.

Zespół Teatru im. Kochanowskiego zrobił przedstawienie mówione, śmiało mogące aspirować do miana słuchowiska radiowego. Tym bardziej, że najlepszym elementem spektaklu jest muzyka autorstwa Radosława Wociala. Szkoda świetnego tekstu, który na scenie w Opolu stracił swoją moc i stał się przestrzenną recytacją.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji