Artykuły

Materiał na Medeę

Otrzymujemy bryk z historii pewnej kobiety, na pewnej odległej wyspie, która kiedyś popełniła zbrodnię z zazdrości o męża - o spektaklu "Medea" w reż. Tomasza Mana we Wrocławskim Teatrze Lalek na Scenie dla Dorosłych pisze Marta Bryś z Nowej Siły Krytycznej.

Najwybitniejszą próbą zmierzenia się z istotą tragedii Medei są "Materiały do Medei" Heinera Müllera. Można odrzucić formę, w jakiej autor podejmuje temat, ale nie sposób odmówić mu nowatorstwa i odarcia Medei z mitologii na rzecz kobiecości, a szczerzej - człowieczeństwa. Tomasz Man postanowił wyreżyserować monodram, ale skończyło się na tym, że aktorka gra Medeę, Kreona, Aigistosa i Służącą uniemożliwiając sobie zbudowanie w pełni którejkolwiek z postaci.

Przez niewielką scenę, ograniczoną z tyłu postawioną ukośnie białą ścianą, przebiega struga jasnego światła. Sprawia wrażenie, jakby przestrzeń była strychem lub zamkniętą skrzynią, przez której szczelinę dociera świat z zewnątrz. Już od pierwszej sceny Medea głośno zawodzi nad swoim losem, przypomina, jak naiwnie opuściła Kolchidę, licząc na spełnienie w ramionach Jazona. Niestety, narzekania i lament nie znikają ani na chwilę, przez co utrudniają widzowi wsłuchanie się w słowa kobiety, zobaczenie jej przemiany, upadku, żalu za popełniony czyn, itp. Medea raz monologuje pod ścianą, oświetlona jedynie wąskim paskiem halogenu, innym razem jej twarz wycina kwadrat ostrego białego światła. Ważnym elementem spektaklu jest muzyka Karbido, mroczna, niekiedy podbijająca atmosferę spektaklu, kierując go w stronę thrillera. Niektóre fragmenty tekstu aktorka melorecytuje. Jednak nieustająca muzyka, na tyle głośna, że czasem zagłuszająca aktorkę, po kilkunastu minutach męczy i drażni. Zamiast przemienić się w scenicznego partnera - przeszkadza.

Największym problemem wydaje się jednak wielość narracji spektaklu. Z jednej strony Man dąży do opowiedzenia historii Medei, z drugiej każe jej dialogować z różnymi postaciami. Czasem pojawiają się sceny konwencji filmowej - aktorka siada za białym płótnem, a jej cień jest na nim albo zwielokrotniony albo zanika, by pojawić się obok. Efekt ciekawy, ale znów zaburzający perspektywę. Góralczyk nie różnicuje Medei i pozostałych bohaterów ponad modulację głosu (męski - niski, stanowczy i kobiecy - wysoki, poddańczy). Adaptacja bardziej koncentruje się na fabularnym przeprowadzeniu akcji, niż na stymulowaniu rozwoju postaci. Sam akt zabójstwa dzieci Man przenosi w nagranie dźwiękowe. Słychać szybkie nerwowe zbieganie po schodach, otwierane drzwi, płacz dzieci i głośne elektroniczne dźwięki Karbido. Zabieg ze zmianą oświetlenia twarzy aktorki, która raz mówi jako Medea, raz jako Kreon wypada ciekawie, ale wymaga aktorskiej maestrii. Pomysł, by w Medei skumulować również jej ideologicznych oponentów jest intrygujący, jednak Man zdaje się go porzucać, nie dopowiadać motywacji takiego rozwiązania, przez co również aktorka nie odnalazła w takim zamyśle bodźca dla siebie.

Na koniec Medea siada na krześle przed widownią i bezwiednie kwituje koniec opowieści. Przez kilka minut przygląda się widzom. Ta scena wzmaga niedosyt po obejrzeniu monodramu, w którym brakuje momentów, gdy aktorka rozumie Medeę jako kobietę, gdy próbuje ukazać jej tragedie z własnej perspektywy. Brakuje chwil, w których Góralczyk mówiłaby widzom, że historia Medei nie jest taka prosta w ocenie, że wina tragiczna mitologicznej bohaterki jest wciąż nierozstrzygalna. Zamiast tego otrzymujemy bryk z historii pewnej kobiety, na pewnej odległej wyspie, która kiedyś popełniła zbrodnię z zazdrości o męża.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji