Brecht autentyczny
O "Operze za 3 grosze" Bertolta Brechta pisaliśmy w ubiegłym roku z okazji jej wystawienia przez Jakuba Rotbauma we Wrocławiu. To znakomite dzieło, które pierwsze przyniosło swemu autorowi przed 30 laty światową sławę, ma w Warszawie piękną tradycję i wielu gorących miłośników. Przed wojną inscenizował tę sztuką Leon Schiller, autorem doskonałego przekładu "songów" jest Władysław Broniewski, a melodia słynnej pieśni o Mackie Majchrze zdobyła sobie u nas (podobnie jak i w całym świecie) popularność przeboju. Nic więc dziwnego, że wiadomość o wystawieniu "Opery za 3 grosze" przez Klub Krzywego Koła dla Teatru Telewizji zelektryzowała wszystkich miłośników twórczości autora "Mutter Courage" i zgromadziła ich przy odbiornikach telewizyjnych, oraz na sali Teatru Współczesnego.
Trzeba od razu powiedzieć, że się nie zawiedli. Przedstawienie należy do najbardziej udanych, jakie widzieliśmy w ostatnim sezonie w Warszawie. Ma prawdziwie "brechtowski" styl, jest wierne autorowi (w przeciwstawieniu do spektaklu wrocławskiego), jest epickie, pełne subtelnej ironii, lekkości, dowcipu, intelektualnej zadumy, zmusza widzów do myślenia, co przecież było głównym zadaniem, jakie stawiał Brecht teatrowi. Jest to bezspornie zasługą młodego utalentowanego reżysera Konrada Swinarskiego, który spędził ostatni rok przed śmiercią Brechta w jego teatrze "Berliner Ensemble", asystując przy opracowywaniu "Życie Galileusza" i poznając założenia i praktykę teatru epickiego, teatru dialektycznego. Przedstawienie "Opery za 3 grosze" świadczy dobitnie o tym, że Swinarski nie zmarnował w Berlinie czasu. Wkrótce zobaczymy w jego inscenizacji inną sztukę Brechta: "Pan Puntila i jego sługa Matti" w Teatrze Dramatycznym m.st. Warszawy. Tak więc przybył nam w osobie Swinarskiego reżyser, który pragnie poświęcić się pracy nad twórczością Brechta, wiedząc o niej i o jego teatrze znacznie więcej, niż jego koledzy. Fakt ten powinien napawać nas ra dością. Może nareszcie doczekamy się na naszych warszawskich scenach większej ilości brechtowskich premier.
Radość jest tym większa, że Swinarski okazał się nie tylko reżyserem rozumującym doskonale dramaturgię i teatr Brechta, lecz również ma piękne wyniki w pracy z aktorami. Przedstawienie "Opery za 3 grosze" przygotował zespół aktorów z różnych teatrów, którzy poświęcili swój wolny czas, aby móc zagrać w tej sztuce. I choć pochodzą z różnych szkół i różnego są wieku, stworzyli przedstawienie o bardzo jednolitym stylu aktorskim, pozbawionym patosu, taniego sentymentalizmu, czy melodramatycznych efektów, co zawsze tak bardzo zwalczał i wyśmiewał Brecht. Jest za to w tym speklu kilka znakomitych kreacji młodych aktorów, którzy zdobyli w tej sztuce prawdziwe ostrogi wielkiej sztuki. Wymienić tu należy przede wszystkim KALINĘ JĘDRUSIK. Ta młoda utalentowana aktorka zwraca już od pewnego czasu na siebie uwagę społecznej krytyki. Niedawno odniosła duży sukces w telewizyjnym przedstawieniu "Apolla z Bellac" Giraudoux. W "Operze za 3 grosze" stworzyła w roli Polly dojrzaią kreację, wytrzymującą porównania z najświetniejszymi odtwórczyniami tej postaci. Jest bardzo mieszczańska (jak tego chciał Brecht) i bardzo satyrycznie traktuje swą postać. Ale zarazem jest pełna dyskretnego liryzmu i po swojemu sympatyczna. Scenę przeobrażania się mieszczańskiej gąski, zakochanej po uszy w swym mężu-bandycie, w stanowczą i bezwzględną szefową gangu - zagrała wręcz i znakomicie, kiedy ta młodziutka kobieta rozkazuje zgrai doświadczonych rzezimieszków, a oni są jej posłuszni, kiedy odmawia Mackowi pieniędzy na wykup spod stryczka - staje się bliską swemu ojcu, królowi żebraków panu Pea-chumowi, jak tego chciał także Brecht. Taka Polly jest nieodrodną córką swego łajdaka-ojca. A jak świetnie śpiewa songi. Jest muzykalna i nie fałszuje (czego niestety nie można powiedzieć o wszystkich aktorach tego ciekawego przedstawienia), a zarazem śpiewa w sposób teatralny, podaje tekst piosenek zachowując ich dowcip, interpretując ich tekst, nie usiłując wcale naśladować śpiewa- czek operowych czy operetkowych. Tą rolą wchodzi Kalina Jędrusik w krąg najciekawszych młodych aktorek stolicy.
Ale nie tylko ona zasługuje na uznanie, poziom gry aktorów jest w tym przedstawieniu w ogóle bardzo wysoki i wyrównany. Oto miłą niespodziankę sprawia TADEUSZ PLUCIŃSKI (Mackie Majcher). Ma złodziejski wdzięk i jest uosobieniem gentelmana-włamywacza, tak jak go sobie poczciwy mieszczuch wyobraża, a zarazem daje bardzo trafny ironiczny komentarz do swej roli. Jego wielka aria spod stryczka, parodia arii operowych ( choć może muzycznie nie bez zarzutu) należy do najlepszych fragmentów przedstawienia. Ogromnie zabawny jest w roli starego Peachuma ALEKSANDER BARDINI; szkoda, że nie widujemy tego wybitnego reżysera, ale i bardzo ciekawego aktora częściej na scenie. Jego żonę gra wyraziście HALINA KOSSOBUDZKA. Doskonałym szefem policji jest JANUSZ BYLCZYŃSKI. Doborowy zespół bandytów o świetnie zróżnicowanych typach i fizjognomiach tworzą: SZYMAŃSKI, CZECHOWICZ, GAWLIK i BIELIŃSKI. Odpowiada im pyszny zespół prostytutek w arcyzabawnej bieliźnie: ZOFIA MROZOWSKA w pomarańczowych pończochach (wolę ją znacznie w rolach "wyklętych" niż "świętych"), BARBARA WITTEK (która ma znakomitą kwestię o dobrych wynikach z barchanową bielizną), JOANNA WALTER (wywołująca żywy śmiech na widowni już samym swym pojawieniem się) i MARIA PAWLUŚKIEWICZ (szczególnie zabawna jako "ofiara żołdackiej swawoli"). Bardzo ciekawą sylwetkę Lucy zarysowuje dyskretnymi środkami aktorskimi BARBARA KRAFFTÓWNA, jeszcze jedna miła niespodzianka obecnego sezonu teatralnego, który pozwolił jej lepiej ujawnić duże zdolności trochę już zapomniane. Zastrzeżenia budzi jedynie podanie pierwszej ballady o Mackie Majchrze wsławionej interpretacją wielkiego Ernsta Buscha. Tu zabrakło odpowiedniego aktora, co psuje otwarcie przedstawienia i trzeba dopiero pewnego czasu, aby nabrało ono właściwego tempa, rytmu i blasku.
Dużą pomocą były dla inscenizatora bardzo dowcipne, pomysłowe i brechtowskie dekoracje ZOFII PIETRUSIŃSKIEJ.
A więc jeszcze jeden bardzo dobry spektakl w Warszawie. Niestety znowu wystawiony jakby ,,na marginesie" i trudno dostępny dla publiczności. Wówczas kiedy czołowe teatry stolicy śpią snem niesprawiedliwego - ambitne grupy artystów pokazują, ile można w teatrze dziś nowego i dobrego zrobić. Wydaje się, że byłoby bardzo niedobrze, gdyby tak udana inscenizacja "Opery za 3 grosze" miała ograniczyć się tylko do premiery i pokazów telewizyjnych. Tyle trudu, ile włożyli reżyser, scenograf i aktorzy w opracowanie tej tak trudnej przecież sztuki, nie może pójść na marne. Należy więc chyba umożliwić ambitnemu zespołowi Klubu Krzywego Koła wystawianie "Opery za 3 grosze" w poniedziałki na scenie Teatru Współczesnego, lub w innym pomieszczeniu, gdzie spektakl ten mogłyby obejrzeć tysiące entuzjastów dobrego, nowoczesnego teatru.