Artykuły

"Fedra" - inscenizacyjne szaleństwo

Powiedzieć o Kleczewskiej, że jest kontrowersyjna, to mało. To osobowość niepokorna.

Jej inscenizacje "walą" na kolana lub wywołują artystyczny ostracyzm. Sama reżyserka mówi "tworzę teatr, w którym musi być choć odrobina prawdy". Ta prawda jest prawdą specyficzną. Pełną niesamowitych, koszmarnych stwierdzeń, pełną obrzydliwości i goryczy.

Tak też stało się i tym razem. Po raz drugi dyrektor Jan Englert dał we władanie swój teatr młodym reżyserkom. Pierwsza z nich Agnieszka Olsten wyreżyserowała "Norę" Ibsena. Ta inscenizacja jest dla narodowej sceny artystycznym nieporozumieniem. Maja Kleczewska po dość bogobojnej inscenizacji "Czyż nie dobija się koni" w Wałbrzychu, po niemal patologicznym inscenizacyjnie "Woyzecku" w Kaliszu, po kontrowersyjnym "Śnie nocy letniej" w Krakowie, zrealizowała na scenie warszawskiego Teatru Narodowego "Fedrę".

Ten spektakl jest dramatyczną kompilacją pięciu utworów Eurypidesa, Racine'a, Seneki, Tasnadiego i Enquista. Grający w spektaklu aktorzy zobligowani zostali do przeczytania wszystkich utworów i podzielenia się wrażeniami. Wszystko to działo się przed wakacjami, po których reżyserka stworzyła własne dzieło (nie bacząc na sugestie i supozycje). Powstało więc dzieło osobliwe inscenizacyjnie. Piękne w scenograficznej stylistyce. Niszczące i przytłaczające aktorski warsztat i wysiłek. Mniej wyrobiony teatralnie widz tak naprawdę nie wie w czym uczestniczy. Przychodzą widzowie do teatru, by popatrzeć na miłość macochy do pasierba. Nic z tego. Otrzymują inscenizacyjny chaos, okrucieństwo, niekonsekwencję zabiegów i pomysłów.

Kleczewska osią dramatu uczyniła zmagania i walkę. Osaczyła widza pięknem, krwią i makabrą. Samymi sprzecznościami. Zaczęła od piękna. Wpuszczony na salę (5 minut przed spektaklem) widz styka się ze sterylnością i pięknem. Jak na okładce miesięcznika mody widzi nieskazitelną piękność. To olśniewająca Danuta Stenka i dwa niezwykłej urody psy jakby żywcem przeniesione ze scenografii Xymeny Zaniewskiej ("Miesiąc na wsi"). Ten kadr przenosi widza w sterylną przestrzeń szpitala, a potem jakby handlowego centrum. Na łóżku szpitalnym pod Kroplówką leży Tezeusz (Jan Englert). Tak sobie leży przez jedną trzecią przedstawienia, by wreszcie podnieść się i przeparadować przed widzami w pampersie (czemu ma służyć taki inscenizacyjny zabieg?). Jest tez rapujący, a w dalszej części przedstawienia nagi Hipolit (Michał Czernecki). Ze sterylnego szpitalnego wnętrza bohaterowie spektaklu za pomocą niewielkich zabiegów scenograficznych przenieśli się do cateringowej sali. Siedli do pięknie nakrytego i suto zastawionego stołu (torty, owoce, mięsiwa, napoje). Próbują ze sobą nawiązać kontakt. Nic z tego. Brak porozumienia, krzykliwa agresja. W tę scenerię wkracza w cekinowym kostiumie rockmana, z kolczykiem w uchu Tezeusz (Jan Englert). Zaczyna się uczta, która sprawia wrażenie zapożyczeń z filmów F. Felliniego i M. Ferreriego. Bohaterowie inscenizacji jedzą, piją, biją się, kopulują na stole z jadłem. Bo taki ohydny, przerażający, zły świat jest w oczach niepokornej reżyserki.

Ta swoista kompilacja inscenizacyjnych pomysłów, udziwnień, niekonsekwencji rozwiązań prowadzi donikąd. Kleczewska coś wprowadza, pokazuje i porzuca. Żadnego przesłania, konsekwencji. Epatowanie widza formalnymi zabiegami inscenizacyjnymi to chyba brak talentu i możliwości artystycznych. Kleczewska tworzy inscenizacje brutalne. Lubi taplać się w makabrze. I choć jest czasami kolorowo, to ze sceny emanuje brudna, ciemna szarość życia i człowieczeństwa. Epatowanie szaleństwem i dziwnościami niektórych zachwyca, ale niektórych zdecydowanie rani.

Teatr, jaki uprawia Kleczewska jest nierzetelny artystycznie. Kolorowe, rozedrgane zabiegi nie pokryją uczciwości inscenizacyjnej.

Zasłanie podłogi w finale przedstawienia kolorowymi pogrzebowymi wieńcami jest owszem efektowne plastycznie. Ale czemu służy? Zniwelowaniu makabry inscenizacyjnej, w której przelewają się hektolitry czerwonej farby - krwi?

Żal aktorów w tym swoistym dance macabre, Stenka jest piękną utalentowaną aktorką. Broni się artystycznie w tym chaosie bzdur i niekonsekwencji. Jej Fedra została zgnieciona i stłamszona przez zabiegi inscenizacyjne. W tym inscenizacyjnym piekle aktorsko na pewno zaistniała Aleksandra Justa i Kamilla Baar. Szkoda talentu Jana Englerta i Michała Czerneckiego.

W ocenie tego przedstawienia krytycy na pewno się podzielą. Będą za i przeciw.

Narodowa scena jednak obliguje. Szaleństwa, eksperymenty, udziwnienia i dziwności powinny się zdarzać w teatrach offowych i eksperymentalnych.

Ale na narodowej scenie takie przedstawienie to duży artystyczny grzech i nietakt. Wszystko utonęło w nadmiarze inscenizacyjnego szaleństwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji