Artykuły

Sentymentalny Kopciuszek

"Kopciuszek" w reż. Bożeny Klimczak w Operze Wrocławskiej. Pisze Magdalena Talik w portalu kulturaonline.pl

Najnowsza premiera baletowa w Operze Wrocławskiej to przyjemny, relaksujący spektakl z dobrą muzyką Johanna Straussa syna. Problem w tym, że chwilami bez libretta trudno stwierdzić, kogo właściwie oglądamy na scenie.

"Kopciuszek" był łabędzim śpiewem Johanna Straussa syna, jego ostatnim utworem, który twórca pozostawił w dużej mierze na etapie szkiców. Premiera odbyła się zresztą dopiero dwa lata po śmierci kompozytora, bo tyle trwały pertraktacje dotyczące zmian w libretcie i pełnego zorkiestrowania baletu.

W porównaniu z rewelacyjną muzyką z operetki "Zemsta nietoperza" partytura późniejszego "Kopciuszka" jest jednak znacznie uboższa, ale prawdopodobnie gdyby kompozytor żył kilka miesięcy dłużej, sprawa wyglądałaby inaczej. I tak trzeba jednak przyznać, że motywy muzyczne, choć trącące sentymentalizmem (ale to w ogóle cecha utworów Straussa) są bardzo nośne. Twórca, niemal całe życie piszący tańce, umiejętnie zilustrował baletową opowieść o biednej dziewczynie, która za sprawą czarów trafia do lepszego świata.

Znacznie więcej wątpliwości nastręcza samo libretto (także poprawiane po śmierci Straussa), czyli mocno przekomponowana wersja znanej bajki Charlesa Perraulta. Akcja rozgrywa się w środowisku mody, macocha Madame Leontine (bardzo dobra Anna Szopa) jest rodzajem stylistki, jej próżne córki (Paulina Woś, Dajana Al.-Makosi) natomiast mizdrzącymi się pustogłówkami. Kopciuszek występujący pod imieniem Greta (bardzo zwiewna Marta Kulikowska de Nałęcz) przypomina skrzyżowanie szwaczki z garderobianą i sprzątaczką. Książę czyli Gustaw (Aleksander Apanasenko) to właściciel domu mody, w którym pracują wszystkie panie. Jest jeszcze jego rozrywkowy brat Franz i wreszcie czarodziejka Biała Magia, która umożliwi Grecie salonowy debiut w wielkim stylu.

Reżyserka wrocławskiej inscenizacji Bożena Klimczak nie do końca poradziła sobie z wyodrębnieniem każdej z postaci na scenie. O ile macocha, jej córki i Greta od samego początku są dość jasno określone, o tyle giną nam np. brat Gustawa, a bez lektury libretta raczej trudno domyślić się, kim są pomocnice Białej Magii (Cztery Marzenia i Klepsydra, mająca odmierzać czas). Nietrafionym pomysłem okazały się też kolczyki, które zastępują tradycyjne pantofelki. Nie widać ich na scenie, a odpinanie biżuterii podczas balu także pozostaje niezauważone. Może gdyby kolczyki zastąpić np. wstążką przewiązaną w pasie jej zniknięcie byłoby bardziej odczuwalne. Bez lektury treści baletu także nie zorientujemy się, dlaczego w drugim akcie na scenie pojawiają się tancerki w historycznych kostiumach baletowych (to szczególny rodzaj pokazu mody).

Wrocławska inscenizacja nie jest modernistyczna i może dobrze się stało. Trudno byłoby zaakceptować bajkę w bardzo współczesnych realiach i z osadzoną jeszcze mocno w XIX wieku muzyką Straussa. A najlepsze sceny w spektaklu to właśnie te, kiedy Klimczak (także autorka udanej choreografii) daje pole do popisu solistom i zespołowi. Świetnie ogląda się zwłaszcza pas de deux Grety i Gustawa z ostatniego aktu i finałową scenę z prawdziwą fontanną w tle, a właściwie niemal Niagarą w miniaturze. Jeśli dodamy do tego stylizowane na Marilyn Monroe tancerki walca i romantyczny pocałunek pary głównych bohaterów na tle spadającej kaskadą wody, można z czystym sumieniem wysłać na "Kopciuszka" zakochanych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji