Artykuły

"Pluskwa" czyli wieczne dziś

Chyba jeszcze nigdy odejście artysty nie wy­wołało tak żywych uczuć i nie zostawiło tak wy­raźnych śladów, jak tym ra­zem. Nie chodzi tylko o to, że Konrad Swinarski odszedł w pełni sił twórczych, o żal i świadomość, że już nigdy nie będziemy oglądać nowego dzieła teatralnego, znaczonego przenikliwością jego myśli, zdolnością odkrywania utajo­nej dialektyki utworu, zabar­wionego jego dowcipem, oży­wionego poczuciem więzi z dniem dzisiejszym. Ani też, że nie zobaczymy więcej Konra­da samego, wyciąganego po przedstawieniu zza kulis przez uszczęśliwionych sukcesem kolegów-aktorów, z lekka uśmiechniętego, a przy tym jak­by onieśmielonego aplauzem publiczności, wobec której uważał się tylko za skromnego pośrednika myśli autora dramatu.

Odejście Swinarskiego nie pozwoliło dokończyć dzieła. Brakowało kilku prób. Do pre­miery "Pluskwy" Majakowskiego w Teatrze Narodowym doprowadziła Ewa Starowieyska, scenograf, z którym Swinarski realizował ten utwór w 1964 roku. Nie wolno wątpić w jej lojalność. Ale trudno uwolnić się od myśli, że nie sam Swinarski określił do końca swój stosunek do "Pluskwy". A musiał go ten utwór intry­gować, skoro po jedenastu la­tach wrócił do niego, musiał budzić rozterki. Rzecz bowiem nie jest jednoznaczna.

Mimo że formalnie zam­knięta i wyraźnie ukształtowa­na, wydaje się "Pluskwa" intencjonalnie rozdarta. Zaczy­na się w 1929 roku i ta część (pierwsze cztery obrazy) sta­nowi groteskową rozprawę Majakowskiego z jego współ­czesnością, a kończy pięćdzie­siąt lat później, czyli obec­nie. Tak, tak! Rok 1979 za­wiera się nie tylko w bieżą­cych planach rozwoju społeczno-ekonomicznego. Znajduje się w zasięgu naszego wzroku. W intencji Majakowskiego by­ła "Pluskwa" tyle samo gniew­nym ostrzeżeniem, co pełnym niepokoju pytaniem: jak to bę­dzie ? Odmrożenie Prysypkina po pół wieku nie odpowiada na pytanie: czy to my już, czy my jeszcze. Ani Prysypkin, ani Zoja Bierozkina, ani tym mniej młodzi ludzie, asystujący przy operacji od­mrożenia człowieka i pluskwy sprzed pół wieku nie powiedzą do jakiej formacji należą.

Usiłuję iść tropem myśli Konrada Swinarskiego, który wszak realizował "Pluskwę" dziś. Niedawno zmarły Wiktor Szkłowski, jeden z przyjaciół poety, pisał w książeczce "O Majakowskim": "Gdyby nas jutro wyprawiono o pięćdziesiąt lat w przód, wielu z nas przywiozłoby z przyszłości - naszą przeszłość". Mało ważne kiedy to pisał. Jego "jutro" pozostanie zawsze jutrem. Tak jak u Konrada Swinarskiego rok 1929 i rok 1979 Majakowskiego są naszym dniem dzisiejszym. Zmieniając się (starzejąc się) trwamy nie­przerwanie w teraźniejszości, która wszak jest niczym in­nym, jak przesuwającą się gra­nicą między przeszłością a przyszłością. Pół wieku zawar­te w "Pluskwie" ogarniamy jednym spojrzeniem. Bawi nas nasze rzekome wczoraj. Pa­trzymy na nie, jakbyśmy spoglądali w zwierciadło, ustawione przed nami przez Swinarskiego. Tacy jesteśmy. Obo­jętne czy na Bazarze Różyckiego, czy w sklepie Desy. Takimi samymi kolorowymi samocho­dami jeździmy dziś, współcześ­ni Prysypkinowie w towarzystwie Bajano-podobnych z ma­mą Renesans, która z równym ociąganiem płaci za zięcia z le­gitymacją związkową, czy dy­plomem adwokackim. Nieistot­ne wydaje się czy weselisko Prysypkina odbywa się w ro­ku 1929, czy dziś; świetnie mieści się w czasie teraźniej­szym. Nie trzeba nic zmieniać. Secesyjna oprawa pasuje jak ulał do mody retro, jest "up to date", głaszcze artystyczny snobizm.

Ta część przedstawienia powszechnie się podoba, budzi nawet zachwyt. Teatralnie mi­gotliwa nie daje się dzielić na plan pierwszy i tło. Wszystko żyje. Nie tylko pełny fantazji i swady Bajan (Zdzisław Wardejn), czy milczący papa Rene­sans w kruczoczarnej peruce, ale nawet upchani za plecami biesiadników muzycy z cygań­skiej orkiestry. Optycznie przypomina to karykaturę Georga Grosza, skrzyżowanego z rysunkiem Kukryniksów, których pięćdziesiąt lat temu wciągnął Majakowski do swo­jego teatru. Scena z pograni­cza groteski i kiczu z jego me­lodiami, gramofonem i stra­żacką orkiestrą. Kiczu nie­przypadkowego, świadomego, zamierzonego. Bo tylko kicz może w pełni wyrazić owe treści.

Po przerwie teatr się zmie­nia. Obraz nieruchomieje. Po scenie kroczą "automatomy" ludzkie. Odmrożony Prysypkin, wyglądając przez okno, odkrywa przerażony: "ani ludzi, ani koni! Autmatony! Automatony!". Drugiego planu nie ma. Jakby nie istniał. Ca­ły ciężar akcji spoczywa na Tadeuszu Łomnickim, który zewnętrznie zachował powłokę Prysypkina, ale jakby się zmienił, jakby się w nim zbu­dził człowiek. Nie odmrożony obywatel roku 1929, lecz zwyczajny człowiek, który się do­stał w tryby bezdusznej ma­szyny, manipulowanej przez automaty. Te automaty są groźne, wołają "My decyduje­my o życiu człowieka!".

Na scenie nic się nie dzieje. Nie ma mowy o jakiejś akcji. Antyteatr. Czas stamął. Wszyst­kich ogarnia nuda. Do tego stopnia, że trzeba tych ludzi łechtać w pięty. Zgodnie ze wskazaniami autora, Swinarski wprowadza na scenę zespół girls, a na ich tle dzisiejszą strip-teaserkę. "I pomyśleć, że to nazywali sztuką!" - objaś­nia Reporter, oprowadzający wycieczkę po tym aseptycznym zoo ludzkim. Ale nawet nagość nas już nie bawi. Nic nie jest zdolne wytrącić z obojętności. Ciszę przerywa Prysypkin, o-głuszony wszystkim, co dokoła, z lekka podniecony piwkiem, które mu odmierza Profesor. Znalazłszy pluskwę woła za­chwycony: "Nie odchodź, po­zostań tutaj ze mną!" Jakby to była jedyna więź z prawdzi­wym życiem. Wielka kreacja artysty odkryła nowe humani­styczne treści.

Myślę, że ta "niedokończona "Pluskwa" jest wierna myśli Swinarskiego. I że wy­raża jego stosunek do Majakowskiego. Bo "Pluskwa" zaw­sze się dzieje dziś. Niezależnde od daty, jaką wskazuje kalen­darz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji