Mądrość i śmiech
"Świętoszek" w reż. Bogdana Michalika w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Recenzja Henryki Wach-Malickiej w Dzienniku Zachodnim.
W domu oficera Gwardii zbiera się trupa teatralna. Na jego prośbę aktorzy podejmą się zagrania sztuki o zderzeniu zimnego wyrachowania z bezbrzeżną naiwnością. Ku uciesze potencjalnych widzów, ale także w jakimś tajemnym zamiarze zleceniodawcy... Ludzie do wynajęcia potrafią namalować swoich bohaterów wyrazistą kreską zgodnie z wymogami panującej w czasach Moliera teatralnej mody.
Tak zaczyna się przedstawienie "Świętoszka" w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Nawias otwarty na początku spektaklu zamknie się oczywiście w finale. Komedia odegrana, odtwórcy wracają do prywatnych twarzy, ocena należy do widza. I interpretacja, rzecz jasna.
Bogdan Michalik stosuje ten wybieg świadomie, chce bowiem wydobyć z Molierowego tekstu wszystkie komediowe niuanse. I wydobywa; autor nie szczędzi przecież ku temu okazji. Sytuacje pikantne, dialogi skrzą się dowcipem, postacie aż się proszą, by z ich charakterów wydobyć ukryte pragnienia, nie zawsze przecież tak pobożne, jak mówią. Sprytnie wymyślone szarże reżyserskie wspierają aktorzy, nie szczędząc farsowej techniki. W granicach normy, żadnej karykatury; może poza odtwórcami młodych mężczyzn hasających w charakteryzacji "na Janosika". Ale już Wojciech Leśniak jako Orgon - to czysty komizm; pocieszny w tym zadufaniu i bezmiernej głupocie, usztywniony pajęczyną fałszywej pobożności Tartufe'a. Elimira w interpretacji Ewy Kopczyńskiej - piękna kobieta, której nie brakuje (stosownej wiekowi) namiętności i odrobiny wyrachowania. A Tartufe? Ów biedaczek, jak chce autor przekładu Tadeusz Boy-Żeleński, w Teatrze Zagłębia zjawia się na scenie w muskularnym ciele Zbigniewa Leraczyka i już przez kontrast budzi szczery śmiech widowni. Sosnowiecki Tartufe to bardziej prostak niż dziergający koronkową intrygę wyrafinowany gracz. Idzie po cudzy majątek jak po swoje i nawet specjalnie nie musi się wysilać w okłamywaniu ślepego Orgona. Bardzo dobra jest rola Agnieszki Bieńkowskiej, która dodała sprytnej Dorynie uroku i spontanicznej żywiołowości. Zaskakuje Ewa Leśniak w roli Pani Pernelle.
Sugestywność tej zabawy w przebierankę podkreśla wysmakowana plastycznie scenografia, a przede wszystkim kostiumy projektu Anny i Tadeusza Smolickich. Punktem wyjścia dla krakowskich artystów jest moda z epoki, ale na kilku podstawowych tonach zbudowali oni swobodną etiudę umowności, fantazyjnie komponując skromność dekoracji i przepych strojów.
To jest naprawdę śmieszne, pełne wdzięku przedstawienie, tylko... dręczy mnie potężna wątpliwość. Gdzie się podziała ostrość Molierowego spojrzenia i ponadczasowa mądrość jego tekstu? Ta ostrość, przez którą latami miał kłopot z dworem i klerem, i ta mądrość, która sprawia, że w scenie triumfu Tartufe'a ciarki winny chodzić widzom po plecach. Istotą "Świętoszka" jest strach ukryty pod śmiechem; sam śmiech to na Moliera broń za krótka. Tymczasem Bogdan Michalik pisze w programie: "A mądrze w teatrze niestety oznacza zazwyczaj: nudno i ponuro".
Ja się z tym absolutnie nie zgadzam! Można mądrze i śmiesznie; zwłaszcza przy "obróbce" Moliera.
Na zdjęciu: scena ze spektaklu.