Artykuły

Kobiety to zawsze mają gorzej

Na scenę wychodzą 24 kobiety. Jest tu nastolatka w kitce, umalowana studentka, dojrzała kobieta w koku i elegancko ubrana starsza pani w perłach. Najstarsze mają grubo po siedemdziesiątce. Jak pięć kobiet trafiło do sztuki Jelinek? Do Domu Dziennego Pobytu Senior reżyser Łukasz Chotkowski wybrał się kilka tygodni przed premierą. - Wszedłem do środka i dyskretnie się rozejrzałem. Na ścianach krzyże, portrety Papieża. Jak ja przekonam te kobiety, że mają zagrać w sztuce o prostytutkach? - o statystkach, grających w spektaklu "O zwierzętach" w Teatrze Polskim pisze Małgorzata Czajkowska w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

Sztuka "O zwierzętach" [na zdjęciu] Elfriede Jelinek w bydgoskim Teatrze Polskim. Widzowie stłoczeni w foyer Sceny Kameralnej. Na ekranie wyraźna twarz aktora, który opowiada, jak handluje dziewczętami z Europy Wschodniej. Może zamówić każdą, każda będzie mu posłuszna, wszystkie spełnią najbardziej wyszukane życzenia klienta. Zdecydowanym głosem powtarza: - Będę ją rżnął i będę ją brał. Z wykończeniem w ustach. Bez dopłaty. Zaczyna się spektakl. Na scenę wychodzą 24 kobiety. Uderza rozpiętość wieku między nimi. Jest tu nastolatka w kitce, umalowana studentka, dojrzała kobieta w koku i elegancko ubrana nobliwa starsza pani w perłach. Najstarsze mają grubo po siedemdziesiątce.

Statystki z domu seniora

Bydgoski Dom Dziennego Pobytu Senior mieści się w przedwojennej willi przy ul. Jodłowej. Każdego ranka stawia się tu na zajęcia ponad 50 osób. Niektórzy seniorzy przychodzą sami, innych dowożą rodziny. Przez szeroko otwarte okna słychać muzykę, śmiech, głośne rozmowy. Przy stole siedzi Genowefa Blum - krótkowłosa blondynka z pomalowanymi paznokciami i fryzurą jakby prosto od fryzjera. Najbardziej dynamiczna z całej piątki. Podobnie jak pozostałe, jest wdową. Ma na sobie dżinsy i malinową bluzkę. - Jestem już po sześćdziesiątce - wyznaje i puszcza oko. Na boku, gdy nikt nie słyszy, zdradza, że mam do tego dodać około 10 lat. Ile dokładnie, nie chce powiedzieć. Do Seniora przychodzi codziennie. Od pięciu lat.

Gabriela Rokicka to przyjaciółka Blum. Znają się od młodości. Obie pracowały - jak mówią - "na odcinku wojskowym". Gdy dopytuję, co to była za praca, ucinają: - Odcinek wojskowy, i niech tak zostanie. Domyślam się, że były zatrudnione w księgowości lub w kasynie wojskowym. Ta druga też jest blondynką z wystylizowaną fryzurą i perłowymi paznokciami. Bez skrępowania podaje wiek-76 lat. 76-letnia Krystyna Kaczanowska z wyglądu przypomina nieżyjącą aktorkę Krystynę Feldman. Była kelnerka, niewielka, bardzo szczupła. W Seniorze słynie jako mistrzyni tanga. Kazimiera Wysocka ma 71 lat. Drobna, niska blondynka o delikatnej urodzie. Ubiera się klasycznie, spódnica i gładkie bluzki. Lubi błękitny kolor. Dobrze tańczy i śpiewa. Ma świetne poczucie rytmu. W młodości brała lekcje baletu. Nie pracowała, była gospodynią domową.

Najmłodsza w tym gronie jest Lidia Sikorska - 64 lata. Wyróżnia ją biały, pokaźny kok. W uszach ogromne, posrebrzane kolczyki. Gdy w Seniorze strażnik miejski prowadził warsztaty z samoobrony, ona pierwsza zgłosiła się, aby ćwiczyć ciosy. Też prowadziła dom.

Jak tych pięć kobiet trafiło do sztuki Jelinek? Reżyser Łukasz Chotkowski: - Potrzebowałem pań w różnym przedziale wieku, od nastolatek po bardzo, bardzo dojrzałe. Ktoś mi podpowiedział, aby tych najstarszych poszukać w domu seniora. Do Seniora Chotkowski wybrał się kilka tygodni przed premierą. - Wszedłem do środka i dyskretnie się rozejrzałem. Na ścianach krzyże, portrety Papieża. Jak ja przekonam te kobiety, że mają zagrać w sztuce o prostytutkach? Na spotkanie z nim zgodziło się osiem emerytek. Usiedli razem przy stoliku. - Zacząłem delikatnie, że to sztuka o wykorzystywaniu kobiet. Że chcemy tym spektaklem dać głos - tak, aby widz mógł się zidentyfikować z ofiarami. Mówiłem z przejęciem - tak, żeby to, o czym opowiadam, również dla nich stało się ważne. Nie byłem pewien sukcesu. Patrzyłem na nie i myślałem o tych wszystkich przekleństwach, które padają ze sceny. Jako pierwsza zareagowała Sikorska. Z entuzjazmem. Weszła reżyserowi w słowo: - Ma pan rację, kobiety to zawsze mają gorzej.

Chotkowski: - Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że będzie dobrze. Przeszedłem do szczegółów. Powiedziałem szczerze, że sztuka nie jest łatwa. Momentami nawet brutalna. Gdy w końcu odważyłem się wspomnieć o przekleństwach, nie zauważyłem zgorszenia. Blum: - Rozmawialiśmy ze cztery godziny. Opowiadał, jak widzi tę sztukę. Mówił o cierpieniu kobiet. I o burdelach. Rokicka: - A my słuchałyśmy początkowo lekko przerażone. No bo nie bardzo wiedziałyśmy, jaka miałaby być nasza rola w tym spektaklu. Chotkowski: - Żadna z kobiet nie wiedziała, kim jest Jelinek. Wyjaśniałem, że to pisarka, która dostała Nobla i że tekst sztuki oparty jest na raportach o handlu ludźmi, które zostały ujawnione po rozbiciu sieci burdeli. Pracowały w nich głównie kobiety z Europy Wschodniej, a z ich usług korzystali najbardziej prominentni politycy, dziennikarze itp. Mówiłem, że u Jelinek kobiety traktowane są jak produkty na sprzedaż. Skończyłem i na kilka minut zapadła cisza. Blum: - Pomyślałam, to przecież proceder, który trwa od wieków i zawsze będzie trwał. Córka sąsiadki wyjechała do pracy w Niemczech i wylądowała właśnie tam, gdzie mówił. Rokicka: - Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Tak się przecież dzieje. Kobiety jadą niby pracować w klubach jako kelnerki. W dobrej wierze, a kończą jak kończą. O problemach z prostytucją nieletnich, a przede wszystkim młodych kobiet, krzyczą gazety. Ciągle się o tym mówi w telewizji. To nie jest wydumany problem. Co je ostatecznie przekonało? - Zdecydowałyśmy się, gdy powiedział, że tej sztuki jeszcze nigdzie nie grano. Czułyśmy, że to coś ważnego. Chotkowski: - Po tych czterech godzinach pięć z ośmiu kobiet powiedziało "tak". Odetchnąłem z ulgą.

Rżnąć, rżnąć, rżnąć!

Sztuka Jelinek od stycznia grana jest w Bydgoszczy przy komplecie widzów. To spektakl kameralny, kilkadziesiąt oglądających go osób siedzi w kilku rzędach na samej scenie. Statystki występują w dwóch scenach. W pierwszej tańczą w parach, a potem stają tak blisko widzów, że prawie czuje się ich oddech. Spoglądają zalotnie, uśmiechają się, uwodzą i kokietują. Nachalnie patrzą ludziom prosto w oczy. Dłuższe utrzymywanie kontaktu wzrokowego staje się dla niektórych krępujące, trudno wykonać jakikolwiek ruch. Wielu spuszcza wzrok. Niejeden oddycha z ulgą, gdy po kilku minutach kobiety wychodzą. Po nich na scenie pojawiają się cztery profesjonalne aktorki. Wcielają się w role prostytutek i swoich szefowych jednocześnie. Zajmują miejsca przy biurkach - jedynym elemencie scenografii. Kładą się na nich, pokazując koronki pończoch, siadają, unosząc zalotnie sukienki. Jak z armaty wyrzucają i reklamują swoje przymioty: - Blondynka z obfitym biustem, dziewica, siedemnastka, po francusku, po grecku... Opowiadają o wykorzystywanych dzieciach - chłopcach, nieletnich dziewczynkach, które zamieniają się w świetnie sprzedający na ulicy towar. Statystki wracają pod koniec spektaklu. Tym razem rozchodzą się po całej scenie. Młody aktor wydaje im komendy. Równo i stanowczo. Jak w wojsku. Kobiety posłusznie wykonują polecenia. Na sygnał krzyczą najgłośniej jak potrafią: - Rżnąć, rżnąć, rżnąć! Potem wychodzą. Nie za kulisy, ale do holu, który prowadzi do wyjścia. To koniec przedstawienia, ale widzowie tego nie wiedzą. Czekają na dalszy ciąg, myśląc że statystki wrócą. Dopiero inspicjentka tłumaczy, że już po finale.

W holu ludzie jeszcze raz spotykają statystki. Pomiędzy nimi nagą młodą dziewczynę, a kawałek dalej - dwóch rozebranych mężczyzn z wygolonymi łonami.

Panie Łukaszu, niech się pan nie krępuje

Reżyser Chotkowski: - Przyszły na pierwszą próbę. Rozdałem teksty, powiedziałem, że będą nagie postaci: dwóch mężczyzn i kobieta. Jak Pan Bóg stworzył. Ale nie o tę nagość się bałem, tylko o to "rżnąć". To ostatnia sekwencja mojej sztuki. O śmierci kobiety, która się rozpada. Znowu zacząłem się bać, że wnikliwie wszystko przeczytają i najzwyczajniej odwrócą się na pięcie. Prosiłem, żeby się nie wstydziły. Wysocka: - Po tej próbie wróciłam do domu, usiadłam i uznałam, że to nie dla mnie. Wulgarne słowa, krzyki. To napięcie nie było na moje siły. Jednak noc przyniosła wyciszenie, spokój. Uznałam, że ta sztuka jest ważna. Mówi o losie kobiet, o nie zawsze dobrych relacjach miedzy kobietami i mężczyznami. O ważnych ludzkich sprawach. Postanowiłam nie rezygnować. Wątpliwości miała także terapeutka emerytek Anna Kordowska: - Po pierwszej próbie nie była pewna, czy udział w tym spektaklu będzie dla nich dobry. Myślałam, że granie może być krępujące. Ale myliłam się. Dziś, po zagraniu kilku przedstawień, opowiadają o spektaklu z przejęciem, ale spokojnie. Sikorska: - W pierwszej scenie, gdy tańczymy, mamy być szczęśliwe i kokietować ludzi. Reakcja widzów jest różna. Niektórzy są onieśmieleni. Blum: - Ale to nie aż takie straszne. Gorzej, gdy trzeba krzyczeć to "rżnąć". Tak wrzeszczymy, że własnych słów nie słychać. Sikorska: - Na próbach reżyser nieraz krzyczy, przeklina. Zdarza mu się ryknąć k..., ja p... Ale wtedy natychmiast odwraca się w naszą stronę i przeprasza. Raz mu nawet powiedziałam: - Panie Łukaszu, przecież my tu sami swoi, niech pan się nie krępuje. Przyznają szczerze, że całego spektaklu jeszcze nie widziały. - Znamy tylko scenariusz. Mamy scenę na początku i na końcu, a gdy aktorzy grają, nie wolno nam wchodzić. Ale reżyser obiecał, że w końcu zobaczymy całość. Choć - jak mówią - nie wstydzą się grać w sztuce Jelinek, znajomym i rodzinie raczej o tym nie opowiadają. Blum: - Spektakl jest kontrowersyjny. Ktoś może nie zrozumieć, o co tam chodzi. Dlatego się nie przechwalamy. Rokicka: - Widziała go tylko moja córka Grażyna. Skwitowała jednym zdaniem: - Mamo, tak jest naprawdę. Kaczanowska: - Po premierze były migawki w telewizji i córka pokazywała wnukom babcię na ekranie. Blum: - W teatrze był syn naszej intendentki. Chłopak jest w seminarium. Powiedział potem, że tę sztukę powinien obejrzeć każdy ksiądz. Rokicka: - Może jak dorośli zobaczą naszą sztukę, będą ostrożniejsi, wysyłając córki do pracy w czasie letnich wakacji. Dokładnie sprawdzą pracodawcę i nie będzie nieszczęścia.

Od kiedy grają w teatrze, są mocno zajęte. - No bo oprócz występowania, przed południem trzeba być na Jodłowej, popołudniami w Towarzystwie Muzycznym, no i jeszcze wykłady na Uniwersytecie Trzeciego Wieku - mówi Blum. - Niejeden młody człowiek nie ma tyle zajęć co my. Trudno zastać mnie w domu. W zasadzie jestem tam tylko wieczorem, oczywiście jeśli nie mam spektaklu. Sikorska uważa statystowanie za przygodę życia: - Aktorzy się nie wywyższają. Są nam bardzo życzliwi. Byliśmy razem na bankiecie po premierze. Były kwiaty, koktajle, dobre jedzenie. Wielki świat. Namawiam wszystkich rówieśników: trzeba wyjść, pokazać się, zrobić coś z sobą. Samotność i bezczynność zabijają. Rokicka: - Współczuję wszystkim moim rówieśnikom, którym się już nic nie chce. Wszystko widzą w czarnych kolorach, nie snują żadnych planów na przyszłość. Mnie się chce żyć. W domu seniora uczę się podstaw angielskiego, z koleżankami głośno czytamy wiersze, malujemy obrazy, śpiewamy i tańczymy. No a teraz jeszcze ten teatr, dzięki któremu na żywo widuję Lenę z serialu "Na dobre i na złe". Gdybym siedziała w domu i tylko narzekała, nigdy by mnie to nie spotkało. Emerytki tak dobrze czują się na scenie, że same zgłosiły się na casting do kolejnej sztuki, przygotowywanej w bydgoskim teatrze - "Nie-Boskiej komedii". Rokicka: - W teatrze był tłum chętnych do statystowania. Młode dziewczyny po szkołach baletowych, ludzie z różnych kółek teatralnych. A reżyser tylko na nas spojrzał i powiedział głośno: "Te panie wchodzą jako pierwsze". Reżyser Chotkowski: - Współpracując z nimi przekonałem się, że stereotypowe myślenie o emerytach jest krzywdzące. Bardzo się ucieszyłem, gdy zobaczyłem je na castingu do mojej kolejnej sztuki. Od razu je zakwalifikowałem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji