Umiejętność patrzenia
Chociaż wydać się to może stwierdzeniem ryzykownym, tworzyli bowiem w różnych poetykach, dostrzegam jednak wiele wspólnego z Tuwima i Majakowskiego: obaj umieli pa trzeć. Dostrzegali rzeczy niedostrzegalne dla innych, nadawali swym spostrzeżeniom wirtuozowską formę słowną. Operowali aforyzmem, hasłem - agitką, skondensowanym tekstem gazetowego ogłoszenia, zawsze trafiającym w sedno lakonicznym słowem. Warszawski Teatr Nowy wystawia właśnie poetyckie widowisko "Ranyjulek, czyli szaleństwo Juliana Tuwima" (w opracowaniu i reżyserii Zygmunta Listkiewicza) i pomieszczone tu pa natuwimowe słowne black-outy bliskie wydają mi się rodzajowym scenkom z początku "Pluskwy" - owym przekrzywianiom się przekupniów spod Uniwermagu o samoprzyszywających się guzikach, osełkach do ostrzenia noży i języków, biustonoszach na futrze, czyli czapeczkach dla bliźniąt.
Myślę, że ta m. in. "plastyczność" słowa (i to niezależnie od tego, w jakim gatunku literackim przejawiona) Majakowskiego zainteresowała Konrada Swinarskiego, który podjął się przeniesienia "Pluskwy" na scenę Teatru Narodowego (przed dziesięcioma laty zrealizował tę sztukę w Schiller Theater). Jak wiemy, tragiczna śmierć nie pozwoliła mu dokończyć dzieła, do premiery jednak doszło w uprzednio zaplanowanym terminie. Mimo iż tekst to spłowiały już nieco (powstał w latach 1928-29), w swej satyrycznej wymowie problematyka też się zbanalizowała, coś w tej komedii feerycznej w dziewięciu obrazach Swinarskiego zafrapowało. W czerwcu pisał w liście do Lili Brik: "Zawsze jednak Majakowski był dla mnie "dramatopisarzem wszystkich czasów", obdarzonym rzadką umiejętnością obser wowania ludzi i wnikania w ludzką naturę". Właśnie owa umiejętność patrzenia poety zachęciła rasowego człowieka teatru do wzbogacania tekstowego materiału, snucia własnych już wizji, rozszerzających wątki sztuki. Bo Swinarski poszedł w swej inscenizacji "na całego"; zbudował, zwłaszcza w scenie "czerwonego wesela" swój własny teatr, powprowadzał detale, a nawet postacie (jedną z nich - mimo iż niema to rola - świetnie zagrała Anita Dymszówna) nie ujęte w tekście sztuki. Sam Prisypkin pojawia się zresztą na scenie (wraz z familią Renesans) w krzykliwym, bezsensownie czerwonym samochodzie marki Steyr, a wszyscy przypominają najbardziej persony z jarmarcznego teatrzyku. Trudno dziś orzec czy obecny kształt spektaklu wielece odbiega od ostatecznej wizji Swinarskiego - do jej zaprezentowania zabrakło mu dziesięciu prób. I nie wiem czy było to zamierzone, ale ,,Pluskwa" w Narodowym wydaje mi się widowiskiem (może zresztą jest to efekt zamierzony) nierównym: ,,liczą się" tu właściwie sceny początkowe, przed Uniwer-magiem i Wesele; reszta bardziej jest szkicem, niż zamkniętym scenicznym dziełem, co zresztą znujduje wyraz także w aktorstwie, niekiedy pozostawiającym bardzo wiele do życzenia. Ale to Wesele Prisypkina z fryzjerówną Elwirą Renesans to już feeria prawdziwego teatru: zmiany tempa, nastrojów - od bezwładu drobnomieszczańskich kukieł czekających w bezruchu na najświetniejszego gościa, towarzysza z zawkonu (bez którego zaszczycającego udziału uroczystość - jak sami wiemy - nie śmie się zacząć) po taneczną pijacką euforię. A każdy układ, gest przemyślany, bądź zaimprowizowany przez inscenizatora, który roztoczył tu pełne bogactwo swej teatralnej wizji - aż po surrealistyczną wręcz scenę, gdy welon panny młodej, rozwijający się w nieskończoność, oplata taneczników, stół, kotłujących się biesiadników.
Swinarski, teatralny wizjoner, ma w tym spektaklu godnego partnera: Tadeusza Łomnickiego, odtwórcę roli Prisypkina. To śmieszna, ale wstrząsająca zarazem postać, elegant noszący błyszczący szalik do waciaka, albo też dwa krawaty naraz. Pożal się Boże światowiec, usiłujący nauczyć się modnych tańców ze zgrabnością niedźwiedzia, żałosne indywiduum, któremu marzy się dygnitarstwo. Bardziej ludzkim staje się Prisypkin- Skriphin dopiero w drugiej części, kiedy - nie otaczany już przez pochlebców - jest przegrany. Przedtem - w pozornej prosperity, był tylko żałosny... Łamnicki sześciokrotnie chyba pokazuje się na scenie, za każdym razem inny, doskonały w aktorskiej sztuce. To kreacja, która wejdzie zapewne do historii polskiej sceny. Przyćmiewa dystansem klasy inne role, cho ciaż wśród wykonawców warto zwócić uwagę na Zdzisława Wardejna, Edwarda Raucha, Bożenę Dykiel, czy Bohdanę Majdę. Scenografia Ewy Starowieyskiej świetnie koresponduje z wizją Swinarskiego.
Część druga "Pluskwy" wyraźnie mniej nas bawi; może dlatego, że akcję jej Majakowski umieścił w roku ...1979, a więc po sąsiedzku z nami. Czy rzeczywiście tak tu nudno, bezbarwnie, bezdusznie? Ano, zobaczymy za lat cztery, chociaż - prawdę mówiąc - już i teraz niekiedy tak bywa.