Artykuły

Farsa czy tragiczny moralitet

"To nie o tobie. O twoich sąsiadach" - przekornie, ironicznie uspokaja widzów autor w ulotce z roku 1929, reklamującej prapremierę "Plus­kwy" w reżyserii Meyerholda. "To nie o tobie" - przewrotnie nawiązuje do gogolowskiego: sami z siebie się śmie­jecie. Pozornie wszystko proste. Ostra satyra na straszne mieszczaństwo, na odszczepieńców klasy robotniczej. Prisypkin - bohater negatywny, kon-formista, kołtuński karierowicz, cha­mowaty opój, pasożyt, ot, pluskwa spo­łecznej zbiorowości. Ale dyskretna iro­nia ukazuje też inne wymiary, inne od­niesienia. Feeryczna komedia - uspo­kaja podtytułem Majakowski. Bawcie się! Reżyser warszawskiego przedsta­wienia odczytuje uważnie: komedia wysoka, nawet biała tragedia.

Rzecz bowiem przerasta aktualność satyry wycinka ówczesnej radzieckiej rzeczywistości społecznej, obyczajowej, politycznej. To walka o człowieka. O czło­wieka, który może zagubić sam siebie, którego może zniszczyć społeczeństwo. Wielkie serio, drugie dno komedii ob­jawia nam Swinarski głównie zabie­giem nader prostym, w swej prostocie arcytrafnym: wielokrotnym zwalnia­niem tempa gry, aż do chwilowego za­stygania w żywe obrazy, wyciszaniem tonacji (w kontraście obok scen pełnych życia, ruchu, wrzawy). Przypomina to metodę laboratoryjnego oglądu owada pod szkłem mikroskopu, lub zwolniony film, w którym normalne ruchy stają się tajemnicze, monstrualne, niesamo­wicie precyzyjne. Często brak żywego tempa w komedii na scenie denerwuje, nuży. Tutaj, poprzez czytelną celowość zabiegu, potęguje wrażenie, pogłębia utwór, ukazuje nowe perspektywy. A równocześnie (szczególnie w pierwszej części) żartobliwie, nieco kpiąco nawią­zuje do rosyjskiego bezwładu, do tea­tralnej tradycji podkreślania rozlew­nych nastrojów, oczekiwania, zadumy. Rzadko kiedy element czasu, bezruchu, bezmownej ciszy tak waży na sce­nie, jak w obecnej inscenizacji "Plus­kwy" . A przecież obok tego ileż kapi­talnych pomysłów satyryczno-komediowych, wyśmienitych momentów ku za­bawie. Na przykład świetnie pomyśla­na i wykonana scena "czerwonego" we­sela Prisypkina, w której walczą o lep­sze: dobór typów, charakteryzacja, ko­stiumy, układ całości i zróżnicowanie aktorskie, zabawne szczególiki, koncepty.

Wymowę ostateczną daje właśnie owe zderzenie: kpina i serio, farsa i tragizm. Na tej drodze Swinarski poszuku­je człowieka, broni jednostki. Na tej drodze tropi zło, cierpienie rodzące się właśnie ze zła. I zapala wraz z Majakowskim sygnały ostrzegawcze dniom dzisiejszym, przyszłości. Niespodziewa­nie, "naukowo" odmrożony po pięćdzie­sięciu latach snu Prisypkin trafia w świat bieli, szkła, metalu, techniki, ludzi-schematów. Panuje tu jakaś po­tworna sterylizacja myśli, czucia, dzia­łania. Postęp, walory życia społecznego stają się karykaturą, zaprzeczeniem. Zagubiono naturalne odruchy serca. Na tym tle Prisypkin, zlepek wielu istot­nych przywar, uzyskuje wymiar tra­giczny, patetyczny, urasta do rangi symbolu: oto jedyna jednostka żywa, prawdziwa, niezakłamana, autentycznie czująca - słowem człowiek. Człowiek odrzucony, zrównany z pluskwą, zam­knięty w tym przedziwnym ogrodzie zoologicznym (świat!), gdzie porządku i ładu pilnują opiekunowie z pejczami. Prisypkin (nowa, doskonała rola Ta­deusza Łomnickiego, tragikomiczna, harmonizująca z zamysłem reżysera) woła w końcowej scenie do widowni: "Bracia! Kiedy was wszystkich odmro­zili? Za co ja cierpię?" To do nas. Czy rzeczywiście odmroziły się nam serca, czy potrafią drgnąć na widok cudzego bólu, cierpienia?

Cierpienie, zło świata zawsze niepo­koiło twórcę - Konrada Swinarskiego. Dawał temu wyraz w licznych, znako­mitych inscenizacjach. Ostatnio najpeł­niej w "Dziadach" i "Wyzwoleniu" w Krakowie. Ta nić wielkiego czucia i myśli, wielkiej poezji i miłowania czło­wieka głęboko zespala teatr polski z przeszłością - teraźniejszością - ju­trem. Powtórzmy za Osterwą słowa, z jego notatek o "Reducie" wyjęte, które, byłyby chyba bliskie Swinarskiemu: "Konrad - jest to imię nasze święte. Dziady i Wyzwolenie: oto ewange­lie Nowego Testamentu, gdzie jest opi­sana Męka polskiego człowieka, który za nas cierpiał".

W "Pluskwie", do której wrócił Swi­narski po dziesięciu latach od berliń­skiej inscenizacji w 1964 r., maskując się śmiechem i kpiną, artysta pochylił się ostrożnie nad cierpieniem człowieka zwykłego, każdego, Stało się, że nie do­kończył swego dzieła. Kończyła je Ewa Starowieyska, scenograf pierwszej i ostatniej "Pluskwy", opracował z pietyz­mem i szacunkiem cały zespół aktorski i techniczny Teatru Narodowego. Tę ko­medię feeryczną a jednak białą trage­dię, rzucamy wspólnie - Teatr i my widzowie - na świeżą mogiłę artysty, jak biały kwiat. Z wdzięcznością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji