Artykuły

Operowe qui pro quo

"Don Giovanni" w reż. Marka Weiss-Grzesińskiego w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Katarzyna Chmura w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Opowiedzmy tę historie współcześnie, ale i z duchem muzyki Mozarta - takie były założenia reżysera Marka Weiss-Grzesińskiego, nowego dyrektora Opery Bałtyckiej co do "Don Giovanniego" Mozarta, którego premierę odbyła się w niedzielę w Operze Bałtyckiej. Założenia ziściły się tylko połowicznie.

Dzieło Mozarta, opiewające losy słynnego uwodziciela, uznawane jest za operę oper, co ma źródła w mistrzowskiej muzyce, ale też w ponadczasowym opracowaniu dramatu Moliera dokonanego przez librecistę Lorenzo da Ponte, które znakomicie poddaje się rozmaitym interpretacjom, z czego skwapliwie korzysta współczesny teatr. Operowi twórcy konfrontują je z dzisiejszymi czasami, kreując hiperrzeczywistość w oparciu o bogactwo środków scenicznych, jakie dyktuje estetyka postmodernistyczna. W tym też kontekście gdańską inscenizację, choć zrealizowaną na przyzwoitym poziomie, trudno uznać za spójną propozycję współczesnego skomentowania dzieła Mozarta.

Wydaje się, że najprostszym zabiegiem aktualizacji tematu byłoby wprowadzenie nowoczesnej scenografii i kostiumów. Natomiast w gdańskim spektaklu praktycznie cała akcja osadzona jest w stylizowanej na XIX wiek sali. Jedynym urozmaiceniem stała się, niezbyt zresztą efektowna, projekcja na białej kurtynie sceny cmentarnej. Trochę świeżości wnoszą współczesne rekwizyty, jak aparat fotograficzny, czy laptop, ale chyba na tym koniec. W obliczu pojawienia się na scenie dzisiejszych gadżetów tym bardziej zdumiewa nikłe wykorzystanie w inscenizacji możliwości dzisiejszej technologii. Za współczesne ciężko też uznać, utrzymane w papuzich kolorach, kostiumy, stanowiące jakąś niespotykaną retro-kompilację w konwencji operetkowego blichtru.

Mało ciekawą propozycja jest choreografia, rodem z dyskoteki, nie synchronicznie przy tym zrealizowana przez zespół baletowy. Trzeba jednak przyznać, że pomysłem trafionym jest racjonalizacja kluczowej finałowej sceny. Zamiast, jak nakazuje libretto, ducha Komandora, zabitego w pierwszej scenie przez tytułowego bohatera, w odsłonie cmentarnej pojawia się, udający zjawę, sobowtór tej postaci, nasłany przez chcące się zemścić damsko-męskie towarzystwo. Cięcie i pojawia się wymowny obraz prosektorium. Niestety psuje go niesmaczna scena, (toast z kielicha umieszczonego między udami martwej dziewczyny), niezrozumiała w obliczu wcześniejszej w groteskowej konwencji głównego bohatera.

Don Giovanni w końcu umiera, nie okazując skruchy i na tej, od wieków będącej największym znakiem zapytania, granicy zostawia go reżyser, a nie w piekle, według operowej tradycji. Ciekawy to obrazek dzisiejszej po nowoczesnej kultury, gdzie "memento mori" kreuje coraz częściej nie strach przed sprawiedliwością Niebios, a postawę hedonistyczną. Szkoda tylko, że w inscenizacji nie znalazło się więcej takich ożywczych, odwołujących się do dzisiejszej rzeczywistości, ekwiwalentów.

Mocnym elementem przedstawienia była strona muzyczna wykonania, a przede wszystkim znakomity skład solistów. Tytułową partię uniósł Mikołaj Zalasiński prezentując swoje bogate możliwości głosowe i dramatyczne, choć jego talent aktorski w pełni uwydatnił się bardziej w drugim akcie. Wiernie wtórował mu walorami scenicznymi jego sługa Leporello - Dariusz Machej. Andrzej Malinowski dysponował pięknym, wielkim głosem, stworzonym wręcz do partii Komandora. Przyjemnie słuchało się też ciepłego tenoru Adama Zdunikowskiego w partii Don Ottavio. Z głosów damskich najbardziej błyszczała Anna Mikołajczyk, jako Donna Anna - przepiękna barwa głosu i nieskazitelne, wymuskane wykonanie, plus żywiołowa gra aktorska. Walorem wykonania była też dynamiczna gra orkiestry pod batutą jej nowego dyrygenta Jose Maria Florencjo.

Miało być jednak z duchem muzyki Mozarta, a już na samym początku zdekoncentrowała mnie zatupana uwertura. W tym kluczowym, wprowadzającym w specyfikę ,,wesołego dramatu" muzycznym fragmencie, zarezerwowanym dla orkiestry i stanowiącym swoiste miejsce jej prezentacji, pojawia się taniec par szermierczych, a dzieło Mozarta ,,poprawiają" uderzenia szpad. Nie był to udany pomysł na uwspółcześnienie spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji