Jubileusz wiecznego chłopca
- Warszawa kusiła aktora, któremu role, a przede wszystkim jakże wyraziste rólki w blisko 100 filmach, zapewniły popularność. Ale łodzianin z urodzenia nie zamierzał emigrować. - Gdybym dostał zaproszenie z Paryża albo Los Angeles, to bym pewnie skorzystał - mówi MICHAŁ SZEWCZYK, który świętuje 50-lecie pracy artystycznej w Teatrze Powszechnym w Łodzi.
Maluje twarz, przykleja nos. Będzie klaunem. Jego Nicollo [na zdjęciu] w sztuce M. Visnieca "Zatrudnimy starego klauna" od pięćdziesięciu lat rozśmiesza publiczność.
- To zupełnie, jakbym stojąc na scenie wypowiadał te słowa we własnym imieniu - uśmiecha się Michał Szewczyk. Aktor o tak rozpoznawalnych rysach, ulubieniec widowni, całe zawodowe życie spędził w Teatrze Powszechnym i tu dzisiejszą premierą będzie świętował wyjątkowy jubileusz. Szewczyk żartuje, że powinni go wpisać do Księgi Guinnessa, bo Teatr Powszechny ma 63 lata, a on, będąc w nim od półwiecza, nie zdradził go dla innej sceny. Pytany o przyczyny wierności, odpowiada: - Bo było mi tu dobrze. Zmieniali się dyrektorzy, do nich też miałem szczęście, a na mnie było "zapotrzebowanie".
Warszawa kusiła aktora, któremu role, a przede wszystkim jakże wyraziste rólki w blisko 100 filmach, zapewniły popularność. Ale łodzianin z urodzenia nie zamierzał emigrować, zwłaszcza że - jak podkreśla - to w Łodzi kwitł teatr telewizji i powstawały świetne programy rozrywkowe. - Gdybym dostał zaproszenie z Paryża albo Los Angeles, to bym pewnie skorzystał - wyznaje.
Rozważał propozycję Feliksa Żukowskiego, kierującego Teatrem im. Jaracza, by przejść parę ulic dalej, ale Roman Sykała, dyrektorujący wówczas w Powszechnym, oburzył się, wyliczał sztuki, jakie zaplanował ze względu na pana Michała, więc przestał się zastanawiać nad przenosinami. - Kiedy graliśmy "Błękitny patrol" Halla (premiera w 1959 roku, w reż. Sykały) recenzenci warszawscy pisali, że to lepsze przedstawienie niż u nich - wspomina z iskrą w oku. - Mieliśmy niezłą paczkę: Aleksander Fogiel, Leon Niemczyk...
GEOGRAF NA SCENIE
Michał czy Eugeniusz? Jak to jest z imieniem Szewczyka? W urzędowym zapisie tata przestawił kolejność, ale wszyscy w domu i w szkole mówili: Mitek, Mituś, więc porządek imion ułożył się sam.
Łatwość uczenia się na pamięć sprawiła, że za namową wychowawczyni trafił do Szkoły Teatralnej na Targową. - Mnie się wydawało, że jestem za brzydki - mówi. - Uważałem, że aktor to amancisko z czarną czupryną, a nie drobny blondyn. Na egzamin przygotowałem "Pamiętnik spod szubienicy" i koncert Jankiela, nie zdając sobie sprawy z tego, jak się interpretuje 13-zgłoskowiec. Kiedy zobaczyłem te czterysta osób przewijających się przez kolejne etapy zdawania, to byłem przekonany, że nic z tego i czekałem tylko, kiedy ze mnie zrezygnują. Nie denerwowałem się, bo złożyłem dokumenty na moją ukochaną geografię i wierzyłem, że się dostanę. Myślę, że maturę z tego przedmiotu to i dziś bym zdał, no może miałbym kłopot z geografią polityczną, bo tyle się pozmieniało na świecie.
"CHŁOPCY" I CHŁOPAKI
Całe lata grywał chłopców - królewiczów i prostaczków. Nawet gdy był już po trzydziestce. Kiedy przed czterema laty gościnnie w Teatrze Nowym wraz z m.in. Sochnackim, a potem Karewiczem, występował w "Chłopcach" Grochowiaka, nie przestał być urwisem sprzed lat. Koledzy od początku zawodowej drogi porównują go do Tadeusza Fijewskiego, jego "zastygania w formie i wyrazie".
- Trochę zdumiewa mnie moja sprawność fizyczna - mówi. - To zasługa Pana Boga. Nie mam lęku przed wejściem na scenę - a często skarżą się na to starsi aktorzy. Powiem kokieteryjnie: chętnie umarłbym w biegu, a jeszcze lepiej na scenie. Grałem Mateusza w "Ani z Zielonego Wzgórza". Po jego śmierci była refleksyjna piosenka z mówiącym wszystko refrenem: "musisz odejść".
SPRAWA CZERWONEGO KAPTURKA
Miłość nazywa tym, co najważniejsze w życiu i potwierdza to swoim doświadczeniem. Żonę (artystka plastyczka) poznał, gdy miała 15 lat, była śliczna i mądra, ale on miał o 7 lat więcej i obawiał się, że jest za młoda. Są razem przez całe życie. Razem przez lata opiekowali się ułomnymi dziećmi z psychicznymi skazami, wspólnie zajmują się domem i ogrodem.
Jednym ze swoich szczęść pan Michał nazywa fakt, że 26 lat temu zamieszkał na ul. Czerwonego Kapturka. O sąsiadach stamtąd mówi: Jesteśmy bliżej niż rodzina, nawet kupienie dywanu świętujemy wspólnie, a już nowy samochód to okazja
do paru spotkań, nie tylko omawiających zalety pojazdu.
PRZEPIS NA ŻYCIE?
Michał Szewczyk śmieje się, kiedy pytam o sposób na zachowanie formy fizycznej i psychicznej. Przepisu nie ma, diet nie stosuje, stawia na aktywność i możność obcowania z serdecznymi ludźmi. Jest wzruszony, że choć od dwunastu lat jest emerytem, w Teatrze Powszechnym może się czuć jak u siebie (gra w "Wieczorze kawalerskim"). Zaskoczyło go, gdy dyrektor Ewa Pilawska znalazła jubileuszową sztukę i zaproponowała świętowanie jego 50-lecia.
- Ona kocha artystów, ma dla nich serce - mówi. -A dla artysty nic bardziej cennego niż być potrzebnym i kochanym.
Jubileuszowe życzenia formułuje sam: zdrowia i powodzenia w ogólnym pojęciu tego słowa. Niech się spełnią!