Artykuły

Klasyka Polska. Dzień czwarty

Zawodziński wygrał swoją inscenizacją, ponieważ umiejętnie połączył najistotniejsze wątki dramatu Gombrowicza - o "Ślubie" w reż. Waldemara Zawodzińskiego na 33 Opolskich Konfrontacjach Teatralnych pisze Marta Bryś z Nowej Siły Krytycznej.

"Ślub" jako jeden z najtrudniejszych dramatów, wielokrotnie łapał reżysera i aktorów w pułapkę. Specyficzny język, uchwycenie procesu stwarzania rzeczywistości, oniryczna rzeczywistość, której konsekwencje wykraczają poza sferę imaginacji, pociągają wyobraźnię reżyserów. Zawodziński zdaje się jednak od początku mieć własny koncept spektaklu i konsekwentnie się go trzyma, dzięki czemu nie wpada w pułapkę, ale przyznać trzeba, że i nikogo w nią nie udaje mu sie złapać.

Reżyser zamienił przestrzeń domu dzieciństwa, do którego wraca Henryk, na sterylną, szpitalną, klaustrofobicznie małą salę, z trzech stron otoczoną wąskimi korytarzami. Siedzące w nich postaci wzmacniają metateatralne rozwiązania, które Zawodziński mnoży przy każdej okazji. Aktorzy często zwracają się wprost do widzów, zerkają na nich. Grają, że grają "Ślub". Jednak główne tematy, prowadzone przez Zawodzińskiego to porażka władzy i kryzys rodziny. Ojciec-Król (doskonała rola Andrzeja Wichrowskiego) histerycznie pragnie korony i boi się konsekwencji jej zdobycia. Henryk obsesyjnie chce ją przejąć od ojca, a gdy mu się to udaje, popada w szaleństwo. Ewa Wichrowska przejmująco zagrała Matkę-Królową, nieporadną dewotkę pragnącą pokoju i zgody. Marek Kałużyński prowadzi Henryka na granicy realności widza i świata wyimaginowanych postaci na scenie. Postać Mani (Matylda Paszczenko) zredukowana została do zmysłowości, kokieterii i flirtu. Intrygującą, choć niekiedy powierzchownie odczytaną, postacią jest Pijak Michała Staszczaka. W skórzanej kurtce i dżinsach, przypomina walecznego anarchistę, chcącego pozbawić władzy wszystkich, którzy do niej dochodzą. Mała scena kondensuje relacje między bohaterami, fizycznie uniemożliwia ucieczkę, dystans. Na takiej płaszczyźnie Zawodziński zdołał osiągnąć efekt osaczenia Henryka, równorzędność postaci i równowagę tematów, które wywiązują się między każdym z nich a Henrykiem.

Najbardziej uderzającym obrazem spektaklu jest pojawienie się dworzan. W przepierzenia po dwóch stronach sceny wchodzi ośmioro leciwych aktorów. Są zupełnie nadzy, a piersi mają zasłonięte orderami. W rękach trzymają cewniki i kroplówki, a na twarzach mają maski tlenowe. Ten obraz kombatantów, upodlonych żołnierzy, walczących o ideały, a na starość zamieniających karabiny na rurki z odżywczym płynem i tlenem, zaburza perspektywę zabawy Henryka w teatr, stwarzania świata wokół niego. Nagle świadkami i ofiarami jego eksperymentów z wyobraźnią stają się prawdziwi ludzie, z nazwiskami i przeszłością. Zawodziński wygrał swoją inscenizacją, ponieważ umiejętnie połączył najistotniejsze wątki dramatu Gombrowicza. Nadał również językowi Gombrowicza inne brzmienie, pozwalając aktorom na ironiczne wypowiadanie niektórych kwestii. Szkoda, że porzucił temat formy i kreacji.

Na pytanie: "Po co nam ta klasyka?" Zawodziński podczas spotkania po spektaklu odpowiadał, że do zmierzenia się z wielkim językiem i wielkimi tematami. Podkreślił jednak, że jako dyrektor teatru coraz rzadziej spotyka reżyserów, zdolnych do podjęcia takiego wyzwania. Jednak "Wesele" Augustynowicz i "Ślub" Zawodzińskiego udowodniły, że lepiej zaczekać na mądrych, odpowiedzialnych twórców i ich spektakle, niż zmuszać młodych reżyserów do inscenizowania arcydzieł literatury. Warto obejrzeć dwie, ważne inscenizacje dzieł klasycznych w sezonie niż kilkanaście koszmarów, z których nic nie wynika ani dla widza, ani dla aktora. Ani tym bardziej dla klasyki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji